Przypomnijmy. W 2011 PKS Krosno przeszło pod skrzydła Starostwa Powiatowego w Krośnie. Starostwu nie udało się wyprowadzić przedsiębiorstwa na prostą. W 2013 władze powiatowe sprzedały majątek PKS-u (bazy, stacje paliw i diagnostyczną, biurowiec, mniejsze budynki, autobusy i kilkuhektarową działkę) warszawskiej firmie za ponad 400 tys. zł.
Nowy właściciel w niedługim czasie podzielił zadłużone na wiele milionów przedsiębiorstwo na trzy spółki zajmujące się transportem, usługami i nieruchomościami. Wcześniej obiecywał, że firma nadal będzie istniała i się rozwijała. Jednak pod koniec 2015 roku zajezdnię autobusową i kilka budynków, w tym biurowiec sprzedano nowemu właścicielowi – firmie Walter. Nieoficjalnie mówiono, że firma z Pustyn zapłaciła za to około 5 mln zł.
W listopadzie 2016 zarząd PKS-u złożył wniosek o likwidację. Bez pracy zostało wielu pracowników firmy, którym właściciel zalega z wypłatą wynagrodzeń do dzisiaj. Do tej pory pracownicy walczą o odzyskanie należności. Jednocześnie w krośnieńskiej prokuraturze toczy się śledztwo w sprawie prywatyzacji.
Ze względu na dobro śledztwa Prokuratura Okręgowa w Krośnie nie ujawnia jego szczegółów. Rzecznik prasowy prokurator Beata Piotrowicz podaje, że sprawa dotyczy działalności PKS-u z okresu 2013-2017. Zarzuty postawiono siedmiu osobom związanym z byłym i obecnym Zarządem firmy i Radą Nadzorczą. Jednej osobie jeszcze nie postawiono zarzutów.
Wiadomo, że zarzuty są bardzo obszerne. Dotyczą m. in.: naruszenia praw pracowniczych, niegospodarności i wyrządzenia wielkiej szkody powyżej 6 mln zł, przywłaszczenia i wyłudzenia mienia oraz uniemożliwiania i utrudniania zaspokajania wierzytelności.
- W stosunku do podejrzanych zastosowano środki zapobiegawcze w postaci poręczenia majątkowego – mówi rzecznik. - Dokonano też zabezpieczenia majątkowego na poczet wyrządzonej przestępstwem szkody.
Jednak na wyniki śledztwa przyjdzie jeszcze poczekać kilka miesięcy. Postępowanie karne jest skoncentrowane na wykazaniu i udowodnieniu przestępstwa. Kwestia naprawienia roszczeń odszkodowawczych zależy od prawomocnego wyroku sądowego. A to najbardziej interesuje pracowników PKS-u, którzy od sześciu lat walczą o sprawiedliwość.
Byli pracownicy PKS-u w czwartek (09.05) spotkali się na konferencji z europosłanką Elżbietą Łukacijewską, prosząc o pomoc w odzyskaniu zaległych wynagrodzeń. Europosłanka kilka lat temu interweniowała w tej sprawie w różnych instytucjach, m.in. w prokuraturze, Najwyższej Izbie Kontroli i Państwowej Inspekcji Pracy.
- Byłam tutaj z państwem dwa lata temu, jestem i dzisiaj – mówiła. - Ktoś sprzedał majątek za wielkie miliony, ktoś się wzbogacił, a przecież dzisiaj różne organizacje, czy biura antykorupcyjne wchodzą o 6 rano i zabezpieczają majątki. Dlaczego takich możliwości nie stosuje się do trudnej sytuacji pracowników PKS-u? Apeluję do prokuratury o szybkie działanie i ukaranie winnych.
Europosłanka przypomniała, że od pewnego czasu mówi się o przywróceniu lokalnych połączeń autobusowych w małych i dużych miejscowościach, i zaproponowała, żeby pracowników krośnieńskiego PKS-u wesprzeć z funduszu przeznaczonego na ten cel.
W trakcie konferencji zadała publicznie również dwa pytania. - Czy prawdą jest, że były starosta związany z obecną partią rządzącą, czyli PiS ma również postawiony prokuratorski zarzut? Czy firma, która wyceniała majątek spółki, dzisiaj wycenia majątki innych spółek Skarbu Państwa i współpracuje z obecnym rządem? - pytała.
Obecni na konferencji byli pracownicy PKS-u nie kryli swojego rozgoryczenia. Od kilku lat interweniują w swojej sprawie u polityków, władz i instytucji, ale do tej pory nie doczekali się sprawiedliwości.
- PKS z ponad 65-letnią tradycją był dużym przedsiębiorstwem oraz dużą bazą transportową i przewozową. Wypracowanym dorobkiem wielu pokoleń. Wszystko to zostało rozsprzedane, a my zostaliśmy bez grosza i bez przyszłości – mówił Andrzej Szczurek, były przewodniczący Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność” przy PKS Krosno, który został rozwiązany przez Tadeusza Majchrowicza, przewodniczącego Zarządu Regionu Podkarpacie NSZZ „Solidarność” w Krośnie. Według pracowników niesłusznie.
W czasie konferencji Andrzej Szczurek przedstawił 17-stronicowe pismo w sprawie PKS-u, które zostało wysłane do premiera Mateusza Morawieckiego. Kopię przekazał europosłance Elżbiecie Łukacijewskiej, prosząc o wsparcie parlamentarzystów Platformy Obywatelskiej.
Ludzie zostali okradzeni, majątek na kilkanaście milionów wyprowadzony, zobowiązania wobec ZUS-u niezrealizowane. Nikt za to nie został pociągnięty do odpowiedzialności. To jest ciekawa prywatyzacja po polsku
– powiedział Marian Daszyk, przewodniczący Społecznego Komitetu Pomocy Pracownikom PKS Krosno.
- W momencie sprzedaży było do przewidzenia, że firma jest tylko do kasacji – mówił Jan Kusz, jeden z byłych pracowników. - Bo jeżeli po sprzedaży nowy właściciel zaczyna wydzielać spółki i na nie przenosić majątek firmy, a długi zostają na firmie matce, to z góry było przewidziane, że PKS nie będzie funkcjonował.
Przypomniał, że pracownicy złożyli wniosek do sądu o upadłość firmy. Jednak sąd wniosek rozpatrywał aż 15 miesięcy. Natomiast, żeby otrzymać pieniądze z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych nie może minąć więcej niż dziewięć miesięcy. Tym samym pracownicy nie otrzymali „zastępczych” wynagrodzeń.
Pomysł na rozwiązanie sytuacji przedstawił Marian Daszyk: - Problem pracowników krośnieńskiego PKS-u bardzo łatwo rozwiązać – mówił. - Chodzi o nowelizację ustawy Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych, aby w Polsce ludzie z najniższymi poborami nie zostawali bez wynagrodzeń, mając na utrzymaniu rodziny.
Dla wielu utrata pracy w PKS-ie okazała się tragedią.
- W PKS-ie przepracowałem 26 lat, 11 lat jako mechanik na stacji obsługi i 15 jako kierowca – mówi Krzysztof Bilik, jeden z byłych pracowników. - Po stracie pracy moje życie rozleciało się.
Doszło nawet do sytuacji, że pan Krzysztof miał odcięte światło, gaz i media, bo nie opłacał rachunków na czas. - Nikogo nie interesowało, że nie otrzymywałem wypłaty. Człowiek został bez grosza. Pomogła mi mama, żyliśmy razem z jej emerytury. Teraz jestem na rocznej rencie, bo mam problemy z nogą. Nie wiem jak to będzie dalej. Po opłaceniu rachunków na życie zostaje mi niewiele.
Pan Krzysztof do odzyskania ma 8 tys. zł. Niektórzy mają więcej. Wielu pracowników nie miało też opłacanych składek ZUS, mimo że w tamtym okresie jeszcze pracowali. Odpowiednie kwoty otrzymywał tylko Urząd Skarbowy.
- W PKS-ie pracowałem 32 lata jako kierowca – mówi Mieczysław Głód, jeden z byłych pracowników. Pan Mieczysław walczy o odzyskanie 25 tys. zł. Po tylu latach wątpi, czy mu się to uda. Teraz jest na zasiłku przedemerytalnym i pracuje na pół etatu jako kierowca ciężarówki.
Obecną sytuację komentuje następująco: - To jest czyste złodziejstwo, cygaństwo i oszustwo! Bo jak to możliwe, że od naszych poborów jest odprowadzany podatek do Urzędu Skarbowego, a my przez tyle lat nie widzimy pieniędzy?
O krośnieńskim PKS-ie mówiono w TVN24, w programie „Czarno na białym”. Premier Beata Szydło zapewniała, że sprawa PKS-u Krosno jest załatwiana i będzie załatwiona. Byli pracownicy przedsiębiorstwa wciąż czekają na jej zapewnienie.
I tak na gruzach PKS powstały prywatne firmy typu Marcel, Barbara czy Kubuś, które na brak klientów nie mają co narzekać .
3 lata temu jechałem z Krosna do Brzozowa PKS-m. w Iskrzyni Pan się zatrzymał i mówi że ma 15 min przerwy. Wypaliłem papierosa , w sklepie obok kupiłem bowara i też go wypiłem, no 15 min to kupa mczasu. PKS Krosno to super przewoźnik. Na trasie do Krakowa Jak sie zatrzymał w Tarnowie to można było pójść na rynek obalić flaszke i jeszcze czekać na odjazd. Jestem za , reaktywacja starych dobrych czasów
Pan Juszczak już kilka lat nie jest w PiS-ie .....
To był bład pracowników bo mogli jeszcze uratować miejsce pracy strajkiem całkowitym. Właśnie wtedy gdy dochodziło do absurdu że wszystkie place, budynki, warsztaty zostają sprzedane Kubisiom i Waleterkom a później PKS wynajmuje je od nich po nie zawsze niskich cenach. Oni znów pracowali za darmo robiąc zaległe nawet 25 tysięcy wypłaty.
Należy informować obiektywnie i trzeba zaznaczyć, że cena sprzedaży te 400 tys. to nie wszystko, bo razem z PKS-em sprzedano jego kilkumilionowy dług z którym powiat nie mógł sobie poradzić, bo ciągle zadłużenie rosło a ZZ strajkowały chcąc podwyżek.