Po pożarze

Jak doszło do katastrofy ekologicznej w Lubatówce. "To jakby wlać Domestos"

Dziesiątki lub setki tysięcy martwych ryb. Brak oznak życia. To tylko niektóre skutki spływu ścieków pożarowych do rzeki Lubatówka po ogromnym pożarze marketu budowlanego Merkury Market przy ul. Bieszczadzkiej (10-12.07). Jak doszło do największej katastrofy ekologicznej w krośnieńskich rzekach po 1989 roku – publikujemy nasze szczegółowe ustalenia.
Adrian Krzanowski
Jedna z kilku tysięcy nieżywych ryb w rzece Lubatówka. Zdjęcie wykonane w drugi dzień pożaru (11.07) pod mostem na ul. Czajkowskiego
Adrian KRZANOWSKI

- Ja mam cały czas łzy w oczach. Ja się wychowałem nad tą rzeką – mówił nam w połowie lipca br. Tomasz Ekert, komendant Społecznej Straży Rybackiej Powiatu Krośnieńskiego i Miasta Krosna (Straż kontroluje wędkarzy, walczy z kłusownikami itp.).

Opowiadał nam, jak wiele pasjonaci Lubatówki i Wisłoka zrobili dla tych rzek: uchronili ryby przed kormoranami, ujawnili nielegalne odprowadzanie ścieków, pomagali je zarybiać itp. – To, co się teraz stało z Lubatówką, to cios.

LUBATÓWKA:

11 lipca br. od rana, w drugi dzień pożaru magazynu Merkury Market, docierały do nas sygnały od Czytelników, że w Lubatówce nie jest dobrze: na brzegach widać śnięte ryby, woda ma kolor brunatno-czarny i unosi się nad nią smród.

Po południu nagraliśmy ten film i potwierdziliśmy powyższe obserwacje (pisaliśmy o tym tutaj):

W kolejnych godzinach i dniach różne służby zbierały z Lubatówki i Wisłoka nieżywe ryby. Szacunki mówią o co najmniej 200-300 kg. - Myślę, że 10 razy tyle ryb mogło spłynąć dalej Wisłokiem – twierdzi Piotr Konieczny, dyrektor biura Okręgu Krosno Polskiego Związku Wędkarskiego (PZW). To może oznaczać, że zginęło od kilku tysięcy do nawet setek tysięcy osobników!

Badania ichtiologiczne Wisłoka wykazały 20 lat temu, że mogło w niej żyć ponad 20 gatunków ryb (źródło). Wśród nich nie tylko popularne płotki czy okonie, ale także takie pod ochroną - piekielnica albo kiełb Kesslera. Wszystkie one stały się ofiarami pożaru.

- Lubatówka została totalnie wytruta – stwierdza Konieczny. - To nie chodzi tylko o ryby, ale o wszystkie organizmy, które żyły wodzie: cały bentos, mikrobentos [organizmy żyjące na dnie rzeki – przyp. red.]. To wszystko jest stracone na odcinku, gdzie wypływały wody użyte do gaszenia. Aż do ujścia do Wisłoka i dalej na Wisłoku: na odcinku od ujścia Lubatówki w dół, aż prawdopodobnie po Wojaszówkę. Chociaż im niżej, tym już ta trucizna się bardziej rozcieńczała.

Tomasz Ekert opisywał obrazowo: - Dno jest w tej chwili i na Wisłoku, i na Lubatówce po prostu jasne. To jest nienormalne, bo glony powodują, że kamienie i dno są zawsze ciemne. A w tej chwili jest po prostu tak, jakby do, za przeproszeniem, brudnego kibla nalać Domestosu.

Próbowałem znaleźć jakieś życie pod kamieniami. Znalazłem pojedyncze larwy.

Grzegorz Bożek, krośnieński ekolog i redaktor naczelny czasopisma "Dzikie Życie", twierdzi, że jest to niewątpliwie największa katastrofa ekologiczna, która dotknęła krośnieńskie cieki po 1989 roku. - Doprowadziła do poważnych strat w świecie ekosystemu rzecznego, w tym w zasobach ichtiofauny. Odbudowa sprzed katastrofy potrwa wiele miesięcy. Krośnieńskie rzeki są jednymi z największych skarbów przyrodniczych miasta.

Skąd wzięły się zanieczyszczenia w Lubatówce?

W akcji gaśniczej magazynu Merkury Market użyto miliony litrów wody i piany.

Komendant wojewódzki PSP opowiadał nam w drugi dzień pożaru rano (11.07), że strażacy wykorzystują m.in. 7 działek gaśniczych, każde o strumieniu wody minimum 1600 litrów na minutę! Tylko z samego miejskiego systemu wodociągowego pobrano ponad 11 milionów litrów wody. Pisaliśmy o tym tutaj.

Ale same okoliczne hydranty nie miały możliwości zapewnienie odpowiedniej ilości wody, dlatego zbudowano specjalnie dwa rurociągi wzdłuż ul. Podkarpackiej. Pompowano nimi wodę z rzeki Lubatówka (przy ul. Pochyłej, pisaliśmy o tym tutaj). Wodę pobierano także z Wisłoka, była także transportowana z jednostek straży spoza Krosna.

Akcja gaszenia magazynu Merkury Market. Zasysanie wody z rzeki Lubatówka przy ul. Pochyłej
facebook.com/krosno112

Woda i inne środki gaśnicze, które przepłynęły przez palący się magazyn (znajdowała się w nim chemia budowlana, panele, dywany, meble, drzwi itp.) nie tylko zostały zagotowane, ale także zanieczyszczone sadzą, związkami chemicznymi i substancjami, które powstały w wyniku działania bardzo wysokiej temperatury i spalania. Powiedzmy wprost: woda to wszystko wypłukała i zabrała ze sobą dalej. Nazwijmy to "ścieki pożarowe".

Ścieki te trafiły następnie do kanalizacji deszczowej. Infrastruktura podziemnych kanałów dla wód opadowych należy do Miasta. Jest stosunkowo nowa, powstała w latach 2015-16, pisaliśmy o tym tutaj.

Prześledźmy całą drogę przepływu tych ścieków. To Merkury Market i dwie główne strefy prowadzenia akcji gaśniczej. W tych miejscach powstały największe ilości wód popożarowych:

Krosno, ul. Bieszczadzka. Miejsce pożaru i akcji gaśniczej
obliview / zdjęcie lotnicze z 2022 roku
W strefie 1 ścieki spływały głównie do dwóch kratek kanalizacyjnych. Na zdjęciu lotniczym zaznaczyliśmy je w czerwonych kółkach, na zdjęciach z akcji gaśniczej - czerwonymi strzałkami:
Kratki kanalizacji deszczowej
obliview / zdjęcie lotnicze z 2022 roku
Drugi dzień akcji (11.07), zdjęcie z drona
damian krzanowski
Pierwszy dzień akcji (10.07)
adrian krzanowski

W strefie 2 największą rolę odegrały najprawdopodobniej te dwie kratki kanalizacyjne:

Kratki kanalizacji deszczowej
obliview / zdjęcie lotnicze z 2022 roku

Na zdjęciu z akcji ich nie widać, są przykryte gęstą pianą:

Drugi dzień akcji (11.07), zdjęcie z drona
damian krzanowski

Deszczówka z tych kratek kanalizacyjnych płynie następnie kanałami. Zidentyfikowaliśmy dwa główne ujścia z nich do okolicznych potoków. 

Pierwsze ujście znajduje się przy ul. Bieszczadzkiej, naprzeciw myjni samochodowej:

Droga przepływu ścieków pożarowych z ujścia przy ul. Bieszczadzkiej
obliview / zdjęcie lotnicze z 2022 roku

Najlepiej to miejsce pokazuje niniejsze zdjęcie:

Drugi dzień akcji (11.07), ok. godz 16:20. Ul. Bieszczadzka, ujście obok mostku przy wyjeździe z Krosna, na przeciw myjni, niedaleko zajazdu Kasztelan i cukierni Wulkan
anna kania

Drugie ujście to wylot kanalizacji deszczowej do Lubatówki przy ul. Wyszyńskiego:

Wylot kanalizacji deszczowej do Lubatówki znajduje się na wysokości głównego wejścia na cmentarz przy ul. Wyszyńskiego
obliview / zdjęcie lotnicze z 2022 roku

Rura kanalizacji deszczowej wychodzącej do Lubatówki widoczna jest na zdjęciu lotniczym:

Wylot kanalizacji deszczowej, z której 10, 11 i 12 lipca br. wypłynęła największa ilość ścieków pożarowych
obliview / zdjęcie lotnicze z 2022 roku

Wody popożarowe mogły też "wybić" w innych miejscach, ale nie udało nam się tego potwierdzić i udokumentować. 

W ten sposób Lubatówka została zanieczyszczona na długości ok. 3 km:

Ścieki pożarowe zanieczyściły cały zaznaczony odcinek Lubatówki, a następnie wpłynęły do Wisłoka i popłynęły dalej. Największe szkody poczyniły jednak na 3-kilometrowym odcinku Lubatówki w środku Krosna
obliview / zdjęcie lotnicze z 2022 roku

Jak zareagowały służby

O dostaniu się ścieków pożarowych do Lubatówki służby dostawały sygnały już w pierwszy dzień pożaru (10.07), m.in. od wędkarzy. 

Nazajutrz rano poinformowała o tym sama wojewoda: "Jak informuje oficer dyżurny z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Krośnie, do potoku Lubatówka spłynęła piana gaśnicza, doszło także do podwyższenia temperatury wody, co mogło doprowadzić do zaobserwowanego śnięcia ryb. O zaistniałej sytuacji został powiadomiony sztab kierujący działaniami ratowniczymi przy pożarze na ul. Bieszczadzkiej w Krośnie. Woda została pobrana do badań" - napisała Teresa Kubas-Hul, na Facebooku. 

Wody Polskie, czyli instytucja państwowa, która administruje zasobami wodnymi w kraju, nawet już wcześniej zdawała sobie sprawę z możliwych konsekwencji akcji gaśniczej:

Post Wód Polskich na Facebooku. Zdjęcie z ul. Bieszczadzkiej, tu znajduje się wylot deszczówki, o którym pisaliśmy wcześniej
facebook.com/WodyPolskieRzgwRzeszow

Wody Polskie swoje działania opisują tak: - Od momentu wybuchu pożaru (10.07) do późnych godzin nocnych prowadzony był monitoring stanu wody w potoku Lubatówka, pod kątem ewentualnego przedostania się wód pogaśniczych poprzez systemy kanalizacji deszczowej do wód ww. potoku. Ok. godz. 0:30 w dniu 11 lipca, po otrzymaniu informacji o zaobserwowaniu wycieku piany koloru białego poprzez wylot kanalizacji deszczowej, Z-ca Dyrektora Zarządu Zlewni w Krośnie zgłosił zdarzenie pod numer alarmowy 112.

Drugiego dnia pożaru (11.07) pracownicy tej instytucji i strażacy wykonali na Lubatówce trzy bariery z kostek siana. Zapory te miały pełnić rolę filtrów w celu zatrzymywania piany oraz drobnego osadu. Została też wykonana bariera na potoku Badoń (dopływ Lubatówki).

W kilku innych miejscach strażacy zainstalowali też zapory sorpcyjne (pochłaniające różne substancje) oraz dotleniali wodę.

"Nieustannie obserwujemy sytuację by w razie potrzeb zintensyfikować dotychczasowe działania" - poinformowały Wody Polskie na Facebooku w trzeci dzień akcji (12.07).

Krosno, rzeka Lubatówka, widok z kładki łączącej ul. Wyszyńskiego z Guzikówką. Budowa zapory filtrującej z siana oraz instalacja zapory sorpcyjnej (jest widoczna na drugim planie, zatrzymuje pianę) na wysokości cmentarza, czyli tuż za wylotem ścieków pożarowych
facebook.com/WodyPolskieRzgwRzeszow

Próbowaliśmy się dowiedzieć, jaka jest wiedza służb na temat zagrożenia z powodu ścieków. Wszyscy tylko uspokajali: "Skierowana na miejsce grupa chemiczno-ekologiczna z Leżajska zbadała wodę i nie wykazała zanieczyszczenia. Winna temu jest raczej bardzo wysoka temperatura i niski stan rzeki" - usłyszeliśmy w Wydziale Spraw Obywatelskich i Zarządzania Kryzysowego Urzędu Miasta. Pisaliśmy o tym tutaj.

Urząd Miasta powoływał się na informacje uzyskane z Komendy Miejskiej PSP w Krośnie, podobnie jak wojewoda.

Ale w drugi dzień pożaru i później próbki wody pobierali też pracownicy Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Rzeszowie. Wyniki ich badań, które podano kilka dni później, znacznie odbiegały od tych, które przeprowadziła straż. O tym nieco dalej w tekście.

Niski poziom wody spotęgował katastrofę 

Piotr Konieczny i Tomasz Ekert zwracają uwagę jeszcze na jeden ważny problem w tej sytuacji: bardzo niski poziom rzek.

Ten wykres daje wyobrażenie, jak niski poziom wody był w rzekach w czasie pożaru. Pokazujemy to na przykładzie Wisłoka, stacja pomiarowa w Krośnie. W czasie pożaru (10-12.07) było w nim ok. 170 cm wody, po opadach 13 lipca poziom wzrósł do 208 cm, a po 17 lipca do ok. 220 cm. Później poziom ponownie zmalał. Dla porównania: stan ostrzegawczy wynosi 350 cm, a alarmowy 480 cm. Uwaga: poziom wody w Wisłoku może być po części regulowany przez zaporę w Sieniawie
imgw-PIB

Tomasz Ekert zauważa: - Przed tym zdarzeniem Lubatówka ledwo płynęła między kamieniami. W momencie największego poboru wody do gaszenia, a potem wpuszczania zanieczyszczeń, płynęło jej około 10-krotnie więcej. Proszę sobie pomyśleć: tam nie było wody, tam była sama chemia. Tam nie było nic innego.

Piotr Konieczny z PZW Krosno wnioskował do Wód Polskich i do Wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego przy wojewodzie, żeby upuszczono więcej wody ze zbiornika na Wisłoku w Sieniawie. Chodziło o to, aby podwyższyć stan wody w rzece. To mogło pomóc w rozpuszczeniu chemikaliów i zminimalizowaniu skutków zanieczyszczenia.

Tak się nie stało. - Być może wtedy uniknęlibyśmy strat takich, jakie wystąpiły w samym Wisłoku. Ale natura nas wysłuchała, bo spadł deszcz i przyszła większa woda podeszczowa - mówi Konieczny.

Opady deszczu w okresie 10-18 lipca br., stacja pomiarowa w Krośnie
imgw-pib

Deszcz podczas burzy spadł dopiero 13 lipca - ok. 10 mm (10 l wody na m2), a dzień później ok. 18 mm (18 l wody na m2). Kolor rzeki zamienił się z brunatno-czarnego na żółto-brązowy, była po prostu zamulona. - Opady deszczu o tyle pomogły, że zmyły całą tę truciznę, która osadzała się na dnie. Trzeba powiedzieć jasno, że gdyby to trwało dalej, to ta trucizna nierozcieńczona mogłaby dotrzeć aż do zalewu w Rzeszowie. Ona na pewno tam doszła, ale w stężeniu, które może nie wywołuje takiej totalnej zagłady - wyjaśnia Piotr Konieczny.

Tak wyglądała Lubatówka 15 lipca br. po dwudniowych opadach deszczu (13-14.07). Widok z mostu na ul. Paderewskiego
adrian krzanowski

Co znalazło się w ściekach

Pracownicy Centralnego Laboratorium Badawczego Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Rzeszowie pierwsze próbki wody z Lubatówki i Wisłoka pobrali 11 lipca (czyli drugiego dnia pożaru). Do badań i oględzin wracali kilkukrotnie. Po kilku dniach wydali komunikaty.

"Uzyskane wyniki pomiarów wykazały pogorszenie jakości wód powierzchniowych" - czytamy. Stwierdzono podwyższoną temperaturę wody, obniżenie zawartości tlenu w wodzie, niższy poziom jej zasolenia oraz wzrost przewodności elektrycznej.

Analiza chemiczna wykazała natomiast wysokie stężenie substancji szczególnie szkodliwych dla środowiska. Chodzi m.in. o takie substancje jak: naftalen, antracen, fluoranten, benzo(a)piren, surfaktanty anionowe

Pełną treść komunikatów można przeczytać tutaj (17.07) oraz tutaj (18.07).

O dwóch z nich możemy dowiedzieć się z bazy danych zagrożeń chemicznych i pyłowych Centralnego Instytutu Ochrony Pracy - Państwowy Instytut Badawczy (tutaj):

Zdjęcie wykonane w drugi dzień pożaru (11.07) pod mostem na ul. Czajkowskiego
adrian krzanowski

O możliwy wpływ tych chemicznych ścieków na rzekę pytamy dr. inż. Marka Sołtysiaka z Instytutu Nauk o Ziemi Uniwersytetu Śląskiego. To hydrogeolog środowiskowy, badał m.in. skutki pożaru nielegalnego składowiska odpadów w Siemianowicach Śląskich (maj 2024) i tego, jak to wpłynęło na rzekę Przemszę.

- Powiem wprost – to jest śmiercionośny spływ. Spójrzmy na etykiety produktów budowlanych takich jak lakiery, farby, rozpuszczalniki, uszczelniacze oraz piany elastyczne – same w sobie zawierają substancje niebezpieczne. Jeszcze bardziej niebezpieczne i toksyczne są produkty ich spalania spływające z wodami popożarowymi - mówi.

Podaje, że w przypadku pożaru nielegalnego składowiska odpadów w Siemianowicach Śląskich, do wód spływały toksyczne związki organiczne, metale ciężkie takie jak kadm, chrom, nikiel, cynk, bardzo duże stężenia siarczanów i azotu.

- W przypadku marketu budowlanego będzie podobnie. Podczas niskich przepływów wysokie stężenia substancji niebezpiecznych utrzymują się na długich odcinkach cieków. Nawet angażując dostępne środki, nie da się usunąć zanieczyszczeń z rzeki. Zapory filtracyjne zatrzymają część zanieczyszczeń ropopochodnych, ale nie substancje rozpuszczone. A zanieczyszczenia, nawet gdy odpłyną, to nie znikają ze środowiska – ulegają rozcieńczeniu. Część z nich akumuluje się w osadach, ale również w tkankach organizmów żywych - wyjaśnia Marek Sołtysiak z Uniwersytetu Śląskiego.

W kolejnych dniach po pożarze (13.07 i później) badania próbek wody pobranych przez inspektorów WIOŚ, wykazały stopniową poprawę jakości wody w zakresie wartości mierzonych wskaźników, w tym zawartości tlenu w wodzie. Stwierdzono mniejszy wpływ wód pożarniczych odprowadzanych wylotem kolektora deszczowego na okoliczne wody powierzchniowe.

SŁABE STRONY SYTUACJI KRYZYSOWEJ:
NIECO LEPSZE ASPEKTY:

Woda w kranach bezpieczna

Woda w kranach w Krośnie i okolicach dostarczana przez Wodociągi Krośnieńskie (ich operatorem jest MPGK), była i jest całkowicie bezpieczna. Woda pitna pochodzi z trzech ujęć:

Potwierdził to komunikat krośnieńskiego Sanepidu z 12 lipca br. skierowany do mieszkańców Krosna i powiatu: "woda z wodociągu Krosno - ujęcia: Sieniawa, Iskrzynia, Szczepańcowa nadaje się do spożycia przez ludzi - odpowiada wymaganiom (...)" - czytamy tutaj.

Samo MPGK koncentrowało się na produkcji wody: "Jej pobór w tym czasie był gigantyczny, a naszym celem i zadaniem było zapewnienie jej nieprzerwanych dostaw, zarówno dla mieszkańców, jak i dla służb strażackich" - poinformował miejski holding.

MPGK zwraca jednak uwagę na inną kwestię. Gdyby tak ogromna ilość chemicznych ścieków została przekazana do oczyszczalni ścieków w Krośnie, mogło by to spowodować przerwę w jej funkcjonowaniu. "W przypadku poddania ich procesowi oczyszczenia na krośnieńskiej oczyszczalni, spowodowałby degradację złoża biologicznego (osadu czynnego) i w konsekwencji możliwość wyłączenia oczyszczalni ścieków z eksploatacji do czasu odbudowy biocenozy osadu" - informuje spółka.

Kto za to wszystko poniesie odpowiedzialność

Na ten moment nie wiadomo, kto i czy w ogóle poniesie odpowiedzialność za skażenie rzeki i zagładę w niej życia.

- Państwowa Straż Pożarna realizując działania ratownicze, nie ponosi odpowiedzialności za skażenie środowiska naturalnego - mówi st. bryg. Karol Kierzkowski, rzecznik prasowy komendanta głównego Państwowej Straży Pożarnej.

Drugi dzień pożaru (11.07), rano
adrian krzanowski

I wyjaśnia: - Strażacy starają się zminimalizować skutki pożaru, które bez wątpienia mają negatywny wpływ na środowisko naturalne. Ewentualne postępowanie dotyczące odpowiedzialności za powstanie pożaru oraz skutki środowiskowe mogą być prowadzone przez policję i prokuraturę. Np. jeżeli przedsiębiorca nie dopełnił obowiązków w przepisach ppoż lub ustawie o ochronie środowiska, przez co przyczynił się do spowodowania skażenia środowiska naturalnego, może zostać pociągnięty do odpowiedzialności.

Do winy nie poczuwa się Merkury Market: "Przecież nie mieliśmy żadnego wpływu na to, co się działo: na ogień, na akcję, na kanalizację i w końcu na zanieczyszczenie rzeki. Pożar to zdarzenie losowe" - oznajmili przedstawiciele firmy w autoryzowanym wywiadzie, który opublikowaliśmy tutaj.

Wątek zanieczyszczenia Lubatówki będzie najprawdopodobniej objęty działaniami prokuratury jako odrębna sprawa.

ZOBACZ W ARCHIWUM PORTALU: