Był wybitnym artystą, plakacistą, grafikiem i autorem scenografii teatralnych i operowych, ale przede wszystkim człowiekiem o wyjątkowo barwnej osobowości. Znanych jest sporo anegdot z jego życia. Jedna z nich opowiada o tym, że w dzieciństwie stworzył dziwną drewnianą maszynę, którą zaprezentował na rodzinnym przyjęciu.
Kiedy jego ojciec zapytał, co to za urządzenie, on odpowiedział: „a to jest kurwa”. Jako dziecko nie rozumiał znaczenia tego słowa. Usłyszał je u szofera w garażu, w którym przesiadywał i to stąd wziął pomysł na taką nazwę. Za karę ojciec kazał mu iść do chlewa. Chłopiec wrócił upaprany gnojówką i wszedł śmierdzący na taras, pytając odważnie ojca, jak może go karać za dzieło jego życia.
Franciszek Starowieyski, pseudonim Jan Byk, urodził się w 1930 roku w Bratkówce. Był najstarszym dzieckiem właścicieli tamtejszych majątków ziemskich. Miał dwóch młodszych braci: Kazimierza – profesora chemii na Politechnice Warszawskiej oraz Marka – księdza profesora i wybitnego filologa klasycznego.
Do wybuchu II wojny światowej Franciszek z bliskimi mieszkał w Bratkówce. W 1939 roku ojciec artysty został aresztowany przez NKWD i zamordowany, a on sam, jego bracia i matka musieli opuścić rodzinny dwór. W czasie okupacji i wiele lat po niej Starowieyscy tułali się po kraju, aby w końcu osiedlić się w Warszawie. Do swojego dworu, który po wojnie został skonfiskowany przez władzę ludową, już nie powrócili.
Franciszek odwiedził miejsce swojego dzieciństwa tylko raz. Było to w 1993 roku, gdy uczestniczył w zjeździe potomków hrabiego Aleksandra Fredry, którego był krewnym. Dwukrotnie odwiedził też odrzykoński zamek i jego kustosza Andrzeja Kołdera, z którym się przyjaźnił. Obaj interesowali się historią polskiego ziemiaństwa.
Rodzina Starowieyskich miała korzenie szlacheckie, pieczętowała się herbem Biberstein. Sam artysta przez całe swoje życie czuł się szlachcicem. Był genialnym gawędziarzem i miał niezwykłe poczucie humoru. Kolekcjonował antyki, gromadził stare zegary, lustra i obrazy.
Twierdził, że urodził się 300 lat wcześniej w epoce baroku. Chciał nawet zmienić swoją datę urodzenia w dokumentach. Nie zgodził się na to Sejm, ponieważ państwo musiałoby wypłacić artyście zaległą emeryturę w wysokości ponad 1,5 mln zł.
Starowieyski w swoich artystycznych wizjach nawiązywał do baroku i secesji. Był jedynym polskim artystą kultury sarmackiej w II połowie XX wieku. W centrum jego zainteresowania znajdował się człowiek i jego ciało, głównie kobiety o rubensowskich kształtach. Prace artysty cechowała refleksja nad przemijaniem i śmiercią. Nie brakowało w nich też groteski i humoru.
Franciszek Starowieyski stał się współtwórcą Polskiej Szkoły Plakatu. Stworzył 300 plakatów, a najbardziej znanym jest „Płaczący gołąbek pokoju”, który był znakiem solidarności artysty z uczestnikami Powstania Węgierskiego w 1956 roku. Afisz przedrukowała prasa na całym świecie.
W tej dziedzinie popularność i sukces zyskał w latach 60. XX wieku serią plakatów teatralnych i filmowych. Tworzył zarówno plakaty proste, oparte na samym znaku i symbolu, jak i bogate stylistycznie – pełne dynamiki i ornamentyki dla najwybitniejszych polskich filmów i reżyserów. Był autorem plakatu m.in. do filmu „Znachor” Jerzego Hoffmana, „Ziemi Obiecanej” Andrzeja Wajdy oraz do radzieckiego romansu wojennego "Czterdziesty pierwszy", na którym „rozebrał” grającą w niej aktorkę.
Artysta w jednym z wywiadów wspomina, że w poszukiwaniu inspiracji oglądał kilka razy film lub czytał sztukę, do której miał stworzyć afisz. Np. przygotowując plakat do filmu Krzysztofa Zanussiego „Barwy ochronne”, który opowiada, jak jeden człowiek drugiemu robi świństwo, wpadł na pomysł, żeby to przełożyć na konkret. Zrobił kupę na stole w pracowni, spryskał dezodorantem i narysował.
Teatr Rysowania to forma improwizowanego spektaklu, w czasie którego artysta tworzył swoje dzieło na oczach publiczności. Jego idea narodziła się w 1980 roku podczas pleneru w Świdwinie na Pomorzu. To wtedy Franciszek Starowieyski wykonał duże rysunki na murze holu zamkowego przy udziale publiczności.
Łącznie zrealizował ponad 20 takich spektakli. Odbyły się one m.in. w Koszalinie, Poznaniu, Sopocie, Monachium i Paryżu. Teatr zawsze rozpoczynał się od precyzyjnie narysowanego przez artystę gigantycznego koła na ogromnym płótnie. Później Starowieyski wypełniał je skłębionymi ciałami ludzi, zwierząt, przeróżnych stworów. Jego rysunki były precyzyjne, ale pełne surrealistycznych i makabrycznych wizji.
Artysta tworzył ubrany tylko w białe spodnie przewiązane sznurem wisielca, który otrzymał od komendanta posterunku karabinierów w Palermo. Twierdził, że przynosi on szczęście żyjącym.
Teatry odbywały się w zaciemnionych salach przy dźwiękach muzyki barokowej i recytacji tekstów Juliusza Słowackiego, Samuela Becketta lub Apokalipsy św. Jana. Artysta w trakcie tworzenia prowadził rozmowy z publicznością. Podczas spektaklu towarzyszyła i pozowała mu naga modelka, często o rubensowskich kształtach, które w kobietach uwielbiał. Jedna z anegdot głosi, że w Opolu była nią burdel-mama, która na spektaklu pojawiła się przypadkowo, ale urzekła artystę swoją zmysłowością.
Teatr zawsze trwał kilka dni, a Starowieyski tworzył swoje dzieło po kilka godzin dziennie. Chociaż dla artysty było to wydarzenie wyczerpujące fizycznie i psychicznie, to widzom dawało nieznane dotąd przeżycia duchowe. Przygotowując się do każdego teatru, ćwiczył, aby sprostać zadaniu, które na niego czekało. Takie malowidło w normalnych warunkach wymagało kilkumiesięcznej pracy.
- We wszystkim, co artysta robił, był autentyczny i pełen pasji – tak opisywał Franciszka Starowieyskiego, Cyprian Biełaniec, artysta plastyk, inicjator jego wystawy w krośnieńskim BWA, którą można było podziwiać w 2007 roku.
Starowieyski był cenionym i nagradzanym artystą na całym świecie. Jego prace były prezentowane w galeriach sztuki m.in. w Rzymie, Berlinie, czy Paryżu. Jako pierwszy Polak doczekał się indywidualnej wystawy w nowojorskim Museum of Modern Art (1985). Był wykładowcą Europejskiej Akademii Sztuki w Warszawie. Zdobył Grand Prix na Biennale Sztuki Współczesnej w Sao Paulo w 1973 roku i Grand Prix za plakat filmowy na festiwalu w Cannes w 1974 roku.
Franciszek Starowieyski zmarł w lutym 2009 roku w Warszawie.
Choć byłem mieszkańcem Krosna, denerwuje mnie "pankrośnizm". Uważam tę ideę za szkodliwą dla miasta. Jest to przekonanie o wyższości i lepszości prowadzące do swoistej alienacji. Dlatego dziękuję za artukuł o ziomalu Franciszku, który krośnianinem nie był. "Krosno24" mógłby częściej zaglądać poza rogatki. Zainteresowanie okolicą niewątpliwie, przyniłoby się do zwiększenia popularności portalu i ocieplenia wizerunku samego miasta.
Bardzo ciekawy artykuł. Obecne dziennikarstwo opiera się głównie na sensacjach, złych wiadomościach oraz polityce. Brakuje treści ciekawych, pozwalających na rozwój, zdobywanie wiedzy więc tym bardziej dziękuję za ten artykuł ponieważ dostarczył mi pewnej ciekawej wiedzy o znanym krosnianinie o którym wcześniej nie słyszałam. Mam nadzieję że tego typu artykuły, oderwane od zła, chórób oraz polityki będą pojawiać się częściej!
w dzisiejszej kaczej rzeczywistości byłby wrogiem dla kościoła i pisowskich fundamentalistów katolickich
Świetny artykuł. Jak dziś brakuje takich kolorowych, ponadstandardowych, surrealistycznych osobowości. Mieliby Artyści pokroju Starowieyskiego, Witakcego, Kantora, Hasiora, Beksińskiego, Szajny wiele do "przetworzenia" w obecnie totalnie absurdalnym i straszno-śmiesznym świecie. Z nimi byłoby łatwiej funkcjonować w serialu Alternatywy 2020 plus do... ;-)