Przypomnijmy. Zamieszanie wokół PKS Krosno trwało od 2011 roku, gdy właścicielem dotychczasowej jednoosobowej spółki Skarbu Państwa stało się starostwo. Poza autobusami przejęło ono nieruchomości, w tym zajezdnię, stację paliw i centrum diagnostyczne przy ulicy Tysiąclecia. Komunalizacja miała poprawić kondycję przewoźnika, lecz zabieg się nie udał. Wciąż wstrząsały nim protesty i strajki, jak ten sprzed 12 lat, gdy zawieszono wszystkie połączenia regionalne. Tymczasem stan finansów spółki wciąż się pogarszał.
W 2013 roku starostwo sprzedało 85 proc. akcji PKS-u warszawskiej firmie FK Partner, dotychczas niedziałającej w branży transportowej. Cenę ustalono na 399 500 zł, a wysokość długu spółki oszacowano na około 9 mln zł. Decyzja powiatowego samorządu, na czele którego stał wówczas Jan Juszczak (PiS), wstrząsnęła pracownikami, do których należały pozostałe udziały. - Celowo dążono do zaniżenia wartości PKS. To jest przekręt, afera. Sprzedali za 400 tysięcy i jeszcze rozłożyli na raty - alarmował Eugeniusz Szczambura, szef zakładowej "Solidarności".
FK Partner zapewniało, że chce rozwijać krośnieński PKS, jednak kursów ciągle ubywało. Dochodziło też do antypasażerskich skandali, jak likwidowanie tras z dnia na dzień. Upadająca spółka dotoczyła się do 2016 roku, kiedy wykonywała zaledwie kilka kursów do Rzepnika i Wiśniowej. Po ich usunięciu historia przewozów się skończyła, ruszyła za to sądowa batalia.
W 2020 roku prokuratura wniosła akt oskarżenia przeciw ośmiu osobom: trzem byłym prezesom PKS-u, czterem członkom rad nadzorczych (Jackowi Cz., Krzysztofowi Ł., Bogusławowi N., Sebastianowi S., Stanisławowi W., Andrzejowi Z. oraz Markowi M.) oraz Janowi Juszczakowi.
Groziło im od roku do 10 lat więzienia za m.in. nieprawidłowości wokół wydzielenia z PKS-u dwóch innych spółek, niewypłacanie pensji załodze, niekorzystne rozporządzanie mieniem, a także jego przywłaszczenie przez członków zarządu. - Ponadto nie zgłoszono wniosku o upadłość PKS Krosno i PKS Usługi oraz nie złożono raportu finansowego w sądzie. Natomiast starostwo nie wyegzekwowało kary umownej od przewoźnika - wyliczała Beata Piotrowicz, ówczesna rzecznik Prokuratury Okręgowej w Krośnie.
Śledczy oszacowali, że przez działania oskarżonych doszło do szkody majątkowej wynoszącej co najmniej 6 mln 350 tys. zł. Nieprawomocny wyrok w tej sprawie zapadł w piątek (24.05) przed Sądem Okręgowym w Tarnowie. Były prezes PKS-u Sebastian S. został skazany na dwa i pół roku pozbawienia wolności, cztery inne osoby na ponad rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata, a jeszcze kolejna - na sześć miesięcy w zawieszeniu na dwa lata. Uniewinniono natomiast Jana Juszczaka oraz ostatnią, ósmą osobę.
Ponad 100 pracowników upadłego przewoźnika nie do końca cieszy się z takiego rozstrzygnięcia. - Nie wypłacono nam łącznie 1,5 mln zł wynagrodzeń, a sąd tego nie uwzględnił. Zostaliśmy potraktowani dziwnie, po macoszemu. Sędzia powiedział, że "nie będzie powielał wyroków", bo w sprawie naszych pensji mamy te z sądów pracy. Ale nam chodziło, by tylko nakazał wypłacić należności - mówi portalowi Andrzej Szczurek, były szef "S" w PKS Krosno.
Jak dodaje, załoga czeka na pisemne uzasadnienie wyroku i rozważy, czy składać apelację. Tłumaczy też, dlaczego bankructwem naszego PKS-u zajęto się w Tarnowie. - Krośnieńscy sędziowie nie chcieli prowadzić tej sprawy. Proponowali odesłać ją do Warszawy, gdzie zarejestrowane były spółki (wydzielone z PKS - red.). Pisaliśmy odwołania i nakazano prowadzić postępowanie bliżej. Byliśmy na siedemnastu rozprawach, traciliśmy czas, pieniądze, a nie wszyscy znaleźliśmy nowe zatrudnienie - dodaje.
Andrzej Szczurek podkreśla, iż wielu byłych pracowników krośnieńskiego PKS-u żyje "na garnuszku rodziny", bo nie odnaleźli się na rynku pracy. - Pomagają nam ludzie dobrej woli. Niech ta historia będzie przestrogą dla wszystkich, którzy chcieliby "załapać się" do jakiejś państwowej spółki, czym to się może skończyć. Doprowadzono do bankructwa tak wielką firmę, dorobek kilku pokoleń - wspomina.
Historia krośnieńskiego PKS-u zaczyna się w 1945 roku, gdy powstała u nas Placówka Transportu Samochodowego. Na początku funkcjonowała z turbulencjami, lecz ostatecznie - dziewięć lat później - stację terenową usamodzielniono. Zwiększała się liczba linii komunikacyjnych, w latach 70. PKS uruchomił nawet przewozy międzynarodowe. Jednoosobową spółką Skarbu Państwa stał się na przełomie XX i XXI wieku, a pierwsze ruchy w kierunku prywatyzacji podjęto pod koniec lat dwutysięcznych.
Pod koniec istnienia PKS-u, gdy przedsiębiorstwo nie korzystało chociażby z zajezdni przy Tysiąclecia, autobusy parkowano na prowizorycznym placu przy ulicy Stapińskiego (pomiędzy ulicami Korczyńską a Wisze). Pasażerów wprowadzały w błąd nieaktualne rozkłady jazdy, zmieniające się tak często, że korekt nie wprowadzano na bieżąco nawet na tablicy w dworcowej kasie biletowej. Osiem lat temu zwrócił na to uwagę autor tego artykułu, komentując jeden z wpisów firmy na Facebooku.
"Dopóki nie zaktualizujecie rozkładu jazdy na e-podróżniku czy gdziekolwiek indziej, dopóty nie będziecie mieli frekwencji, czy do Odrzykonia, czy gdziekolwiek indziej. Na rozkładach jazdy na przystankach (nawet na dworcu!!!) dalej wiszą kursy do Brzozowa w soboty po 14:30 i w niedziele, które już nie istnieją, a na internecie jest rozkład... sprzed wprowadzenia w ogóle tych kursów, które zdążyliście już zlikwidować. Do Iwonicza-Zdroju nie jeździcie - a na internecie trasa ta widnieje w najlepsze" - wyliczał.
Śladów po PKS Krosno pozostało niewiele. Z dworca, zarządzanego teraz przez magistrat, korzystają prywatni przewoźnicy oraz MKS. Za nowymi stanowiskami komunikacji miejskiej pozostała jednak stara wiata oraz zatoki przystankowe. Natomiast przy zamku Kamieniec stoi jeszcze słupek z historycznym logo, a gdzieniegdzie wciąż wiszą obdrapane rozkłady jazdy.
Jan Juszczak pozostaje aktywnym samorządowcem. W wyborach 7 kwietnia 2024 roku startował z KWW Przyjazny Samorząd Krośnieński do Rady Powiatu, uzyskując mandat. Kampanię prowadził podczas toczącego się jeszcze procesu.