2 maja 1915 roku spod Gorlic przeciwko wojskom rosyjskim ruszyła ofensywa państw centralnych - armii austro-węgierskiej i niemieckiej. Tak rozpoczęła się Bitwa pod Gorlicami, która uchodzi za jedną z największych, a zarazem najważniejszych bitew frontu wschodniego I wojny światowej, nazywana jest małym Verdun. Wydarzenie to w znaczący sposób wpłynęło na losy wojny, a w konsekwencji na możliwość odrodzenia się państwa polskiego.
Po kilkugodzinnym ostrzale, ruszył front, który miażdżył poszczególne rosyjskie linie obrony. Zdobywano po kolei znaczące miejscowości: Gorlice, Tarnów, Biecz, Żmigród, Jasło. 7 maja złożona głównie z Polaków 12 dywizja austro-węgierska wkroczyła do Krosna. Wtedy zakończyła się okupacja rosyjska naszego miasta. Jeszcze w nocy z 7 na 8 maja oddziały rosyjskie próbowały przejść do kontrataku i odzyskać Krosno, ale nie udało im się zatrzymać ofensywy państw centralnych. Do niewoli trafiło około 10 tys. Rosjan. Jeńców zgromadzono pod Krosnem.
- Gdyby nie ta tragedia, gdyby nie I wojna światowa, to Polski by nie było. Nie powstałaby, gdyby nie to, że starli się cesarze, że upadły dynastie Romanowów, Hohenzollernów, Habsburgów. To wszystko zmieniło. Dla nich to była tragedia, ale my po zakończeniu wojny, po odsunięciu Rosjan, po zmianach politycznych, po 123 latach odzyskaliśmy niepodległość. Zapomnieliśmy o tym wydarzeniu, a tu toczyły się ogromne zmagania - o zdarzeniach sprzed stu lat przypominają Zbigniew Ungeheuer i Stanisław Materniak, pasjonaci historii z krośnieńskiego Stowarzyszenia Portius. Dla czytelników portalu Zbigniew Ungeheuer udostępnił wydany 100 lat temu numer Wiedeńskiego Kuriera Polskiego. W artykule pt. "Moskale w Krośnie" czytamy o życiu mieszkańców pod okupacją, ale też momencie jej zakończenia.
Wiedeński Kuryer Polski. Wiedeń, poniedziałek 5 lipca 1915.
Artykuł pt. "Moskale w Krośnie" (pisownia oryginalna)
"Ciężkie to były chwile podczas półrocznej niedoli pod knutem moskiewskim. Sam widok Moskali rozdrażniał nerwy, a zachowanie się ich sprawiało przykrość i wywoływało odrazę. Skutkiem tego zapanowało ogólne przygnębienie i smutek.(...)
(...) Niedola nasza rozpoczęła się dnia 10 listopada 1914 roku, gdy wpadły do Krosna pierwsze patrole konne i rozpoczęły gospodarkę swoim obyczajem kozackim od rabowania co się dało, siejąc wszędzie popłoch i postrach. W tydzień po tem nadciągnęła armia, a więc piechota, artyleria, i niezliczona ilość małych wózków z bagażami i żywnością. Naturalnie pod bagnetami "dzielnej" armii rosyjskiej legły najpierw wszystkie rulety sklepów i drzwi do piwnic, a w przeciągu jednej nocy sklepy całkiem splądrowano, wszystko zginęło w torbach sołdatów, co zaś nie dało się zabrać, jako niewygodne w drodze, uległo zniszczeniu pod stopami rozjuszonego żołdactwa.(...)
(...) Powstał istny handel, także pod przymusem, bo gdy ludność nie chciała kupować rzeczy zrabowanych, grozili biciem i bagnetami, co też nie rzadko się zdarzało. W tym czasie dokonano zupełnego wypróżnienia sklepów, a szafy i półki połamano i spalono. Gdy tak uprzątnięto sklepy, powprowadzano do nich konie. Miasto zamieniło się w jedną stajnię wszędzie pełno gnoju, brudu i oryginalnego rosyjskiego smrodu. (...)
(...) Braki moskiewskie są bardzo rażące, brak im obycia towarzyskiego, a nawet prostych form zachowania się przy stole, a mimo to narzucali się do towarzystwa i wpraszali się wprost na obiady i kolacye, lub do towarzyszenia szczególnie paniom w przechodzie. Braki te starali się pokrywać niezgrabną i wymuszoną galanteryą, co ich robiło śmiesznymi i dziwnie nienaturalnymi. Śmiesznie ciekawi, jakby w życiu nic nie widzieli, zaglądali do każdego kąta (ot tak sobie, by "posmotryty") a przytem silili się na dowcipy, wzbudzając niesmak. (...)
(...) Szeroka natura rosyjska dawała sobie upust w przeróżny sposób, a więc śpiewy, zabawy i tańce przy dźwiękach muzyki trwały po całych nocach. Tak rozbawionym oficerom towarzystwa dotrzymywały liczne sanitariuszki i pielęgniarki rosyjskie przy szpitalach wojskowych i Czerwonego Krzyża. Nieraz działy się wprost orgie, szczególnie, gdy obficie zakropiono się alkoholem. Zakaz picia alkoholu w armii rosyjskiej to ironia! (...)
(...) Kiedy oficerom tak dobrze się działo, do domów ludności tutejszej zaczęło zaglądać widmo głodu. Zapasy jakie były wyczerpały się, dawał się odczuwać brak soli, cukru, kaszy, mąki. (...)
(...) Najstraszniejsze dni, to dni bitew, a mianowicie 15 grudnia i 8 maja, kiedy Krosno Moskale zasypywali gradem granatów i szrapneli. Skutkiem tego 15-go grudnia spłonął skład papieru w drukarni W. Lenika i podziurawionych zostało kilka domów prywatnych, obydwie szkoły wydziałowe i łaźnia, gdzie znalazło śmierć 5 żydów. Ósmego maja miasto samo na szczęście nic nie ucierpiało, tylko okoliczne wsie, w których bardzo wiele spłonęło domów. Moskale walczyli wprost rozpaczliwie, aby uchronić choć w części, w popłochu uciekający tren; w uczuciu bezsilności, dali się unieść szałowi niszczenia.
Opis Krosna z tamtych czasów znajdziemy też w książce "Galicja 1914-1915 zapiski korespondenta wojennego" autorstwa węgierskiego pisarza Ferenca Molnára, wydanej w 1916 roku na Węgrzech. Molnár jako dziennikarz, korespondent wojenny znalazł się na linii frontu I wojny światowej, w Galicji.
Krosno, czerwiec 1915.
"W Krośnie zatrzymaliśmy się w południe na chwilę, ale tej chwili nie sposób zapomnieć. Miasto zbudowane jest na wzgórzu; w miejscu gdzie stoję, kilka domów po lewej zostało zburzonych i dzięki temu roztacza się przede mną widok ku dolinie, na niekończące się pola. Na owych polach je obiad trzy tysiące jeńców rosyjskich. Wiem, że trzy tysiące, bo mi to powiedziano. Stojąc w upale w południe, widzę tylko bezkres pokryty tysiącami dużych, ciemnobrunatnych gąsienic. Kolor rosyjskiego munduru zlewa się z barwą zdeptanego pola tak, że nie dostrzegam ani kawałka wolnej ziemi - całe pole roi się od siedzących, kucających, leżących i klęczących ludzi; robią wrażenie grudek będących w nieustannym ruchu. Widok ten jest wspaniały, a jednocześnie odrażający. Zdaje się, jakby dolina usiana była nieprzeliczonym mrowiem robaków wielkości człowieka, które bez ustanku pełzają obok siebie, po sobie, miejscami zbijając się w ruchliwe kłębowisko. Z tych kłębowisk unosi się dym, tam gotuje się dla nich obiad.
Gdy tak stoję spoglądając w dół, za moimi plecami wznosi się ku niebu potężny chór kobiecych i dziecięcych głosów. Towarzyszy mu niemilknące ani na chwilę niezłomne i ostre bicie dzwonów. Całe miasto, powietrze i niebo wypełnia się lamentem chóru, któremu wtórują dźwięki organów. Brama kościoła jest otwarta, to właśnie z jego wnętrza płynie śpiew. Nad tym dzwony - dźwięczą cienko, rytmicznie, szybko i nagląco, jakby na trwogę. W chórze, co pewien czas słychać piskliwe głosy dzieci. Południowe słońce praży niemiłosiernie. Wydaje się, że od tego można dostać gorączki.
Wszystkie domy wokół mnie pozbawione są dachów i okien. Sterczą, wydzielając smród spalenizny - dziwny, ciepły, cuchnący oddech przypalonego drewna, skóry, tkaniny - trudno to wytrzymać. Chór i dzwony usiłują się wzajemnie przekrzyczeć, jak gdyby chciały być usłyszane przez Boga, jakby lamentowały oddzielnie nad każdym spalonym domem, nad każdym zabitym człowiekiem.
Nie możemy jechać dalej, bo w kierunku frontu po tej samej drodze, która idą Rosjanie, pędzone są konie. (...) W tym momencie na małej wypalonej uliczce obecne jest wszystko: krew, kurz, ogień, konie, niewola, bagnety, płacz do Boga i wrzask pędzonych do niewoli wrogów, bicie dzwonów, dymiące ruiny, śpiew dzieci, stające dęba konie, przekleństwa jeźdźców - już nie potrafię określić, czy trwało to pół godziny, czy może trzy minuty, bo teraz, gdy ustało, wydaje się, jakby była to jedna chwila. Nie można jej zapomnieć. Chwila, podczas której zobaczyłem jeńców rosyjskich spożywających obiad w Krośnie."