Posłuchaj audycji na ten temat:
10 lipca 2024 roku dla pracowników marketu budowlanego Merkury Market przy ul. Bieszczadzkiej w Krośnie był dniem jak co dzień. Nie przypuszczali, że kilka godzin po rozpoczęciu pracy w ich magazynie wybuchnie pożar, z którym strażacy będą walczyć przez dwa dni.
Jako pierwsi dym i ogień zauważyli pracownicy z działu dywanów. Do gaszenia użyli sklepowych gaśnic, ale pożar okazał się nie do opanowania. Na szczęście szybko ewakuowano wszystkich klientów i pracowników.
Magazyn był wypełniony meblami, drzwiami, panelami podłogowymi, płytkami ściennymi, farbami, klejami poskładanymi na wielopoziomowych regałach. Wszystko zamieniło się w zgliszcza. Nad miastem przez wiele godzin unosił się gryzący dym i zapach spalenizny.
Z powodu upału na zewnątrz oraz wysokiej temperatury i silnego zadymienia wewnątrz magazynu sytuacja okazała się trudna do opanowania. Strażacy gasili pożar z zewnątrz wodą i pianą, którą wpompowywali do środka. Wybili też kilka wielkich otworów w ścianach, aby gasić niedostępne miejsca.
Ogień opanowano w czwartkowe popołudnie (11.07.2024). Finalnie w akcji gaśniczej uczestniczyło prawie 250 zastępów i ok. 900 strażaków. Wodę do gaszenia pobierano nie tylko z hydrantów, ale też z Wisłoka i Lubatówki. Zbudowano sieć przesyłową ze strugi, zamykając dla ruchu drogowego skrzyżowania ul. Podkarpackiej z ul. Lwowską i Grodzką.
Był to największy pożar w powojennym Krośnie, ale też największa katastrofa ekologiczna po 1989 roku. Ścieki popożarowe dostały się do Lubatówki, trując w niej wszystko, co żyło. Pisaliśmy o tym tutaj.
Jednym z najtragiczniejszych wydarzeń, które dotknęły Krosno, był pożar dwupokojowego mieszkania na czwartym piętrze bloku przy ul. Żwirki i Wigury. Doszło do niego po północy 13 kwietnia 1994 roku. Ogień pojawił się w wyniku awarii instalacji elektrycznej. Życie straciło wtedy czworo dzieci, które wraz z mamą znajdowały się w środku.
Na początku ruszyli im na ratunek sąsiedzi, którzy bezskutecznie próbowali gasić pożar wiaderkami z wodą. Płomienie nie pozwalały im wejść do środka. Według relacji zamieszczonej w Nowinach: "słyszeli tylko wydobywające się zza ściany krzyki i jęki poparzonych dzieci. Sami w efekcie ulegli zaczadzeniu i odwożono ich do szpitala." Dopiero później wezwano straż, która na miejsce przyjechała 30-40 minut od wybuchu pożaru.
Wśród strażaków, którzy uczestniczyli w akcji ratunkowej, byli st. asp. Jan Borowicz i asp. Piotr Pirga, którzy zdecydowali się wejść do mieszkania. Za swoją odwagę zostali odznaczeni krzyżem zasługi. Obaj w wywiadzie przeprowadzonym przez dziennikarkę Annę Gorczycę wspominali, że było potwornie gorąco, butle z powietrzem nagrzały się tak, że każdy oddech parzył. Widoczność z powodu dymu była zerowa, światło latarki ginęło w oparach. Płomienie objęły boazerię w przedpokoju oraz jej część w kuchni. Z gorąca rozpuścił się telewizor, metalowe futryny płynęły.
Piotr Pirga odnalazł najmłodszego chłopca, który dawał jeszcze oznaki życia: "Wziąłem chłopczyka na ręce. Złapał mnie za szyję, tak się jakoś do mnie jeszcze przytulił. Wniosłem go na klatkę i komuś podałem" – wspominał w wywiadzie.
Poza najmłodszym czterolatkiem, strażacy wynieśli nieżyjących już 15-latka i 6-latkę oraz 13-latka, który zmarł w drodze do szpitala. Niestety, życia najmłodszego chłopca również nie udało się uratować - odszedł w szpitalu. Pożar przeżyła matka dzieci, która schroniła się na balkonie. Z poparzeniami trafiła do szpitala w Siemianowicach. Jej tragicznie zmarłe dzieci pochowano na cmentarzu w Jedliczu, gdzie rok wcześniej spoczął jej mąż i ich ojciec.
Na terenie Krosna po wojnie doszło też do kilku pożarów na terenie fabryk, zakładów i hurtowni. Jednym z takich wydarzeń był pożar Fabryki Amortyzatorów Polmo w Krośnie w 1965 roku. Ogień strawił główną halę. W akcji gaśniczej, która trwała około 6 godzin wzięło udział 15 sekcji.
Kolejnym był pożar w Zakładach Przetwórstwa Owocowo-Warzywnego w Krośnie, który wybuchł 17 kwietnia 1980 roku. Silny wiatr przeniósł płomienie na wysuszone, drewniane skrzynki. Akcja gaśnicza trwała długo i uczestniczyło w niej kilka zawodowych i ochotniczych jednostek straży pożarnej. Straty oszacowano na ok. 100 tys. zł.
Pożar dotknął również Fabrykę Obuwia Sportowego Polsport. Z nieustalonych przyczyn ok. godz. 20:00 16 stycznia 1989 roku ogień pojawił się w budynku wydziału narzędziowni i zakładowego laboratorium. Płomienie zajęły urządzenia techniczne i zapasy chemikaliów. Akcja gaśnicza zajęła kilka godzin. Straty oszacowano na ponad 8 mln "starych" zł.
W lutym 1999 roku wybuchł pożar w budynku, gdzie znajdowały się dwie hurtownie artykułów spożywczych Vita i Zgoda przy ul. Podkarpackiej w Krośnie. Ogień zauważył ok. godz. 19:00 pracownik ochrony.
Po przyjeździe straży pożarnej okazało się, że ogień rozprzestrzenił się bardzo szybko i objął już ok. 3/4 części budynku. Strażacy gasili wodą płomienie, nie dopuszczając do tego, aby przeniosły się one na sąsiedni budynek, gdzie znajdowała się hurtownia spożywcza i papiernicza. Następnie wyważyli drzwi i weszli do hali magazynowej. Rozebrali też częściowo dach i ściany. Wodę wożono cysterną ze zbiornika przeciwpożarowego z Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego. Akcja gaśnicza trwała prawie do 1:00 w nocy.
Jak podawała właścicielka hurtowni Vita, straty były ogromne. Spłonęło m.in. 18 ton cukru, 9 ton makaronu, 9 ton mąki oraz tony innych towarów. Szkody wstępnie oszacowano na ponad 500 tys. zł.
Kolejnym dużym pożarem z ostatnich lat, o którym warto wspomnieć, jest ten w halach produkcyjnych przy ul. Pużaka, gdzie dawniej mieścił się zakład produkcji obuwia Fabos. Pisaliśmy o tym tutaj. Wszystko zaczęło ok. 1:00 w nocy z 22 na 23 lipca 2019 roku. W chwili zdarzenia działalność prowadziło tam ponad 20 zakładów związanych z branżą przemysłową i reklamową.
Łuna pożaru była widoczna z odległości kilku kilometrów. Płomienie zauważyła osoba, która przejeżdżała w pobliżu. To ona zaalarmowała straż. Palił się 70-metrowy łącznik między halami produkcyjno-magazynowymi, w którym swoją działalność prowadziła jedna z firm. Był to korytarz o drewnianej konstrukcji, kryty papą o szerokości ok. 4 metrów. Ogień objął jego strop. Spaliła się konstrukcja dachowa łącznika, część wnętrza hali, a uszkodzeniu i zniszczeniu uległy maszyny do obróbki metalu. Ogień nie rozprzestrzenił się na sąsiadujące hale, bo ich strop był betonowy.
Akcja gaśnicza trwała kilka godzin. Była trudna, bo w środku znajdowały się butle z gazami chłodzącymi. Z Sanoka ściągnięto samochód cysternę, a z Łańcuta specjalistyczny samochód ze sprzętem do szybkiego ładowania butli z powietrzem. Ogień gasiło łącznie 60 strażaków. Wielu z nich musiało pracować przy użyciu aparatów ochrony dróg oddechowych, a jeden doznał urazu nogi. Uszkodzeniu uległy m.in. maszyny do obróbki metalu. Straty sięgnęły 500 tys. złotych.
Niestety, Krosno zna niszczycielską siłę ognia od stuleci. Najbardziej katastrofalny był pożar z 1638 roku, który niemal doszczętnie strawił drewnianą wówczas zabudowę miasta. Walka z żywiołem była wówczas toczona w zupełnie innych realiach. Od tamtych wydarzeń dzieli nas technologiczna i organizacyjna przepaść.
Dziś pierwszą linię obrony stanowią nowoczesne systemy powiadamiania i gęsta sieć hydrantów, a na miejsce zdarzenia w ciągu kilku minut docierają zaawansowane wozy bojowe. Fundamentem prewencji są jednak restrykcyjne normy budowlane i przeciwpożarowe, obowiązkowe zgody oraz regularne inspekcje - to cały system zabezpieczeń, który powstał na zgliszczach dawnych pożarów, by chronić przyszłość miasta.
*"Czerwony kur" to staropolskie określenie wielkiego, niszczycielskiego pożaru. Nazwa pochodzi od płomieni, które przypominają czerwony grzebień i gwałtowne ruchy koguta, dawniej nazywanego właśnie "kurem".