Bohaterami zdjęć Łukasza Grudysza, krośnieńskiego fotografa, podróżnika i kulturoznawcy są przede wszystkim ludzie. Najczęściej ci, dla których szczęście oznacza mieć co jeść i być zdrowym. Są to mieszkańcy najbiedniejszych regionów świata.
Łukasz zazwyczaj fotografuje ich w czarno-białych kadrach, bo wtedy wyraźnie widać ich emocje, które są tematem przewodnim jego prac. Zdjęć ma mnóstwo, a wiele z nich zapada w pamięć, jak ta przedstawiająca uzbecką tancerkę, która wyciąga dłoń w jego kierunku.
– Była najstarsza w grupie. Zrobiła dla mnie coś, czego dawno nie robiła, zatańczyła tradycyjny uzbecki taniec – opowiada Łukasz. - Na koniec ukłoniła mi się i to właśnie ten moment uchwyciłem na zdjęciu. Wszystkie kobiety biły jej brawo, a ona dzięki temu poczuła się bardzo młodo. To są takie wspaniałe momenty.
Miłość do fotografii zaszczepił w Łukaszu tato, Jan Grudysz, fotograf i operator Telewizji Rzeszów (jego postać przypomnieliśmy tutaj). To z nim wyjeżdżał na fotograficzne plenery w Bieszczady albo na Słowację. – Pozwalał mi bawić się aparatem i kamerą, zabierał do ciemni w domu kultury. Czasami nawet zwalniał z lekcji, żebym mógł z nim pobyć. Nauczył mnie wielu rzeczy i jako pierwszy dostrzegł, że patrzę na świat „kadrami” jak fotograf – wspomina.
Krośnianin z powodzeniem łączy fotografię z podróżowaniem, które zaczęło się od wędrówek po Polsce. – Pierwsze moje samodzielne wyprawy, to wypady z kolegą starym polonezem, który nie zawsze chciał odpalić. Zwiedzaliśmy cały kraj i robiliśmy zdjęcia aparatem analogowym, który podarował mi tato. Miałem wtedy około 16 lat.
Łukasz uwielbiał być ciągle w drodze, dlatego wkrótce przyszedł też czas na inne kraje. Swoje kroki skierował na wschód i zakochał się nie tylko w kulturze karpackiej i bałkańskiej, ale również w azjatyckiej. Z każdej wyprawy przywozi poruszające fotografie, materiały na przejmujące filmy dokumentalne i wspomnienia przygód.
Dla przyjemności podróżuje ze swoimi przyjaciółmi (o jednej z ich wypraw pisaliśmy tutaj). To z nimi wybrał się na wyprawę samochodem terenowym po Jedwabnym Szlaku, który kiedyś łączył Europę i Bliski Wschód z Azją. Razem przejechali prawie 50 tysięcy kilometrów.
W trakcie tej wyprawy zatrzymywali się u miejscowych nawet na kilka dni. – Chciałem być blisko ludzi, pomieszkać w prawdziwej jurcie, jeść ich jedzenie. Udało się nawet wypłynąć łódką na środek jeziora Issyk-kul w Kirgistanie i wraz z rybakiem łowić ryby. Mało brakowało, a nie wrócilibyśmy z tego połowu, bo rozpętał się niesamowity szkwał – wspomina Łukasz.
Natomiast w czasie podróży po górach Pamiru w Tadżykistanie, niedaleko granicy z Afganistanem jechali drogą, która nagle się skończyła. – Miejsce było oddalone od cywilizacji dwa dni samochodem. Niedaleko mieszkali ludzie, którzy mówili w nieznanym nam języku pamirskim. Pierwsze co zrobili miejscowi, to zaprosili nas do swojego domu i ugościli. Komunikacja bez rozumienia słów jest niesamowitym doświadczeniem.
Inną jego pamiętną wyprawą z przyjaciółmi była podróż do Amazonii. Po wodach Amazonki płynęli statkiem, który oprócz około 300 osób przewoził też 800 ton różnych towarów do wiosek ukrytych w amazońskiej dżungli. – Przy stuprocentowej wilgotności powietrza i temperaturze około 40 stopni wylądowaliśmy z trzema tysiącami kur na pokładzie. Płynęliśmy z nimi przez siedem dni – wspomina Łukasz. – Piliśmy i gotowaliśmy potrawy tylko na wodzie z Amazonki, co dla niektórych mogłoby się skończyć problemami z układem pokarmowym.
Statek miał tylko ster. Przed nim płynęła łódka, na której mężczyzna sprawdzał patykiem głębokość wody, aby nie trafić na mieliznę. Łódka służyła również do nocnych polowań. W jednym z nich uczestniczył Łukasz. – Polowaliśmy na jacare, czyli amazońskie kajmany. To było niesamowite przeżycie. Wypłynęliśmy w nocy we trzech z latarką, uzbrojeni w prowizoryczną dzidę. Jeden sterował, drugi polował, a ja robiłem zdjęcia. Wróciliśmy z pięcioma sztukami. To był obiad dla załogi statku, na który zostaliśmy zaproszeni.
Łukasz podróżuje też służbowo, zbierając materiały do filmów dokumentalnych z miejsc na całym świecie, gdzie panuje bieda, wojna i głód. Praca nie należy do najłatwiejszych i najbezpieczniejszych. Produkcje są emitowane w kilkudziesięciu stacjach telewizyjnych na całym świecie, a oglądalność sięga setek milionów odbiorców. – Z ekipą zawsze mamy nadzieję, że dzięki nam znajdzie się ktoś, kto pomoże tym ludziom np. budując studnię lub zakładając szkołę czy szpital. Dzięki temu wiem, że warto jeździć do tych miejsc i ryzykować – mówi.
Odwagi Łukaszowi dodają kamera i aparat. - Dają mi poczucie ogromnej siły i mocy, pozwalają mi wejść do miejsc, których drzwi wydają się kompletnie zamknięte – uśmiecha się.
Ostatnią służbową podróż odbył do Pakistanu. Brał tam udział w realizacji filmu poświęconego plemionom narodowości indyjskiej, które są niewolnikami od kilku pokoleń. - Jedno z nich mieszka na wysypisku, gdzie utylizuje śmieci, inne pracują w cegielni albo przy uprawie trzciny cukrowej.
Wcześniej odwiedził z ekipą Kambodżę, Irak, Syrię oraz kraje afrykańskie, w tym Sierra Leone, niewielkie państwo w zachodniej Afryce, gdzie ludzie również mieszkają na wysypisku śmieci, zlokalizowanym tuż przy oceanie. Na wodzie unosiło się tam mnóstwo odpadów. – To był port, do którego przypływały statki. Na tym wysypisku ludzie budowali domy ze śmieci, wychowywali dzieci i hodowali świnie.
W innym afrykańskim dokumencie bohaterem był 30-letni mężczyzna, który jako siedmioletni chłopak został wcielony do rebeliantów. Gdy z nim rozmawiali, miał już swoją rodzinę. Jego marzeniem było, aby jego córka nigdy nie doświadczyła tego, co on. – Rozmowa z tym człowiekiem i jego droga w powrocie do normalności pozostanie we mnie do końca życia – mówi Łukasz. – Takich historii jest masa.
W 2020 roku, gdy większość państw zamknęła swoje granice, Łukasz został poniekąd zmuszony do pozostania w domu. Mógł w końcu zająć się projektem stypendialnym „Między sacrum i profanum – pasterze polskich Karpat”.
Krośnianin odwiedził baców i juhasów w czterech częściach polskich Karpat. Towarzyszył im podczas redyków (uroczyste wyjście lub powrót z wypasu), wskrzeszania ognia na szałasie, w codziennej pracy, przy wypasie owiec, tworzeniu serów oraz w domu, po zakończeniu sezonu.
Wcześniejsze doświadczenia sprawiły, że z łatwością wszedł w pasterski świat. – Czułem się jak pasterz i członek ekipy – mówi. – Godziny spędzone w bacówkach, na polanach z tysiącami zwierząt i pasterzami z aparatem w ręku na bezdrożach polskich Karpat były chwilami pełnego zachwytu.
W projekcie pokazuje, jak wygląda codzienność pasterzy, jak wpływa na nich współczesność i jakie tradycje zachowują. - Moja fotograficzna podróż to próba podjęcia rozmowy z nimi o świecie, roli pasterstwa w utrzymywaniu bioróżnorodności Karpat oraz o symbiozie człowieka z przyrodą – tłumaczy.
Przed Łukaszem kolejne wyzwania. Jeśli tylko pozwolą warunki, to chciałby wrócić do Azji i skończyć pracę nad wydaniem albumu "Jedwabne niebo" o podróży Jedwabnym Szlakiem.
Kapitalny artykuł. Pełen podziw dla Łukasza którego znam osobiście. Kocha życie i czerpie z niego pełnymi garściami. To się nazywa robić to co sie kocha. Dziedzictwo po Panu Janie, którego miałem przyjemność poznać osobiście. Pozdrawiam serdecznie i życzę samych sukcesów.
Przemek Mrozek