Kino Sokół mieści się w murowanym, dwukondygnacyjnym budynku, który znajduje się przy ulicy Grodzkiej. Nazwa obiektu nawiązuje do pierwszego właściciela – Towarzystwa Gimnastycznego Sokół. To z polecenia tej organizacji budynek powstał w latach 1898-1899, prawdopodobnie według planów Franciszka Daniszewskiego, malarza i nauczyciela rysunku w Szkole Tkackiej w Krośnie.
Członkowie Towarzystwa, które działało w całym kraju, stawiali sobie za cel krzewienie kultury fizycznej. Przede wszystkim wśród osób dorosłych, ale także i młodzieży.
Na elewacji budynku zainstalowali swoje godło - sokoła w locie i napis "W zdrowym ciele zdrowy duch". Obiekt nazywano "sokolnią", a pomieszczenie, w której współcześni widzowie oglądają filmy, służyło wówczas jako sala gimnastyczna. Uprawiano głównie ćwiczenia wolne i na przyrządach oraz podnoszenie ciężarów. Dzisiaj takie miejsce nazwalibyśmy pewnie siłownią.
W czasie I wojny światowej w budynku działała także gospoda Kółka Rolniczego, a po wojnie funkcjonowała sala widowiskowa oraz kino. W trakcie II wojny światowej Towarzystwo Gimnastyczne Sokół zostało rozwiązane. Budynek przeszedł na własność Skarbu Generalnej Guberni, a później PRL-u. W lutym 1945 roku zorganizowano kino Wolność, które w 1949 roku zmieniło nazwę na Pionier.
W latach 50. 60. i 70. przeprowadzano remonty budynku. Prawdopodobnie wtedy zamurowano okna sali widowiskowej. Kino sprywatyzowano w II połowie lat 90. XX wieku. Jego obecna właścicielka Maria Kusiak również przeprowadziła w nim niezbędne prace remontowe (pisaliśmy o tym m.in. tutaj), ale budynek wymaga kolejnych modernizacji.
Do kina Pionier jako dziewczynka często chodziła 79-letnia Krystyna Kogut. Krośnianka wspomina niedzielny rytuał, kiedy to razem z rodziną szła na mszę do kościoła farnego, a zaraz po tym na tzw. poranki do kina. – Chodzili na nie zarówno dorośli, jak i dzieci. Puszczano wtedy bajki i filmy familijne. Zdarzały się też filmy przygodowe, na przykład "Skarby króla Salomona" z 1950 roku. Później, gdy nieco podrosłam razem z koleżankami chodziłyśmy na nocne seanse.
Według wspomnień pani Krystyny, sala kina z tamtych lat zdecydowanie różniła się od tej obecnej. – Siedzieliśmy na drewnianych krzesłach, które ciągle skrzypiały. Dopiero później pojawiły się fotele. Następnie toalety i kiosk, w którym można było kupić coś do jedzenia czy picia.
Do kina chodził też 76-letni Andrzej Nowakiewicz. – Z kolegami byłem tam trzy razy w tygodniu. Zazwyczaj seanse wyświetlano codziennie o godzinach 15:45, 18:00 i 20:00. Jednak zdarzały się wyjątki. Pamiętam, jak Andrzej Wajda nakręcił "Popioły", które trwały aż cztery godziny. Na ten film miałem bilet na 1:00 w nocy – wspomina.
Dla widzów atrakcją była też Polska Kronika Filmowa, którą puszczano przed każdym seansem. -To było dla nas okno na świat – dodaje pan Andrzej.
Bilet na seans kosztował ok. 3,50 lub 4 zł. Pani Krystyna o pieniądze prosiła swoich rodziców, ale młodzi ludzie mieli też inne pomysły na zdobycie potrzebnych funduszy. –To była równowartość czterech szklanych butelek. Każda kosztowała złotówkę, więc 50 gr zostawało jeszcze na bułkę – wspomina pan Andrzej.
73-letni Stanisław Hejnar do kina zaczął chodzić w wieku 12 lat. Przestał z 20 lat temu, gdy pojawiło się kino domowe: – Najprostszy sposób na zdobycie pieniędzy na bilet to była kasa otrzymana od babci. Trudniej było zbierać butelki i je sprzedawać. Gdy miało się więcej pieniędzy, to konikowało się, czyli kupowaliśmy więcej biletów i sprzedawaliśmy je z zyskiem. Może było to nielegalne, ale nikt nas za to nie karał. Nieraz za biletami stało się już od godz. 11:00.
Pan Andrzej wspomina, że filmy były wyświetlane za pomocą aparatów na kliszę celuloidową, a pani Krystyna dodaje: - To nie było nowoczesne urządzenie. Strzelało, czasem przeskakiwały klisze. Zdarzało się, że film się urywał i operator kleił taśmę. A my mieliśmy przymusową przerwę.
Przerywane seanse zdarzały się w kinie również w późniejszych latach. O tych sytuacjach pisali nawet dziennikarze. Oto fragment relacji z projekcji filmu "Przebudzenia" z Robertem De Niro i Robinem Williamsem, który ukazał się w "Kurierze Podkarpackim" w 1991 roku:
Akcja filmu zaczęła nabierać tempa, gdzieniegdzie słychać było pochlipywanie widzów, napięcie rosło… gdy nagle zrobiło się cicho i ciemno. Siedzę skonsternowana jak większość kinomanów. O dziwo, w Krośnie nikt nie gwiżdże i nie tupie nogami! Może zerwała się taśma, to się zdarza, ale dla wprawnego operatora to moment? (…) Po chwili pani bileterka zapaliła światło i oznajmiła, że nie ma fazy, energetyka nie przyjdzie naprawić uszkodzenia, dalsza projekcja jest niemożliwa. (…) Zwrot pieniędzy nie wchodzi w rachubę, filmu obejrzeć nie będzie można, bo jest to ostatni seans w Krośnie.
W Pionierze puszczano przeróżne filmy. Były to produkcje m.in. o miłości, zazdrości, przygodowe, westerny. – Tak bardzo się nimi zachwycałam. Bardzo lubiłam filmy podróżnicze, nie przepadałam za produkcjami wojennymi czy z walkami – mówi pani Krystyna, która pamięta głównie realizacje z lat 60., jak na przykład: "Szatana z siódmej klasy", "Garsonierę", "Z soboty na niedzielę" czy "Piękną Lurettę".
Pan Andrzej z sentymentem wspomina produkcje z Flipem i Flapem oraz "Pata i Patachona w opałach". – To były filmy, na których można było zrywać boki. Niesamowite komedie – mówi.
Dla pana Stanisława najciekawsze były produkcje spod znaku płaszcza i szpady oraz westerny. - Oglądałem każdy dobry film, zwłaszcza amerykańskie, francuskie czy francusko-włoskie. Widziałem na przykład "Kapitana Fracasse", "Karmazynowego pirata", "Rio Bravo", "Siedmiu wspaniałych" czy "Działa Navarony". Najtrudniej było zdobyć bilety na seanse z Gretą Garbo – takie było zainteresowanie.
W czasach PRL-u dla młodych ludzi kino Pionier było jedną z najważniejszych rozrywek. Sala kinowa niemal zawsze była pełna. Przed kasą gromadziły się takie tłumy, że nieraz musiała interweniować milicja.
- Kino w tamtych czasach, nie tak zresztą odległych, było jedyną instytucją umożliwiającą kulturalne spędzenie czasu. Niektórzy, nie bez przekąsu nazywali Pionier ośrodkiem kultury powiatowej. Konkurencyjnej firmy szerzącej kulturę nie było. Przez kilkanaście lat sytuacja o tyle się zmieniła, że w każdym niemal domu jest telewizor. Kino straciło wielu bywalców, którzy przychodzili nie tyle z potrzeby odbioru sztuki filmowej, co dla zabicia czasu – tak pisano w 1980 roku w tygodniku "Podkarpacie".
– Do kina chodziło się z uśmiechem i grupami. Tak na przykład chodzili ludzie z bloku przy ul. Kolejowej. Zawsze zajmowali pierwszy rząd zwany "fryzjerskim". Poznawaliśmy też sporo ludzi z innych części Krosna – mówi pan Stanisław.
Pan Andrzej wspomina, że przed każdym seansem szedł po frytki, które można było kupić niedaleko budynku kina (w pobliżu obecnego Liceum Katolickiego). – Do frytek też były kolejki.
Jeszcze w PRL-u kinem zaczęła zarządzać rodzina Kusiaków. W latach 90. nastały ciężkie czasy. Brakowało widzów i pieniędzy na remont. Z racji tego, że obiekt nie należał do miasta, nie była możliwa pomoc finansowa ze strony urzędu. Uciążliwe było też sąsiedztwo baru Monika. Powrócono jednak do historycznej nazwy "Sokół".
Obecnie jego właścicielką jest Maria Kusiak. Jej przygoda rozpoczęła się od tego, że pomagała swojemu mężowi w zarządzaniu obiektem. Po jego śmierci została sama i zdecydowała się odkupić budynek kina od instytucji filmowej Apollo Film w Krakowie, mimo że cena za niego była ogromna. - Zrobiłam to dla córki – wyznaje.
Kino prowadzi samotnie od 20 lat. Ze względu na rosnące koszty, sama o wszystko dba, bo nie ma możliwości zatrudnienia pracowników. – Sprzątam, zamawiam filmy, obsługuję kasę, w zimie odśnieżam, w lecie koszę trawę. Jakoś daję radę, a mam już 74 lata.
Od kilku dobrych lat "Sokół" widzami musi dzielić się z artKinem i Heliosem. Przez ten czas wokół kina narosło wiele opowieści, nie zawsze pochlebnych. Jedną z nich jest historia pana Kamila. Od wielu lat stara się chodzić do kin studyjnych i do pewnego czasu odwiedzał też kino „Sokół”. Sytuacja zmieniła się w 2016 roku, kiedy postanowił wybrać się na seans. Okazało się, że filmu nie zobaczy, bo dwie osoby to za mało, by projekcja mogła się odbyć. Takich opowieści znaleźliśmy w różnych komentarzach w Internecie więcej.
Wciąż jednak sporo klientów czuje sentyment do Sokoła. – Niektórzy mówią, że nie chodzą do innego kina, bo tylko to jest prawdziwe. Wspominają, że jako dzieci chodzili tutaj na bajki - dodaje pani Maria.
Aktualny repertuar kina jest dostępny tutaj.
Dodam jeszcze jedną małą rzecz od siebie. Poczytajcie sobie opinie na googlach o tym kinie... i później zastanówcie się czy warto do niego chodzić
Kwintesencja kina Sokół: "DZISIAJ SEANS SIĘ NIE ODBĘDZIE BO JEST PAŃSTWA TYLKO 8 OSÓB. FILM JEST DŁUGI I MUSIAŁOBY BYĆ CO NAJMNIEJ 10 OSÓB." Tyle w temacie, kto był ten wie. Dziwię się, że to kino w ogóle jeszcze istnieje.
A propos kina to przypominam sobie lata 70-te XX w. i kina objazdowe. Na sali wiejskiego domu ludowego białe płótno powieszone na scenie, tłum ludzi na krzesłach, stołach, ławkach, dzieciaki na podłodze, turkot aparatu filmowego, przerwy na zmianę taśmy i kłęby dymu papierosowego w smudze światła z projektora. To był kilmat i te niezapomniane filmy opowiadane potem całymi dniami.
Długi czas nie chodziłem do Sokoła, miałem okazję być z córką tej zimy i szczerze to nie mogę polecić. Ok, fajne jest to, że nie ma reklam ale to chyba jedyna przewaga nad Heliosem - różnicy kilku złotych na bilecie nie liczę, bo nie chodzę do kina na tyle często, by coś to zmieniło. Właścicielka żaliła się (przemilczę sam fakt takiej rozmowy...), jakie to nie są wysokie opłaty za ogrzewanie, a finalnie na piętrze grzejniki były kompletnie zimne, córka musiała na filmie siedzieć w kurtce, bo było po prostu zimno. Pomijam już fakt czekania na film w ciemnym (widać prąd też słono kosztuje...) i chłodnym pomieszczeniu. Był nawet problem z biletem ulgowym dla córki i finalnie trzeba było zapłacić jak za pełny - choć po wszystkim zastanawiam się, czy był to "problem", bo znajomy był kilka tygodni wcześniej i miał taką samą sytuację, pytanie więc czy to nie robione z premedytacją.I teraz popatrzcie na Heliosa. Na seans czeka się na wygodnej kanapie/fotelu, w cieple, można wypić kawę czy zjeść loda. Na sali przyjemnie, ciepło, obsługa nie kręci dram i nie obciąża klientów historiami o tym, że jest się już starym, a wszystko takie drogie. I to wszystko za kilka złotych więcej, które trzeba zapłacić za bilet - choć jak tak patrzę teraz, to w Sokole bilet jest za 16 zł, w Heliosie za 18,90 zł - więc 3 zł na bilecie. Pozostawię to bez komentarza. Nie przekonuje mnie gadanie, że trzeba wspierać kino, bo krośnieńskie. Jak idę z dziećmi do kina, to chcę wygodnie i przyjemnie spędzić czas - a nie pokutować za to, że ktoś musi ciąć koszty, w imie wspierania "lokalnego biznesu". Sam sentyment nie sprawi, że córki nie będą musiały w zimie siedzieć na sali w kurtkach i czekać na seans w mroku.
To co dobrze wspominam z tamtych lat, to to, jak bardzo urozmaicony był repartuar w kinie. W ciągu miesiąca wyświetlane było wiele filmów. Nie raz trzy dni i już następny film. Dziś zastanawiam się po co trzy kina w Krośnie, jak w każdym ten sam repertuar grany tygodniami. Tyle ciekawych filmów wchodzi na ekrany, a u nas żadnego nie wyświetlają. Wkurza mnie to.
Minęło już ponad 60 lat jak zaczęla się moja przygoda z kinem ,,Pionier'' Zaczęła się ona w odnowionym kinie w roku 1962 filmem ,,Serce i szpada '' i trwała nieprzerwanie 20 lat.
Moim zdaniem do tego kina niektórzy chodzą już tylko z sentymentu (starsi) albo przez niższą cene biletu. Nie oszukujmy sie świat pędzi do przodu i taki Sokół czy artKino jest daleko w tyle za Heliosem. Teksty typu "a bo kiedyś to się do Sokoła chodziło" do mnie nie przemawiają, bo to było KIEDYŚ. Teraz bez gruntownych inwestycji kino te raczej nie da rady dogonić Heliosa.
To jest kino do którego warto pójść na seans z całą rodziną, choćby z tego względu, że nie ma tłumów i zawsze można zająć najlepszą miejscówkę. A to co cenię najbardziej to fakt, że przed filmem nie ma 35 minut reklam. W konkurencyjnych kinach nie dość, że jest drożej, to jeszcze jest się zmuszonym oglądać niekończący się blok reklamowy. Choć różne mity krążą o kinie Sokół, ja już zdementowałem kilka. Sami się przekonajcie. Osobiście polecam!