- Ja mam cały czas łzy w oczach. Ja się wychowałem nad tą rzeką – mówił nam w połowie lipca br. Tomasz Ekert, komendant Społecznej Straży Rybackiej Powiatu Krośnieńskiego i Miasta Krosna (Straż kontroluje wędkarzy, walczy z kłusownikami itp.).
Opowiadał nam, jak wiele pasjonaci Lubatówki i Wisłoka zrobili dla tych rzek: uchronili ryby przed kormoranami, ujawnili nielegalne odprowadzanie ścieków, pomagali je zarybiać itp. – To, co się teraz stało z Lubatówką, to cios.
W hydrologii określana jest jako struga, czyli rzeczka, która płynie na terenie nizinnym. Jej źródła sięgają okolic miejscowości Lubatowa. Wpływa do rzeki Wisłok w Krośnie. Cała jej długość to ponad 28 km. Zwyczajowo nazywana jest także potokiem i rzeką, dlatego tych sformułowań będziemy używać w tekście zamiennie.
11 lipca br. od rana, w drugi dzień pożaru magazynu Merkury Market, docierały do nas sygnały od Czytelników, że w Lubatówce nie jest dobrze: na brzegach widać śnięte ryby, woda ma kolor brunatno-czarny i unosi się nad nią smród.
Po południu nagraliśmy ten film i potwierdziliśmy powyższe obserwacje (pisaliśmy o tym tutaj):
W kolejnych godzinach i dniach różne służby zbierały z Lubatówki i Wisłoka nieżywe ryby. Szacunki mówią o co najmniej 200-300 kg. - Myślę, że 10 razy tyle ryb mogło spłynąć dalej Wisłokiem – twierdzi Piotr Konieczny, dyrektor biura Okręgu Krosno Polskiego Związku Wędkarskiego (PZW). To może oznaczać, że zginęło od kilku tysięcy do nawet setek tysięcy osobników!
Badania ichtiologiczne Wisłoka wykazały 20 lat temu, że mogło w niej żyć ponad 20 gatunków ryb (źródło). Wśród nich nie tylko popularne płotki czy okonie, ale także takie pod ochroną - piekielnica albo kiełb Kesslera. Wszystkie one stały się ofiarami pożaru.
- Lubatówka została totalnie wytruta – stwierdza Konieczny. - To nie chodzi tylko o ryby, ale o wszystkie organizmy, które żyły wodzie: cały bentos, mikrobentos [organizmy żyjące na dnie rzeki – przyp. red.]. To wszystko jest stracone na odcinku, gdzie wypływały wody użyte do gaszenia. Aż do ujścia do Wisłoka i dalej na Wisłoku: na odcinku od ujścia Lubatówki w dół, aż prawdopodobnie po Wojaszówkę. Chociaż im niżej, tym już ta trucizna się bardziej rozcieńczała.
Tomasz Ekert opisywał obrazowo: - Dno jest w tej chwili i na Wisłoku, i na Lubatówce po prostu jasne. To jest nienormalne, bo glony powodują, że kamienie i dno są zawsze ciemne. A w tej chwili jest po prostu tak, jakby do, za przeproszeniem, brudnego kibla nalać Domestosu.
Próbowałem znaleźć jakieś życie pod kamieniami. Znalazłem pojedyncze larwy.
Grzegorz Bożek, krośnieński ekolog i redaktor naczelny czasopisma "Dzikie Życie", twierdzi, że jest to niewątpliwie największa katastrofa ekologiczna, która dotknęła krośnieńskie cieki po 1989 roku. - Doprowadziła do poważnych strat w świecie ekosystemu rzecznego, w tym w zasobach ichtiofauny. Odbudowa sprzed katastrofy potrwa wiele miesięcy. Krośnieńskie rzeki są jednymi z największych skarbów przyrodniczych miasta.
W akcji gaśniczej magazynu Merkury Market użyto miliony litrów wody i piany.
Komendant wojewódzki PSP opowiadał nam w drugi dzień pożaru rano (11.07), że strażacy wykorzystują m.in. 7 działek gaśniczych, każde o strumieniu wody minimum 1600 litrów na minutę! Tylko z samego miejskiego systemu wodociągowego pobrano ponad 11 milionów litrów wody. Pisaliśmy o tym tutaj.
Ale same okoliczne hydranty nie miały możliwości zapewnienie odpowiedniej ilości wody, dlatego zbudowano specjalnie dwa rurociągi wzdłuż ul. Podkarpackiej. Pompowano nimi wodę z rzeki Lubatówka (przy ul. Pochyłej, pisaliśmy o tym tutaj). Wodę pobierano także z Wisłoka, była także transportowana z jednostek straży spoza Krosna.
Woda i inne środki gaśnicze, które przepłynęły przez palący się magazyn (znajdowała się w nim chemia budowlana, panele, dywany, meble, drzwi itp.) nie tylko zostały zagotowane, ale także zanieczyszczone sadzą, związkami chemicznymi i substancjami, które powstały w wyniku działania bardzo wysokiej temperatury i spalania. Powiedzmy wprost: woda to wszystko wypłukała i zabrała ze sobą dalej. Nazwijmy to "ścieki pożarowe".
Ścieki te trafiły następnie do kanalizacji deszczowej. Infrastruktura podziemnych kanałów dla wód opadowych należy do Miasta. Jest stosunkowo nowa, powstała w latach 2015-16, pisaliśmy o tym tutaj.
Prześledźmy całą drogę przepływu tych ścieków. To Merkury Market i dwie główne strefy prowadzenia akcji gaśniczej. W tych miejscach powstały największe ilości wód popożarowych:
W strefie 2 największą rolę odegrały najprawdopodobniej te dwie kratki kanalizacyjne:
Na zdjęciu z akcji ich nie widać, są przykryte gęstą pianą:
Deszczówka z tych kratek kanalizacyjnych płynie następnie kanałami. Zidentyfikowaliśmy dwa główne ujścia z nich do okolicznych potoków.
Pierwsze ujście znajduje się przy ul. Bieszczadzkiej, naprzeciw myjni samochodowej:
Najlepiej to miejsce pokazuje niniejsze zdjęcie:
Drugie ujście to wylot kanalizacji deszczowej do Lubatówki przy ul. Wyszyńskiego:
Rura kanalizacji deszczowej wychodzącej do Lubatówki widoczna jest na zdjęciu lotniczym:
Wody popożarowe mogły też "wybić" w innych miejscach, ale nie udało nam się tego potwierdzić i udokumentować.
W ten sposób Lubatówka została zanieczyszczona na długości ok. 3 km:
O dostaniu się ścieków pożarowych do Lubatówki służby dostawały sygnały już w pierwszy dzień pożaru (10.07), m.in. od wędkarzy.
Nazajutrz rano poinformowała o tym sama wojewoda: "Jak informuje oficer dyżurny z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Krośnie, do potoku Lubatówka spłynęła piana gaśnicza, doszło także do podwyższenia temperatury wody, co mogło doprowadzić do zaobserwowanego śnięcia ryb. O zaistniałej sytuacji został powiadomiony sztab kierujący działaniami ratowniczymi przy pożarze na ul. Bieszczadzkiej w Krośnie. Woda została pobrana do badań" - napisała Teresa Kubas-Hul, na Facebooku.
Wody Polskie, czyli instytucja państwowa, która administruje zasobami wodnymi w kraju, nawet już wcześniej zdawała sobie sprawę z możliwych konsekwencji akcji gaśniczej:
Wody Polskie swoje działania opisują tak: - Od momentu wybuchu pożaru (10.07) do późnych godzin nocnych prowadzony był monitoring stanu wody w potoku Lubatówka, pod kątem ewentualnego przedostania się wód pogaśniczych poprzez systemy kanalizacji deszczowej do wód ww. potoku. Ok. godz. 0:30 w dniu 11 lipca, po otrzymaniu informacji o zaobserwowaniu wycieku piany koloru białego poprzez wylot kanalizacji deszczowej, Z-ca Dyrektora Zarządu Zlewni w Krośnie zgłosił zdarzenie pod numer alarmowy 112.
Drugiego dnia pożaru (11.07) pracownicy tej instytucji i strażacy wykonali na Lubatówce trzy bariery z kostek siana. Zapory te miały pełnić rolę filtrów w celu zatrzymywania piany oraz drobnego osadu. Została też wykonana bariera na potoku Badoń (dopływ Lubatówki).
W kilku innych miejscach strażacy zainstalowali też zapory sorpcyjne (pochłaniające różne substancje) oraz dotleniali wodę.
"Nieustannie obserwujemy sytuację by w razie potrzeb zintensyfikować dotychczasowe działania" - poinformowały Wody Polskie na Facebooku w trzeci dzień akcji (12.07).
Próbowaliśmy się dowiedzieć, jaka jest wiedza służb na temat zagrożenia z powodu ścieków. Wszyscy tylko uspokajali: "Skierowana na miejsce grupa chemiczno-ekologiczna z Leżajska zbadała wodę i nie wykazała zanieczyszczenia. Winna temu jest raczej bardzo wysoka temperatura i niski stan rzeki" - usłyszeliśmy w Wydziale Spraw Obywatelskich i Zarządzania Kryzysowego Urzędu Miasta. Pisaliśmy o tym tutaj.
Urząd Miasta powoływał się na informacje uzyskane z Komendy Miejskiej PSP w Krośnie, podobnie jak wojewoda.
Ale w drugi dzień pożaru i później próbki wody pobierali też pracownicy Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Rzeszowie. Wyniki ich badań, które podano kilka dni później, znacznie odbiegały od tych, które przeprowadziła straż. O tym nieco dalej w tekście.
Piotr Konieczny i Tomasz Ekert zwracają uwagę jeszcze na jeden ważny problem w tej sytuacji: bardzo niski poziom rzek.
Tomasz Ekert zauważa: - Przed tym zdarzeniem Lubatówka ledwo płynęła między kamieniami. W momencie największego poboru wody do gaszenia, a potem wpuszczania zanieczyszczeń, płynęło jej około 10-krotnie więcej. Proszę sobie pomyśleć: tam nie było wody, tam była sama chemia. Tam nie było nic innego.
Piotr Konieczny z PZW Krosno wnioskował do Wód Polskich i do Wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego przy wojewodzie, żeby upuszczono więcej wody ze zbiornika na Wisłoku w Sieniawie. Chodziło o to, aby podwyższyć stan wody w rzece. To mogło pomóc w rozpuszczeniu chemikaliów i zminimalizowaniu skutków zanieczyszczenia.
Tak się nie stało. - Być może wtedy uniknęlibyśmy strat takich, jakie wystąpiły w samym Wisłoku. Ale natura nas wysłuchała, bo spadł deszcz i przyszła większa woda podeszczowa - mówi Konieczny.
Deszcz podczas burzy spadł dopiero 13 lipca - ok. 10 mm (10 l wody na m2), a dzień później ok. 18 mm (18 l wody na m2). Kolor rzeki zamienił się z brunatno-czarnego na żółto-brązowy, była po prostu zamulona. - Opady deszczu o tyle pomogły, że zmyły całą tę truciznę, która osadzała się na dnie. Trzeba powiedzieć jasno, że gdyby to trwało dalej, to ta trucizna nierozcieńczona mogłaby dotrzeć aż do zalewu w Rzeszowie. Ona na pewno tam doszła, ale w stężeniu, które może nie wywołuje takiej totalnej zagłady - wyjaśnia Piotr Konieczny.
Pracownicy Centralnego Laboratorium Badawczego Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Rzeszowie pierwsze próbki wody z Lubatówki i Wisłoka pobrali 11 lipca (czyli drugiego dnia pożaru). Do badań i oględzin wracali kilkukrotnie. Po kilku dniach wydali komunikaty.
"Uzyskane wyniki pomiarów wykazały pogorszenie jakości wód powierzchniowych" - czytamy. Stwierdzono podwyższoną temperaturę wody, obniżenie zawartości tlenu w wodzie, niższy poziom jej zasolenia oraz wzrost przewodności elektrycznej.
Analiza chemiczna wykazała natomiast wysokie stężenie substancji szczególnie szkodliwych dla środowiska. Chodzi m.in. o takie substancje jak: naftalen, antracen, fluoranten, benzo(a)piren, surfaktanty anionowe.
Pełną treść komunikatów można przeczytać tutaj (17.07) oraz tutaj (18.07).
O dwóch z nich możemy dowiedzieć się z bazy danych zagrożeń chemicznych i pyłowych Centralnego Instytutu Ochrony Pracy - Państwowy Instytut Badawczy (tutaj):
O możliwy wpływ tych chemicznych ścieków na rzekę pytamy dr. inż. Marka Sołtysiaka z Instytutu Nauk o Ziemi Uniwersytetu Śląskiego. To hydrogeolog środowiskowy, badał m.in. skutki pożaru nielegalnego składowiska odpadów w Siemianowicach Śląskich (maj 2024) i tego, jak to wpłynęło na rzekę Przemszę.
- Powiem wprost – to jest śmiercionośny spływ. Spójrzmy na etykiety produktów budowlanych takich jak lakiery, farby, rozpuszczalniki, uszczelniacze oraz piany elastyczne – same w sobie zawierają substancje niebezpieczne. Jeszcze bardziej niebezpieczne i toksyczne są produkty ich spalania spływające z wodami popożarowymi - mówi.
Podaje, że w przypadku pożaru nielegalnego składowiska odpadów w Siemianowicach Śląskich, do wód spływały toksyczne związki organiczne, metale ciężkie takie jak kadm, chrom, nikiel, cynk, bardzo duże stężenia siarczanów i azotu.
- W przypadku marketu budowlanego będzie podobnie. Podczas niskich przepływów wysokie stężenia substancji niebezpiecznych utrzymują się na długich odcinkach cieków. Nawet angażując dostępne środki, nie da się usunąć zanieczyszczeń z rzeki. Zapory filtracyjne zatrzymają część zanieczyszczeń ropopochodnych, ale nie substancje rozpuszczone. A zanieczyszczenia, nawet gdy odpłyną, to nie znikają ze środowiska – ulegają rozcieńczeniu. Część z nich akumuluje się w osadach, ale również w tkankach organizmów żywych - wyjaśnia Marek Sołtysiak z Uniwersytetu Śląskiego.
W kolejnych dniach po pożarze (13.07 i później) badania próbek wody pobranych przez inspektorów WIOŚ, wykazały stopniową poprawę jakości wody w zakresie wartości mierzonych wskaźników, w tym zawartości tlenu w wodzie. Stwierdzono mniejszy wpływ wód pożarniczych odprowadzanych wylotem kolektora deszczowego na okoliczne wody powierzchniowe.
Woda w kranach w Krośnie i okolicach dostarczana przez Wodociągi Krośnieńskie (ich operatorem jest MPGK), była i jest całkowicie bezpieczna. Woda pitna pochodzi z trzech ujęć:
Potwierdził to komunikat krośnieńskiego Sanepidu z 12 lipca br. skierowany do mieszkańców Krosna i powiatu: "woda z wodociągu Krosno - ujęcia: Sieniawa, Iskrzynia, Szczepańcowa nadaje się do spożycia przez ludzi - odpowiada wymaganiom (...)" - czytamy tutaj.
Samo MPGK koncentrowało się na produkcji wody: "Jej pobór w tym czasie był gigantyczny, a naszym celem i zadaniem było zapewnienie jej nieprzerwanych dostaw, zarówno dla mieszkańców, jak i dla służb strażackich" - poinformował miejski holding.
MPGK zwraca jednak uwagę na inną kwestię. Gdyby tak ogromna ilość chemicznych ścieków została przekazana do oczyszczalni ścieków w Krośnie, mogło by to spowodować przerwę w jej funkcjonowaniu. "W przypadku poddania ich procesowi oczyszczenia na krośnieńskiej oczyszczalni, spowodowałby degradację złoża biologicznego (osadu czynnego) i w konsekwencji możliwość wyłączenia oczyszczalni ścieków z eksploatacji do czasu odbudowy biocenozy osadu" - informuje spółka.
Na ten moment nie wiadomo, kto i czy w ogóle poniesie odpowiedzialność za skażenie rzeki i zagładę w niej życia.
- Państwowa Straż Pożarna realizując działania ratownicze, nie ponosi odpowiedzialności za skażenie środowiska naturalnego - mówi st. bryg. Karol Kierzkowski, rzecznik prasowy komendanta głównego Państwowej Straży Pożarnej.
I wyjaśnia: - Strażacy starają się zminimalizować skutki pożaru, które bez wątpienia mają negatywny wpływ na środowisko naturalne. Ewentualne postępowanie dotyczące odpowiedzialności za powstanie pożaru oraz skutki środowiskowe mogą być prowadzone przez policję i prokuraturę. Np. jeżeli przedsiębiorca nie dopełnił obowiązków w przepisach ppoż lub ustawie o ochronie środowiska, przez co przyczynił się do spowodowania skażenia środowiska naturalnego, może zostać pociągnięty do odpowiedzialności.
Do winy nie poczuwa się Merkury Market: "Przecież nie mieliśmy żadnego wpływu na to, co się działo: na ogień, na akcję, na kanalizację i w końcu na zanieczyszczenie rzeki. Pożar to zdarzenie losowe" - oznajmili przedstawiciele firmy w autoryzowanym wywiadzie, który opublikowaliśmy tutaj.
Wątek zanieczyszczenia Lubatówki będzie najprawdopodobniej objęty działaniami prokuratury jako odrębna sprawa.
Nie znam się na akcjach gaśniczych, ale posiadam, nie znaną w Merkurym, umiejętność logicznego myślenia.
1. Strażacy nie mogli gasić pożaru, tak jak chcieli, bo wszystko wskazuje na to, że w akcję ingerował główny właściciel.
2. Strażacy nie mieli doświadczenia z takimi pożarami, bo takie budynki się nie palą, po prostu. Sieci typu pobliskich LM, czy OBI mają zbiorniki przeciwpożarowe i przede wszystkim sprawne systemy ppoż i przestrzegają przepisów ppoż. Gdy nawet w takim LM, wybuchnie pożar, to zostaje szybko ugaszony, nie rozprzestrzenia się (można wyguglać info o takich akcjach). W przypadku Merkurego, system wcześniej alarmował wielokrotnie o pożarze, tyle że były to fałszywe alarmy (w którymś artykule było o tym), natomiast gdy przyszedł prawdziwy pożar, to ten dziadowski system milczał. Parę dni pożarze też fałszywie alarmował.
3. Strażacy zapewne podeszli standardowo do pożaru, czyli jakby się komuś dobytek palił. A nie było konieczności ratowania sklepu. Jeśli była możliwość zrobić taki jakby czarnobylski sarkofag, żeby udusić ogień, to trzeba było tak zrobić. Te dwa budynki nie są nawet warte 1% majątku Papierza. Chciałbym bardzo, by prokuratura przeprowadziła rzetelne śledztwo, ale miliarderzy w więzieniach nie siedzą.
Na koniec dla odmiany COŚ DOBREGO! Kiedy zapali się Merkury Market, który jest umiejscowiony w centrum miasta, jak np. w Rzeszowie, to strażacy, dzięki pożarowi w Krośnie, będą mieli doświadczenie, które na pewno ograniczy straty, które w środku miasta mogą być horrendalne dla miasta i mieszkańców.
Akcja gaśnicza prowadzona z pominięciem wszystkich zasad - lali wodę i pianę bez sensu - jeśli woda z pożaru płynie jak rzeka to znaczy, że źle gaszą - leją po ścianach i dachu zamiast na ogień - piana całkowicie zmarnowana. Byłem strażakiem i nie tak prowadziło się akcję - tu nadmiar sił i środków - ładnie się prezentuje ile to strażaków zaangażowanych - kierownictwo akcją do banii
Tak już się stało. Krosno Miasto Katastorfy Ekologicznej. Jednak nasz służby muszą się jeszcze szkolić aby faktycznie nie otwierać blach Merkurego przez co pożar dostał dużo tlenu do spalania. Również też zapomniano o wpływie akcji gaśniczej na środowisko Krosna lub nie szkolono tego aby łapać płyny do pojemnika do neutralizacji.
Wg mnie za tą katastrofę ekologiczną w pełni odpowiedzialna jest Straż Pożarna i nie ma tu usprawiedliwień w stylu, że do tego przyczynił się np. "niski poziom wody" - to co, nie było koordynatora, sztabu akcji gaśniczej obejmującej wszystkie jednostki, nie wiedzieli, że środki gaśnicze wszystkie nie wyparują, że wypłuczą wszystko i poniosą ze sobą co było w magazynach, a na tamten czas nawet nie wiedzieli i nie mieli pewności co tam było itd.? Pod tym kątem organy ścigania powinny prowadzić śledztwo, tj. pod kątem kto nie dopełnił obowiązku w zakresie organizacji gaszenia i zapobieżenia jego skutkom. Nie można poświęcać dobra wyższego rzędu nad wątpliwe do odzyskania dobro mniej warte lub bezwartościowe. Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie, ale czy nie można było np. ugasić pożar odcięciem tlenu przez "obłożenie" źródeł ognia czy nawet całej hali np. dwutlenkiem węgla powodując wyparcie tlenu w pobliżu źródła ognia oraz absorpcji ciepła?
Przypuszczam, że to zdarzenie może stać się przykładem na uczelniach i kursach strażaków pod tytułem "jak gasić by nie spowodować szkód w dużych rozmiarach"
Przerażające straty, zamordowane życie w rzekach, w których kiedyś można było raki łowić i które to rzeki wracały do do czystości jak kiedyś. Życie jednego żyjątka rzecznego jest więcej warte niż te wszystkie rudery Papierza. Wielomilionowe odszkodowanie się należy! I sprawa karna dla właścicieli. A połowa zatrutych mieszkańców Krosna, służby, pracownicy powinny złożyć pozew zbiorowy na dużo milionów. I Papierz za kratki! I jeszcze pytanie: czy były prawdziwe kontrole ppoż innych budynków Papierza w innych miastach? Przecież te budynki to tykające bomby!
To jest tak straszne, że nie mogę doczytać do końca. Dowiemy się, jaka była przyczyna tego koszmaru? Kiepska elektryka? Podpalenie? Czy może te wszystkie artykuły wyposażenia domów wydzielają tyle chemicznych oparów, że nastąpił samozapłon?
O ludkach, szczególnie starszych i uczuleniowcach ani słowa, którzy chorują i leczą powikłania po toksycznym zadymieniu...
Pamiętajmy o szczegółach zdarzenia, które były podawane do ogólnej wiadomości. MM twierdzi, że pożar to zdarzenie losowe? Czasem tak, czasem nie. Proszę także pamiętać o czasie reakcji straży na informacje o pożarze, kiedy dostali telefon, a kiedy pożar faktycznie wybuchł, no ale mam nadzieję, że szczegóły wyjaśni, bezstronnie prokurator.
Zarządzanie kryzysowe nie zdało egzaminu przy pożarze MM. Zaraz jak stało się jasne że szybko nie da się ugasić pożaru, po południu powinni byli ustawić tam gdzie wylatuje woda z MM do potoku Badoń i rzeki Lubatówka zapory z siana i inne rzeczy by w jak największym stopniu zatrzymać zanieczyszczenia oraz stale monitorować stan Lubatówki i robić badania wody, a gdy okazało się że stan zanieczyszczeń jest już duży, powinien nastąpić spust wody że zbiornika retencyjnego by rozcieńczyć zanieczyszczenia. Wówczas nie doszło by do takiej katastrofy jak się stała.
Druga rzecz, teraz straż pożarna powinna kupić nakładki na węże strażackie, by w razie czego nie trzeba było paraliżować połowy miasta, tylko na skrzyżowaniach gdzie przebiega rozciągnięty wąż zastosować nakładki na węże i by był zapewniony przez nie przejazd dla samochodów osobowych i komunikacji miejskiej.
Dla redakcji podziękowania za ten rzetelnie przygotowany artykuł w który włożono mnóstwo pracy.
Zapomniałem podziękować redaktorowi artykułu za kawał dobrej roboty. Oby takich więcej.
Można było ugasić ten pożar w inny sposób - poprzez ''uduszenie'' go. Można to było zrobić, bo pomieszczenie było zamknięte, ogień nie palił się na zewnątrz budunku. Prostszą metodą gaszenia jest usunięcie tlenu lub utleniacza z otoczenia pożaru. Będzie to możliwe przez podanie do pomieszczenia, gdzie powstał pożar gazu obojętnego lub innego roztworu, który spowoduje obniżenie zawartości tlenu w otoczeniu pożaru do wartości mniejszej niż 16%. Spowoduje to samoistne wygaśnięcie pożaru. Najprostszym przykładem jest doświadczenie ze szklanką i świecą. Płonącą świecęnakrywamy szklanką, płomień po chwili przygasa. W momencie podniesienia szklanki płomień rośnie, wzrasta jego wielkość i intensywność palenia. Po dłuższym przykryciu świeca gaśnie. Zaobserwowana sytuacja jest spowodowana zanikiem “dostaw” tlenu, który jest podstawowym czynnikiem podtrzymującym proces palenia.
W czasie akcji gaśniczej używano do wytworzenia piany środków pianotwórczych, które po zmieszaniu z wodą wytwarzają pianę właściwą. Środki te muszą spełniać rygorystyczne wymagania dotyczące biodegradowalności, tzn . tlenowego lub beztlenowego rozkładu związków organicznych na związki proste. W procesie tym biorą udział organizmy żywe takie jak bakterie, pierwotniaki, promienice, glony i grzyby. Materiał jest uznawany za biodegradowalny, jeśli mikroorganizmy mogą go rozłożyć w sposób biologiczny. Szczegółowe bardzo rygorystyczne wymagania dotyczące pian gaśniczych i stosowania środków pianotwórczych określa Polska Norma PN-EN 1568:2018. Norma obowiązuje do 04.06.2018 czyli od 6 lat. Żywotność środków pianotwórczych wynosi ok. 10 lat. Ciekaw jestem jakie i ile ich zostało użyte w czasie akcji gaśniczej Merkury-Marketu. Przecież z uwagi na skalę pożaru lano tam wszystko co było pod ręką, czyli także środki które były na stanie magazynowym bez względu na to czy miały zgodność z normą czy nie. Dodatkowo, kto dozował stężenie środków w tym całym zamieszaniu? A tak dodatkowo to czemu MM nie ma zbiornika i instalacji do wytwarzania piany (patrz: Leroy Merlin, Vivo, Panmar).
W poprzednim artykule była mowa, że z sieci wodociągowej pobrano 11 tys. m3 wody czyli równowartość 4 basenów olimpijskich plus woda pompowana z rzeki Lubatówka i Wisłok. Większość tej wody spłynęła kanalizacją do rzeki. Na logikę nie ma technicznej możliwości wyłapać i zneutralizować (oczyścić) takiej olbrzymiej ilości wody przed dostaniem się do rzeki. Na chwilę obecną należy podjąć działania w celu szybkiego przywrócenia rzeki do stanu sprzed dnia pożaru.
Pismo wystosować do właściciela Merkurego (skoro zarabia milion dziennie ze sklepów w całej Polsce) niech odda dniówke na oczyszczenie i zarybienie. Sprawa jest prosta.
Dawno nie było tak rzetelnego i szczegółowego artykułu. Brawo.
Ale trzeba pochwalić za świetnie przygotowany artykuł. Było przy tym trochę pracy.
Szkoda większa od strat Merkurego! Czy znajdą się winni (którzy są) ? :) Można wątpić.
Zjechali się z całej Polski i nikt nie pomyślał, żeby zabezpieczyć kratki ściekowe? Pociągnąć do odpowiedzialności strażaków, czują się bezkarni. A tak w sumie, po co było wydawanie milionów na tę akcję, jak i tak wszystko nadaje się do rozbiórki, można było kontrolować pożar i pozwolić na samowygaszenie
Czasu nie cofniemy. Szkoda, że tyle mądrych głów przyjechało z PSP i nikt nie pomyślał, że ta woda, piana, chemia prędzej czy później trafi do rzek. Nauczka na przyszłość, oby.