Tureckie przygody Tomasza Świątka

Kilka kamyków, setki zdjęć i wspomnień - to pamiątki z ostatniej rowerowej podróży Tomka Świątka. Tym razem celem 55-letniego krośnianina była Turcja.

Nie dla niego opcja All Inclusive, samoloty, luksusy, apartamenty, obiadokolacje, baseny i zimne drinki. Wystarczy rower, namiot, karimata, śpiwór, kuchenka, trochę chleba, musli i filmy do aparatu. To wszystko, co Tomasz Świątek zabiera w swoje kilkumiesięczne podróże. W taki sposób zwiedził już całą Europę i część Azji. 55-letni rowerzysta-podróżnik wrócił właśnie z kolejnej wyprawy. Tak jak planował, zwiedził w tym roku południe i wschód Turcji, bo północ poznał już podczas wycieczki w 2001 roku.

Z Polski wyruszył 14 lipca. Skierował się w stronę dawnego przejścia granicznego w Barwinku. Wjechał na Słowację - przez Domaszę do Trebiszowa. - Odwiedziłem wiceburmistrza. Niestety miał ważną naradę i nie mógł ze mną iść na obiad. Dał mi za to 500 koron słowackich - mówi Tomek Świątek. Skąd zna wiceburmistrza? - Poznaliśmy się kiedy do Krosna przyjechała salonka Kadara [Janos Kadar - I sekretarz węgierskiej partii komunistycznej. W lutym 2006 roku przyjechali tym pociągiem przedstawiciele kolei, samorządów lokalnych i parlamentarzyści ze Słowacji i Węgier na konferencję "Pociąg retro Portius Express" - przyp. red.] Wtedy mnie zaprosił. Wstąpiłem do niego już drugi raz. Od razu mnie poznał.

Tomasz Świątek na tle Błękitnego Meczetu - najstarszego meczetu w Stambule

Po wizycie w ratuszu Tomek skierował się w stronę węgierskiego Tokaju, a stamtąd na granicę rumuńską. Trasa wiodła po skosie, aż do Konctancy - portu leżącego nad Morzem Czarnym. Potem skręcił na południe, do Bułgarii. Przejechał przez Varnę, gdzie spotkał najlepszego francuskiego kaskadera, potem Burgas i udał się w kierunku przejścia granicznego z Turcją - Malko Tarnovo. - Przenocował w lesie i pojechał pod Stambuł. - To jest olbrzymie miasto. Takich miast w Europie nie ma. Ciągnie się przez 150 km. Przejechać przez niego to nie jest takie proste - mówi podróżnik.

Stambuł jest jednym z największych miast świata, a jedynym miastem położonym na dwóch kontynentach. Europę i Azję oddziela cieśnina Bosfor. Brzegi Bosforu łączą dwa mosty: Most Bosforski i Most Mehmeda Zdobywcy.

Most Bosforski łączący Europę i Azję w Stambule

- Poprzednim razem, w 2001 roku, byłem w Stambule w dzień, a całe miasto jest piękne, ale dopiero nocą. W dzień tylko meczety i mury obronne są ładne. Reszta szaro-bura - ocenia Tomek. Kiedy wjechał na Most Bosforski powoli zapadała noc. Zaczęły się kłopoty, z których dziś może się już tylko śmiać: - To jest autostrada. Nie można wjeżdżać rowerem. Ale cóż się nie robi, żeby przejechać przez Bosfor. Przecież nie będę płynął statkiem, jak mogę przejechać - żartuje. - Gdybym nie zjechał na chodnik, to przejechałbym bez problemu. A tak zatrzymał mnie strażnik i kazał wracać na stronę europejską. Tłumaczę mu, że nie mogę jechać autostradą pod prąd. Przecież to szczyt głupoty. Zadzwonił po policję, przyjechała. I tak pod eskortą policji wjechałem do Azji - opowiada.

Adampol - polska osada około 30 km od Stambułu, położona po azjatyckiej stronie cieśniny Bosfor

Kolejny punkt wycieczki to odwiedziny Polaków w Adampolu (inaczej Polonezköy, co znaczy "polska wieś" - założona w 1842 roku przez Adama Czartoryskiego, który zamierzał utworzyć tam polski ośrodek emigracyjny).

Wizyta u Edwarda Dochody, jednego z najstarszych mieszkańców Adampolu, była pretekstem do całej wycieczki. - W 2001 roku zwiedzałem północną Turcję. Poznałem tam wtedy Polaków i pasowało ich wreszcie odwiedzić - mówi Tomek. - Dziadek jeszcze żyje. Na dniach będzie obchodził 90-tkę - śmieje się. - Chciałem im pokazać film z ostatniej wyprawy do Rosji, ale mają laptopa, który czyta tylko CD, a nie DVD. Przykro mi się zrobiło, ale co zrobić. Byłem tam dwa dni.

Tabliczka przy wejściu do muzeum "Dom Pamięci Cioci Zosi" - najczęściej odwiedzane miejsce przez polskich turystów w Adampolu. To były dom Zofii Ryży, patriotki zabiegającej o utrzymanie polskiego charakteru osady

Potem podróżnik skierował się na południe, w stronę Antalyi. Miasto jest tak duże, że nawet do niego nie wjechał. - To nie jest ładne miasto zabytkowe. Nie ma centrum, jest rozwleczone kilometrami. Nie było sensu wjeżdżać, zrobiłem tylko panoramę z góry i pojechałem w stronę Iraku - relacjonuje.

Trasa wiodła przez niezwykle trudne tereny. Potężne góry i przełęcze. Do tego temperatury: w cieniu 45 stopni, w słońcu nawet 60.

Kizkalesi (Zamek Panny) - zamek na wodzie u wschodniego wybrzeża Morza Śródziemnego, graniczna twierdza bizantyjska z czasów wypraw krzyżowych

Jadąc wzdłuż granicy irackiej, Tomasz Świątek dojechał nad słone jezioro Wan, znajdujące się z kolei w pobliżu granicy z Iranem. Tam aż roiło się od policji i wojska. Nie puszczali rowerzystów. Część trasy trzeba było pokonać samochodem.

To był jeden z najniebezpieczniejszych etapów podróży. Tomek uniknął tam ciosu kindżałem - zakrzywionym nożem. - Bandyci chcieli mnie okraść. Rzucili za mną nożem, było słychać jak leciał, ale udało mi się zwiać - mówi. Zajście zgłosił żandarmerii wojskowej. - Chcieli mnie wziąć na obiad, ale powiedziałem, że dopiero jadłem. Nie ma problemu - opowiada przebieg rozmowy i dodaje: - Tam ginie mnóstwo turystów, nie wiadomo co się z nimi dzieje. Jeden Polak został zastrzelony, dwóch Niemców zaginęło. Przepadli.

Ararat - święta góra Ormian. Otoczenie góry stanowi strefę zmilitaryzowaną, niedostępną dla turystów

Kolejny punkt wyprawy - Ararat - góra przy granicach z Iranem i Armenią. Według Biblii, na jej szczycie spoczywa Arka Noego. Góra jest niedostępna dla turystów. - Piękna góra, widać śnieg. Jak jechałem autem, kierowca narysował mi, że tam jednak jest Arka Noego - zaznacza Tomek.

Tomaszowi kończyła się turecka wiza. Jej brak tylko przez jeden dzień oznacza kłopoty i koszt około 400 dolarów. Napotkany kierowca z Gruzji zabrał krośnianina aż do portu Trabzon. Stamtąd promem dostał się do rosyjskiej Soczi. - Tam były straszne ilości policji. Wtedy Rosja zaatakowała Gruzję i bali się zamachów - tłumaczy.

Soczi - rosyjski kurort nad Morzem Czarnym, gospodarz Zimowych Igrzysk Olimpijskich 2014

Pojechał w stronę Półwyspu Krymskiego. Potem trasa wiodła przez Ukrainę: Jałtę, Nową Odessę, Gródek Podolski, Czerniowce, Kołomyję, Użgorod. - Na przejściu granicznym bardzo się rozczarowałem. Nie ma tablic informacyjnych, że nie przepuszczają rowerów i pieszych. Więc powinni puszczać. Były wielkie problemy. Trzeba było przejechać autobusem. W głowie się nie mieści jak tam ludzi traktują. I to na unijnej granicy. Ludzie nie reagują, a tak nie może być. Napiszę skargę do Strasburga - zapowiada.

Przez Słowację przyjechał do Polski. Niedziela, 21 września, godz. 17:30. Koniec wyprawy.

- To była ciekawa wyprawa. Całkowicie inny klimat: upały, ciężki, górzysty teren, skały, strome podjazdy i zjazdy. Piękne miejsca - podsumowuje 72 dni podróży. Żałuje tylko, że z powodu kończącej się wizy nie zrealizował całego planu wycieczki.

Turecki żołnierz wpisuje się do dziennika Tomasza Świątka

Rower, jak zawsze, spisał się niezawodnie. Złamała się tylko nóżka. Pospawali ją w salonie Hyundaia w Turcji. Chyba nie najlepiej...: - Jak tak auta robią, jak tą nóżkę - to katastrofa. Lepiej nie jeździć - żartuje Tomasz. Jak zwykle podróżował z namiotem, nocował w lesie. Czasem korzystał z gościny mieszkańców, choć - jak przyznaje - w Turcji częściej spędzał noce przy stacjach paliw.

Koszty. Tomek jeszcze nie zdążył wszystkiego podliczyć, ale już wie, że to była jedna z najdroższych wypraw. Poza tym..: - Dżentelmeni nie mówią o pieniądzach - kwituje.

Jaka następna wyprawa? - A może w przyszłym roku bym pojechał do Ameryki...

ZOBACZ W ARCHIWUM PORTALU:
KOMENTARZE
Brak wyróżnionych komentarzy.
WSZYSTKIE KOMENTARZE (0)