Ponad 2 doby płonęła część pawilonu budowlanego – magazyn Merkury Market przy ul. Bieszczadzkiej w Krośnie (10-12.07). Został on wybudowany w 2017 roku. Jego budowę zapowiadaliśmy tutaj, o otwarciu pisaliśmy tutaj.
Pożar zniszczył doszczętnie dolną powierzchnię magazynową, spaliły się wszystkie zapasy towarów. Od dymu ucierpiał również pawilon handlowy, a wiele produktów nie nadaje się do sprzedaży. Pożar nie rozprzestrzenił się natomiast na sklepie oraz na pierwszym piętrze nad spalonym parterem magazynu.
Gdy strażacy opuszczali już powoli miejsce pogorzeliska, spotkaliśmy się z pracownikami i kadrą zarządzającą Merkury Market. Chcą zostać anonimowi, nie chcą afiszować się ze swoim wizerunkiem i nazwiskami. Otwarcie rozmawiamy o tym, co się wydarzyło.
- Merkury Market to wizytówka Krosna. Jesteśmy firmą krośnieńską, zbudowaną tutaj od podstaw. Pierwsza nasza siedziba była na skrzyżowaniu ul. Wolności z Lewakowskiego. Zatrudniamy mnóstwo pracowników, angażujemy się w różne inicjatywy, pomagamy - mówią ze wzruszeniem, z widocznym zmęczeniem na twarzy. Gdy rozmawiamy, za oknem biura snuje się jeszcze resztka dymu ze spalonego magazynu.
Proszę opowiedzieć, jak to się wszystko zaczęło. Mamy środę, 10 lipca 2024 roku.
- Poranek zapowiadał się normalnie. Wszyscy przyszliśmy do pracy na godz. 8:00. Dzień, jak co dzień. Nie przewidywaliśmy, że cokolwiek się stanie. Po godz. 9:30 pracownicy z działu dywanów zauważyli dym i ogień w magazynie. Użyli sklepowych gaśnic, ale było to nie do opanowania. Dokładnie o godz. 9:48 zastępca dyrektora obiektu zadzwonił pod nr 112. Przed godz. 10:00 na miejscu był już pierwszy wóz strażacki i rozpoczął gaszenie palących się dywanów.
Czy system przeciwpożarowy zadziałał?
- Tak. Sygnał z czujek przechodzi przez systemy przeciwpożarowe firmy Supon. Najprawdopodobniej straż dostała sygnał alarmowy, zanim było powiadomienie telefoniczne. System z naszej strony zadziałał prawidłowo. Wcześniej też zdarzało się, że w nocy włączał się alarm i strażacy przyjeżdżali na miejsce sprawdzić, co się dzieje. Mamy cały schemat czujek i od razu są sprawdzane miejsca, w których one zasygnalizowały jakieś zdarzenie.
Pierwsza plotka mówiła o tym, że było zwarcie w urządzeniu do obszywania dywanów.
- Tego jeszcze nie wiemy.
Coś mogło wybuchnąć?
- Nie wiemy, nie mamy dostępu do zapisów monitoringu. To będą badali specjaliści od pożarnictwa wraz z prokuratorem. Wszystko co wiemy, to relacje naszych pracowników.
Co było później?
- Dym szybko zaczął się rozprzestrzeniać po sklepie i w magazynie. I z magazynu wychodził już bardzo gęsty, czarny dym. Kierownik zadbał o ewakuację wszystkich - załogi sklepu i klientów. Straże z minuty na minutę przyjeżdżały w dużej liczbie. Byliśmy w szoku.
Jakie były pierwsze wasze decyzje?
- To był dzień wypłat. Wiceprezes natychmiast zarządził, aby dokonać przelewów z wynagrodzeniami dla pracowników całej sieci handlowej. Musieliśmy dokończyć wszystkie bieżące sprawy, bo nie wiedzieliśmy, jak długo biuro będzie czynne. Mimo iż administracja znajduje się w odrębnym budynku, za chwilę mogli nam odciąć prąd czy zarządzić ewakuację również tej części.
Widziałem, jak ekipa Merkury Market włączyła się też do akcji.
- Wszyscy się zaangażowali: prezes, wiceprezes, dyrektorzy, kierownicy i pracownicy. Ale dowództwo nad akcją przejęła straż pożarna, my nie mieliśmy już prawa wejścia na teren budynków i nie mogliśmy podejmować decyzji. Na przykład, na polecenie straży pożarnej, pracownicy przenieśli część materiałów łatwopalnych spod magazynu w bezpieczne miejsce.
A w tym czasie centrum ogrodnicze obok było otwarte i spokojnie funkcjonowało? Tak to wyglądało.
- Przez pierwsze godziny było otwarte, tak jak i inne okoliczne sklepy, Leroy Merlin czy Vivo. Nie spodziewaliśmy się, że pożar przybierze takie rozmiary, sytuacja była bardzo dynamiczna. W sklepie ogrodniczym przebywało też ok. 60 naszych pracowników ze sklepu głównego. Czekaliśmy na to, co dalej. Wydawało się, że pożar zostanie ugaszony i każdy wróci do swoich obowiązków. Tak się nie stało. Po godz. 14:00 większość pracowników zostało zwolnionych do domów. Później budynek centrum ogrodniczego był otwarty, ale nie był czynny. To różnica.
Po co był otwarty?
- Służył nam za "magazyn kryzysowy". Stamtąd wydawaliśmy strażakom nasze krzesełka, leżaki i ławy. Tam też przetrzymywaliśmy zapasy wody do picia dla ratowników. Sklep nie mógł być czynny, bo nawet nie było tam dojazdu i przejścia. To byłby jakiś absurd. Nawet my nie mogliśmy wjechać autem na nasz parking.
Co się teraz stanie z pracownikami centrum handlowego i magazynu? To przecież miejsca, które będą nieczynne jeszcze przez długi czas.
- Pracuje tam ponad 80 osób. Już w pierwszy dzień zarząd oświadczył, że nikt nie straci pracy z powodu pożaru. Część już została przeniesiona do pracy w naszym drugim pawilonie w Krośnie na ul. Czajkowskiego. Myślimy już, co dalej. To istotne, bo firmę tworzą pracownicy. To wspaniali ludzie.
Proszę opowiedzieć o funkcjonowaniu magazynu, w którym doszło do pożaru.
- To był najzwyklejszy magazyn naszych towarów. Znajdowały się tam takie produkty jak meble, drzwi, panele podłogowe, płytki ścienne, farby, kleje. Wszystko to, co potrzebne do wyposażenia wnętrz czy remontu. Było to składowane na wielopoziomowych regałach. Stamtąd towar był wydawany dla klientów. Magazyn obsługuje zwykle kilka osób. Konstrukcja magazynu to żelbeton, co uchroniło przed pożarem przyległy sklep i magazyn na piętrze.
Czy towary były składowane prawidłowo? Dla złośliwych internautów pytam.
- Mamy kontrolę za kontrolą. Nie możemy sobie pozwolić, żeby regały były przeciążone czy towary przechowywane niezgodnie z przepisami. Inspekcja Pracy i inne służby często nas odwiedzają i za każdym razem kontrolują. Wszystko zawsze było w porządku.
Jak się układała ta współpraca ze strażą w pierwszych kilkudziesięciu minutach?
- Straż posiada własną logistykę i nikomu ze strażaków nie brakowało jedzenia czy picia. Mimo iż dowódca akcji stwierdził, że nie ma w tym zakresie żadnych potrzeb, po 2 godzinach od rozpoczęcia akcji przekazaliśmy zimną wodę do picia.
Od razu udostępniliśmy im nasze biurowe toalety. Nie było jeszcze przenośnych toalet "toi toi", które zostały wkrótce zamówione. Nikt nie sądził, że ich pobyt będzie tak długi. Na początku nikomu też nie przyszło do głowy, że będzie potrzebne jakieś dodatkowe jedzenie. Wszyscy mieli nadzieję, że akcja skończy się tego samego dnia, w godzinach popołudniowych.
Kiedy zdaliście sobie sprawę, że sytuacja jest znacznie trudniejsza?
- Pod wieczór pierwszego dnia pożaru. Informacje, które do nas docierały w ciągu całego dnia przypominały sinusoidę. Wydawało się, że już jest lepiej, a tu nagle, że jednak nie. W nocy dzwoniliśmy do siebie. Byliśmy w szoku, że to dalej trwa. Musieliśmy sobie ustalić dyżury, kto jest na miejscu, bo też byliśmy zmęczeni. Wymienialiśmy się nawet w nocy. Cały czas ktoś z zarządu tu był.
Rozpoczął się drugi dzień kryzysu. Rano było już wiadomo, że akcja może nie skończyć się tego samego dnia.
- Zarząd musiał podjąć decyzję, co dalej z pracą całego biura. Pamiętajmy, że jest ono odpowiedzialne za całą sieć, a nie tylko za jeden sklep [Merkury Market ma pawilony nie tylko w Polsce, ale także na Słowacji i w Czechach, łącznie jest ich kilkadziesiąt - przyp. red.]. Trzeba było zdecydować, kto ma przyjść do pracy, jakie działy muszą funkcjonować. Mimo, iż ten budynek nie był w jakikolwiek sposób zagrożony pożarem, zdecydowano jedynie o pracy kilkunastu osób odpowiedzialnych za zabezpieczenie niezbędnych prac.
Który moment - według was - okazał się kluczowy dla opanowania pożaru?
- W czwartek około południa przybyła na miejsce specjalistyczna jednostka straży pożarnej USAR z Nowego Sącza. Posiada ona specjalistyczny sprzęt do wiercenia i cięcia w żelbetonie. Nawiercenie otworów w stropie żelbetowym i skierowanie z nich wody na źródło pożaru znacząco wpłynęło na ugaszenie pożaru. Sytuacja została opanowana ok. godziny 14.00. Ale na ten sukces złożyła się praca wszystkich strażaków, i tych z Państwowej Straży Pożarnej, i tych z Ochotniczej Straży Pożarnej. Dziękujemy im wszystkim!
Co Merkury Market zrobił dla strażaków?
- Nasi kierowcy z salonu przy ul. Czajkowskiego od razu zaczęli przywozić wodę do picia w 5-litrowych baniakach. Kupowaliśmy ją w marketach spożywczych. Dostarczyliśmy też kilka palet wody w 1,5-litrowych butelkach. Wody zapewniliśmy pod dostatkiem. Później nawet sami zbieraliśmy puste butelki po całym parkingu. Przecież wiadomo, że strażacy zajęci akcją nie będą szukali koszy na śmieci.
Co jeszcze?
- Zamówiliśmy toalety "toi toi", bo przybywało tu coraz więcej strażaków. W pewnej chwili straż zapytała, czy mamy wózki widłowe. Natychmiast je udostępniliśmy, sprowadziliśmy je także z ul. Czajkowskiego. Nasi pracownicy byli nawet gotowi je obsługiwać. Dodatkowo przekazaliśmy worki z piaskiem i ziemią. Dostarczyliśmy także lodówki, batoniki, napoje izotoniczne. Gdybyśmy wiedzieli, że coś jeszcze trzeba zapewnić, zrobilibyśmy to. Nikt by nie patrzył, czy to kosztuje dużo czy mało. Z naszej strony była pełna otwartość.
Co się teraz stanie ze spalonym budynkiem?
- Obiekt jest wykonany w systemie murowanym, dwuczęściowym: sklep oraz magazyn rozdzielone ścianą przeciwpożarową tworząc dwa niezależne budynki. Magazyn dwukondygnacyjny też posiada strop żelbetowy rozdzielając kondygnacje. Na podstawie ekspertyzy zostaną podjęte stosowne decyzje.
Oczywiście to potrwa, ale nie czekamy. Myślimy o tym, jak zapewnić pracę dla wszystkich ludzi. To priorytet. Nie oczekujemy pomocy od nikogo. Nasz prezes zawsze mówi "Damy radę". To nas wszystkich wzmacnia i pociesza.
Jak bardzo pożar zdezorganizował wam pracę?
- Proszę to sobie wyobrazić. Wokół nas rozgrywał się dramat. Pełno strażaków, wozów, duży hałas. Do tego upał 30-kilka stopni. W takich warunkach musieliśmy obdzwonić dziesiątki naszych pracowników. Poinformować ich o decyzjach, a potem zastanowić się, gdzie mają zaparkować auto, jak mogą tu dotrzeć. To było ogromne, trudne przedsięwzięcie logistyczne. A decyzje trzeba było podejmować z minuty na minutę.
Dlaczego zabiliście ryby w rzece? Znowu dla internautów pytam.
- Słyszeliśmy o tym, to kolejne absurdalne sformułowanie. Przecież nie mieliśmy żadnego wpływu na to, co się działo: na ogień, na akcję, na kanalizację i w końcu na zanieczyszczenie rzeki. Pożar to zdarzenie losowe.
Jak zareagowaliście na komentarze pod adresem firmy?
- Było nam przykro, gdy je czytaliśmy. Łatwo jest każdemu wszystko komentować zza komputera. Ale kiedy dzieje się taka katastrofa, mądrych nie ma. A my przeżyliśmy te chwile grozy, wzięliśmy na siebie ogromną odpowiedzialność i zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy.
Jakie są wasze refleksje po tym wszystkim, co się wydarzyło?
- Z perspektywy czasu też już wiemy, że moglibyśmy więcej uwagi poświęcić na komunikację naszych działań w mediach. Ale kiedy to coś się dzieje, to nie jest takie proste. Sytuacja była dynamiczna, wszystko szybko się działo, przez kilkadziesiąt godzin było wiele niewiadomych. Ogień to żywioł. Nikomu nie życzymy tego, co sami przeżyliśmy.
[Od redakcji: wypowiedzi autoryzowane]
To jest przykład tego, w jaki sposób działa ta firma, bo niemal w tym samym czasie był pożar w firmie Aksam, która produkuje paluszki i teraz na cala Polskę jest akcja, ludzie pomagają, kupują ich produkty. A jak działa MM? Są autoryzowane anonimowe wypowiedzi na nic nieznaczącym portalu. Bo co to za portal, jak taki gniot artykuł wisi prawie tydzień. Brak profesjonalizmu w MM, brak pomysłu jak wyjść z twarzą z tego nieszczęścia. Jak to się stało, że niemal wszystkie komentarzu tu i w innych mediach są negatywne, przecież to lokalna firma stąd z Krosna. Gdzie został popełniony błąd?
" Uderz w stół a nożyce się odezwą"...
Hahahaha, jaki piękny artykuł. Tylko współczuć Wielmożnemu Panu. Miejmy nadzieję, że zostaną zarybione rzeki, które przez gaszenie zostały zanieczyszczone. Magazyn wraz z materiałem zaraz zostanie wyremontowany i zapełniony towarem, od tego są ubezpieczenia. A jak nie, to o jeden kołchoz mniej. PFRON i PiP niech zacznie sprawdzać, ile godzin pracują niepełnosprawni i na jakich zasadach i nie tylko w tej firmie. Inspekcja Pracy niech się wyrwie z letargu i zacznie działać, bo są utrzymywani za nasze pieniądze (podatników). Współczuję pracownikom, którzy przenosili towar, jeśli z dobrej woli to zazdroszczę zaangażowania w życie firmy, a jeżeli z przymusu to... Czy się pali, czy się dymi, czy kierownik premie da, to zależy dziś od tego jaki humor wielmożny ma. Gdy pracujesz ostatkiem sił nadgodziny w prezencie dostaniesz w mig. Czy to grupa, bo jesteś bez nóg, czy głowa szwankuje już czeka na Ciebie Merkurego próg. I tak z dnia na dzień mija czas do odnowionego sklepu los wzywa nas.
Trzeba życzyć jak najszybszej odbudowy i oby było dalej dobrze. Nie tutaj miejsce i pora, aby dewagować, czy MM to dobre, czy złe miejsce pracy. Są ludzie, którym to odpowiada i lubią tam pracować. Wiem, o czym mówię, wszak przepracowałem tam 15 lat... Skupmy się naprawdę na tym, co ważne w życiu i odpowiedzmy na pytanie, czy inne miejsca pracy są idealne....? Ja mówię, że nie, nie są i wiem, co mówię.
Pozdrawiam Wszystkich.
A dlaczego nikt nie napisze co przeżyli ludzie Krosna w tym czasie.
Przez okres pożaru okoliczni mieszkańcy, i w kierunku Guzikówki, WSK musieli truć się tym dymem. I proszę mi nie tłumaczyć, że on był dobrej jakości, nieszkodliwy. Bo był szkodliwy!
No chyba, że powstanie kolejny artykuł „Co przeżyli mieszkańcy krosna i okolic podczas pożaru” zakłady na terenie WSK zamknęły się po 20, bo było na linii chmury, którą było bardzo mocno czuć w fabryce.
Znam osoby które z tego powodu wymiotowały, bolały ich głowy, i na ogół ten dym czują w gardle do dzisiaj.
Przecież pisze na dole artykułu: [Od redakcji: wypowiedzi autoryzowane]. Pan Prezes nie mógłby się postawić w złym świetle. A kto ma znajomego w MM, ten wie, że tylko zdesperowany by tam poszedł do pracy. No i grupa inwalidzka to tam najbardziej pożądana rzecz, bo trzeba wycisnąć z pracownika ile można ;)
"Mogliśmy bardziej w media", nie trzeba, ludzie w Krośnie już od dawna poznali jakie są warunki pracy.
Współczuję pracownikom. Piękny artykuł, dobrze wyreżyserowany.
Najbardziej podoba mi się stwierdzenie: to pracownicy tworzą firmę, to wspaniali ludzie :)
Gdybym nie miał znajomego w tych strukturach, to zapewne płakał bym ze wzruszenia... ale prawda jest bolesna. Słowa jakie można było się spodziewać od starszego Pana to: Kolego jesteś nikim, nie dyskutuj. Ale co ja wiem, tylko tak słyszałem od osoby pracującej w tej firmie. Mimo wszystko ludzie się zmieniają. No właśnie, a starszy pan nie
Musze zacytować jedno zdanie z artykułu:
"Myślimy już, co dalej. To istotne, bo firmę tworzą pracownicy. To wspaniali ludzie."
To są słowa prezesa ? :)))) :D
Ja tam w sumie składałem CV z 10 razy chyba w ciągu ostatnich kilku lat i wyszło na dobrze że nie zatrudniono mnie tam, że nie przezyłem tego ataku żywiołu ognia. Następną zagadką jest podobny pożar hal magazynowych w Gdańsku i w Małopolsce w tym samym czasie. Czyżby potrzebna jest zmiana przepisów magazynowych, aby łatwopalne tekstury były w oddzielnym pomieszczeniu od elektryki i iskier?
@goatman - potwierdzam. Trzymam kciuki za szybkie odbudowanie, dużo zdrowia i siły dla pracowników i pokażcie że potraficie jeszcze więcej.
Wyrazy współczucia dla kadry zarządzającej Merkury Market i pracowników. Jak czytałem te komentarze i słyszałem, że podpalenie itp. Teraz trzeba będzie to odbudować. Nie wiem jakie zarząd podejmie decyzje. Wybierałem raczej ten sklep, bo miła obsługa dobre ceny, szeroki wybór towaru. No i sklep stąd. Mój znajomy tam pracuje. Czasem kupuje się w innych sklepach, ale głównie w Merkurym.
Wielki dramat! Jedyny pozytyw to brak ofiar w ludziach. Ale jest jeszcze jeden dramat - rynsztok w komentarzach w sieci. To jest niewiarygodne jak ludzie, podpisując się swoim imieniem i nazwiskiem wraz ze zdjęciami swoimi i swoich dzieci, potrafią szerzyć plotki, "kierować" akcją z tylnego siedzenie czy publikować zmyślone teorie i wręcz precyzyjnie wycelowany hejt. Szokujące, że wśród takich osób są ludzie rzekomo rozumni, jak np. nauczyciele.