Koniec lutego 2022 roku. Jest wcześnie rano. Mieszkańcy Korczyny jeszcze śpią albo powoli zbierają się do pracy. W tym samym czasie siedziba Grupy Ratowniczo-Poszukiwawczej „Legion Gerarda” i pobliski budynek przy kościele tętnią życiem, bo wolontariusze przygotowują się do kolejnego wyjazdu na granicę polsko-ukraińską. Przekazują sobie paczki, które układają w samochodzie. Zabierają też ze sobą gar gorącej zupy.
Do Krościenka docierają po blisko 2 godzinach i rozpoczynają rozpakowywanie przywiezionych towarów: koców, ubrań, żywności. Rozstawiają też stoisko, gdzie każdy podróżny może dostać miskę gorącej zupy.
Artur Jabłoński, prezes Fundacji Wsparcie112 i założyciel Legionu Gerarda wspomina pierwsze tygodnie po wybuchu wojny jako wyczerpujące. – To była ciężka praca, bo na początku na granicę jeździliśmy co drugi dzień. Pojawiały się różne problemy. Byliśmy bardzo zmęczeni, zdarzało się, że nie spaliśmy po kilkadziesiąt godzin.
Po raz pierwszy Artur pojechał na granicę kilka dni po wybuchu konfliktu. Na miejscu panował chaos, bo każde stowarzyszenie czy organizacja chciały pomóc, ale nikt tego nie koordynował. – Kolejka ludzi czekających na przejście do Polski, głównie kobiet i dzieci, była naprawdę długa. Był mróz, sypał śnieg. Rozdawaliśmy koce, aby ludzie mogli się okryć – wspomina.
Dla Mateusza Antonia ratownictwo medyczne to pasja, dlatego z chęcią udziela się w Legionie Gerarda. Najboleśniejsze wrażenie wywarł na nim widok dzieci na granicy w Krościenku. – Była wtedy straszna śnieżyca. Maluchy i ich rodzice byli zmarznięci, a ich koce przemoczone. Wymienialiśmy ich okrycia, dawaliśmy im jedzenie, batoniki, musy, napoje. Ci ludzie mieli ze sobą tylko podręczny bagaż. Zdarzały się odmrożenia i zasłabnięcia.
Wolontariusze rozdawali potrzebującym rzeczy i jedzenie także po stronie ukraińskiej, gdzie uchodźcy czekali nawet po kilka dni na wejście do Polski. – Dzieci stały często w adidaskach, bez szalika czy czapki, kurczowo trzymając swoją ulubioną maskotkę. Moment przykrycia kocem takiego dziecka i chęć jego przytulenia – to najbardziej mnie wzruszyło – mówi Małgorzata Trzeciak, ratowniczka medyczna i wolontariuszka Legionu Gerarda.
Na początku sporą przeszkodą była dla społeczników bariera językowa. – Wiele osób nie chciało od nas rzeczy i jedzenia, bo myślało, że trzeba za to płacić. Trudno było im wytłumaczyć, że są one za darmo. Próbowaliśmy na migi, używaliśmy translatora Google, mieliśmy ze sobą karty z podstawowymi pytaniami i zdaniami w języku polskim i ukraińskim. Później okazało się, że sporo osób rozumie nasz język, ale trzeba mówić powoli i wyraźnie – wspomina Gosia.
Decyzja o wyjazdach za granicę, do ogarniętej wojną Ukrainy, nie przyszła łatwo. Jednak chęć pomocy potrzebującym okazała się silniejsza niż obawa przed tym, co ich tam czeka.
– Zdajemy sobie sprawę, że pewnego dnia możemy nie wrócić, aczkolwiek na co dzień w głowie mamy tylko jedno: żeby pomóc. Ludzie, którzy tam mieszkają, żyją w kraju, w którym kiedyś byli wolni, a teraz boją się o swoje życie. Jesteśmy dla nich ogromnym wsparciem
– mówi Gosia.
Dawid Starowiejski, student ratownictwa medycznego wspomina, że bliscy nie rozumieli jego decyzji o wyjazdach. – Sądzili, że zwariowałem.
Gosia nie przyznawała się rodzinie do pierwszych wyjazdów do Ukrainy. –Wysyłałam wiadomości, że nie będzie ze mną kontaktu przez kilkanaście godzin. Nie chciałam po prostu nikogo martwić. Teraz już przywykli do tych wyjazdów, chociaż wiadomo, że strach pozostał.
Na początku jeździli do przypadkowych miejsc, które kojarzyli jeszcze przed wojną. – Na miejscu pytaliśmy wojskowych czy policjantów, gdzie jest magazyn czy szkoła, w których mogliśmy zostawić rzeczy – mówi Artur.
Wolontariusze Legionu Gerarda wozili na Ukrainę dary, które pozyskali z organizowanych przez siebie zbiórek – nie tylko od polskich darczyńców, ale również zagranicznych, m.in. z Niemiec, Szwajcarii, Austrii czy Anglii. Jedzenie, ubrania, środki czystości czy leki i opatrunki trafiały do mieszkańców ukraińskich miejscowości. - W pamięci utkwił mi widok ludzi, którzy płakali ze wzruszenia, bo dostali od nas zwykłą konserwę – mówi Gosia. - To sprawiło, że zaczęliśmy bardziej doceniać życie, które mamy.
Ale nie tylko to przewozili ochotnicy. - Jedna pani z krośnieńskiego szpitala skierowała nas do wojskowego, który prowadził magazyn i fundację dla niesłyszących dzieci w Ukrainie – mówi Artur. – Przez pewien czas dostarczaliśmy mu baterie do implantów.
Nawiązali w ten sposób wiele znajomości. – W jednej z miejscowości poznaliśmy cudownych ludzi. Zawsze mogliśmy się u nich zatrzymać, nigdy nie wypuszczali nas bez jedzenia, kawy i rozmowy – wspomina Gosia.
- Ludzie widząc polską flagę na samochodzie, przychodzili i oferowali swoją pomoc – dodaje Dawid. Tak było np. w Samborze. - Zatrzymaliśmy się na dworcu autobusowym, mieszkańcy podeszli do nas z pytaniami: czy zrobić nam kawy, czy jesteśmy zmęczeni, czy chcemy usiąść. Gościnność dla polskich ratowników jest tam bardzo duża.
Wolontariusze pomagali również zwierzętom. – Odezwały się do nas panie z OTOZ Animals w Sanoku. Poprosiły o zawiezienie 8 ton karmy dla zwierząt na Ukrainę. Łącznie zrobiliśmy ponad 6 transportów do schronisk – mówi Artur.
Legion Gerarda wykonał do końca sierpnia tego roku ponad 100 transportów humanitarnych, pokonał około 138 tys. km. Ze względu na awarię obu samochodów, które mieli na wyposażeniu, zdecydowali się zakończyć działania.
W marcu do Legionu Gerarda odezwała się organizacja Humanosh Med Evacuation, która organizuje transporty rannych obywateli Ukrainy do szpitali na zachodzie Europy. - Potrzebowali karetki z ratownikami. Byliśmy jedną z pierwszych cywilnych załóg, które wyjechały za granicę po rannych – mówi Artur.
Transporty medyczne wciąż trwają dzięki wypożyczonej karetce. Udział w nich biorą Mateusz, Dawid i Gosia. - Wywozimy osoby po atakach bombowych i wybuchu min czy z ranami postrzałowymi. Są to nieraz naprawdę przykre widoki, bo zdarzają się bardzo obszerne urazy. Czasami do naszej karetki wsiadają osoby z jedną reklamówką, mówiąc, że to ich cały dobytek, który pozostał im po ataku bombowym. Uderzył nas ból tych ludzi, ich cierpienie – mówi Gosia.
Chociaż człowiek jest nieraz bardzo zmęczony, bo nie spał od 30 godzin, to jednak uśmiechy tych ludzi, ich uściski dłoni i wdzięczność napędzają mnie do dalszego działania
- dodaje Mateusz.
W trakcie wyjazdów niebezpiecznych sytuacji było na szczęście naprawdę niewiele. - Raz, gdy staliśmy na granicy, spadły bomby w miejsce, do którego jechaliśmy – wspomina Gosia.
Dawidowi najbardziej utkwiło w pamięci zatrzymanie na blok poście, czyli miejscu, gdzie stoi wojsko. – Zapamiętam pierwszy widok osoby, która podeszła do naszego auta uzbrojona. Najgorsza była ta chwila niepewności, co się zaraz wydarzy.
- Nasz samochód wyglądał jak karetka, ale miał zielony dach. I przez ten dach pewnego razu o mało nie zostaliśmy ostrzelani – mówi Artur. - Drogę zajechała nam ukraińska policja, a z samochodu wyskoczyło pięciu funkcjonariuszy z bronią. Zaczęli krzyczeć na nas, że jest godzina policyjna i pojazdom nieuprzywilejowanym nie wolno poruszać się po tym terenie o tej porze. Wytłumaczyliśmy, że jedziemy z Polski z pomocą humanitarną. Policjant powiedział później, że mamy szczęście, że nas nie ostrzelali z drona.
Dla Mateusza pomaganie obywatelom Ukrainy to ogromna satysfakcja. Podobne odczucia ma też Gosia.
Uważam, że tylko życie poświęcone innym ludziom, jest warte przeżycia.
Wspaniała grupa ludzi organizująca bezinteresowną pomoc bezbronnym ludziom cierpiącym przez wojnę. WIELKI SZACUN i OGROMNE UZNANIE! Polityka jest nieważna, gdy cierpią bezbronni.
A te wszystkie malutkie człowieczki co w komentarzach się kłócą, czy "na", czy "w".... no brak mi słów nie będących wulgarnymi... Dno i tyle.
Wspaniała grupa ludzi organizująca bezinteresowną pomoc bezbronnym ludziom cierpiącym przez wojnę. WIELKI SZACUN i OGROMNE UZNANIE! Polityka jest nieważna, gdy cierpią bezbronni.
A te wszystkie malutkie człowieczki co w komentarzach się kłócą, czy "na", czy "w".... no brak mi słów nie będących wulgarnymi... Dno i tyle.
Nie ważne czy w, czy na. Artykuł jest o tym, że zbierają na nowy samochód, może się przydać każdemu z was. Tu jest problem, że musimy się na to złożyć wszyscy, a tu np. premier obiecał piłkarzom 30 mln, jak mu wszystko łatwo obiecać... i łatwo dać nie swoje
Błąd w tytule, powinno być: "na Ukrainie".