Przypomnijmy. W 2011 r. właścicielem PKS Krosno stało się starostwo. Władze powiatu planowały wyprowadzić przedsiębiorstwo na prostą, ponieważ tonęło w długach.
Dwa lata później powiat sprzedał majątek spółki za około 400 tys. złotych. Starostą był wtedy Jan J., członek Prawa i Sprawiedliwości. Autobusy PKS-u jeździły wówczas oklejone plakatami kandydatów tej partii w wyborach (zdjęcie).
Transakcja objęła nie tylko flotę, ale i zajezdnię przy ul. Tysiąclecia (wraz z biurowcem, stacją diagnostyczną i stacją paliw), a także kilkuhektarową działkę. Pieczę nad PKS-em objęła FK Partners, firma z Warszawy.
Sprzedaż oprotestowali pracownicy, jednak nowy właściciel zapewniał, że chce rozwijać firmę. Mimo to odjazdów z roku na rok ubywało, często po nagłych zawieszeniach. Niekiedy likwidowano kursy uruchomione kilka tygodni wcześniej.
Pod koniec 2015 r. zajezdnię i kilka budynków sprzedano firmie Walter, która - według nieoficjalnych informacji - zapłaciła za nie około 5 mln zł. Nieliczne jeżdżące jeszcze autobusy PKS-u zaczęły stacjonować przy ul. Stapińskiego.
Do ostatecznej zapaści przewoźnika doszło cztery lata temu. Wykonywał wtedy tylko kilka kursów do Rzepnika i Wiśniowej, a jesienią 2016 r. z dnia na dzień zakończył działalność.
W ubiegłym roku prokuratura przedstawiła siedmiu osobom zarzuty dotyczące PKS-u. Teraz do krośnieńskiego Sądu Okręgowego trafił akt oskarżenia. Jak informuje Beata Piotrowicz, rzecznik Prokuratury Okręgowej, jest on "bardzo obszerny" i liczy ponad 200 stron.
Śledczy skierowali go przeciwko Jackowi Cz., Krzysztofowi Ł., Bogusławowi N., Sebastianowi S., Stanisławowi W., Andrzejowi Z. oraz Markowi M., a także byłemu staroście Janowi J.
- Oskarżeni byli członkami rad nadzorczych PKS Krosno lub osobami zaangażowanymi w proces przekształceń własnościowych firmy - uściśla Piotrowicz. Za czyny, które zarzucają im śledczy, grozi od roku do 10 lat pozbawienia wolności.
Chodzi m.in. o nieprawidłowości wokół wydzielenia z PKS-u dwóch spółek: PKS Nieruchomości i PKS Usługi, niekorzystne rozporządzanie mieniem, a także jego przywłaszczenie przez członków zarządu.
- Ponadto nie zgłoszono wniosku o upadłość PKS Krosno i PKS Usługi oraz nie złożono raportu finansowego w sądzie. Natomiast starostwo nie wyegzekwowało kary umownej od przewoźnika - dodaje rzecznik.
Zdaniem krośnieńskiej prokuratury, "nieprawidłowe działania" doprowadziły do powstania szkody majątkowej nie mniejszej niż 6 mln 350 tys. złotych. Spowodowały także, że PKS Krosno stracił zdolność do kontynuowania działalności.
Części oskarżonych zarzucono również "złośliwe i uporczywe" łamanie praw pracowników PKS-u, a także niewypłacanie im pensji. Beata Piotrowicz wyjaśnia, że decyzja o odszkodowaniach może częściowo zapaść podczas procesu karnego, ale "nie taki jest jego cel".
- On toczy się, by ustalić, czy popełniono przestępstwo, a jeśli tak - by wymierzyć karę. Na ile tzw. rekompensujące środki karne będą uwzględnione w ewentualnym wyroku to odrębna kwestia - stwierdza rzecznik.
Tymczasem byłym pracownikom PKS-u nadal nie wypłacono należnych pieniędzy. Andrzej Szczurek, który kierował zakładową "Solidarnością", powinien otrzymać 40 tys. zł.
- Za tę kwotę wyprawiłbym synowi wesele. Są jednak tacy, którzy powinni dostać więcej, np. 65 tysięcy - mówi. Łączny dług wobec byłej załogi przekracza 2 mln zł.
Jak dodaje Andrzej Szczurek, nie wszyscy zatrudnieni dawniej w PKS-ie odnaleźli się w nowej rzeczywistości. Niektórzy żyją z pomocy rodziny lub "dorabiają przez tydzień tu, tydzień tam".
Inni musieli wyemigrować z Polski i zostawić swoje rodziny
- przypomina.
Dawny szef pekaesowskiej "S" zapewnia, że wielokrotnie apelowali o pomoc, jednak "decyzyjni politycy odwrócili się" od nich.
- Były spotkania w Urzędzie Marszałkowskim, przychodziliśmy na sesje sejmiku wojewódzkiego. Obiecywali nam gruszki na wierzbie i nic. W 2019 r. chcieliśmy porozmawiać z Jarosławem Kaczyńskim, gdy był w Strachocinie. Prosiliśmy go, aby nas przyjął na rozmowę, jednak z jego strony nie było żadnej reakcji - wspomina.
Zdaniem Andrzeja Szczurka, to partia Kaczyńskiego - PiS - "zniszczyła ten zakład pracy".
- Wszystko zostało zburzone przez fatalne zarządzanie. Ostrzegaliśmy pracodawców, że sprawy idą w złym kierunku, ale oni nas nie słuchali - ocenia dawny związkowiec.
W okolicach Krosna wciąż można napotkać "pamiątki" po PKS-ie. Na nieobsługiwanych od lat przystankach wiszą resztki rozkładów jazdy, a przy mniej uczęszczanych drogach stoi kilka betonowych słupków z omszałym logiem przewoźnika.
Niektóre z połączeń obsługiwanych niegdyś przez PKS przejął miejski MKS, który sam boryka się teraz z problemami finansowymi. Na część innych tras wjechali prywatni przewoźnicy, jednak to nie załatało w pełni luki po upadłej firmie.