Młodość spędził pan w Krośnie. Jak wspomina pan te czasy?
- W Krośnie skończyłem szkołę podstawową i średnią. To była szkoła "jedynka" blisko Rynku, bezpośrednio po podstawówce poszedłem do "Naftówki". Potem już były studia. Jakiś czas jeszcze mieszkała tu rodzina, ale stopniowo wynosiła się z Krosna i w tej chwili nie ma nikogo. Tylko grób na cmentarzu. Okazało się, że Krosno było dla nas tylko przystankiem, ale dla tych, którzy tu spędzili młodość, to jakby ich miasto. Żona zawsze się denerwuje, bo na pytanie skąd jestem, odpowiadam, że z Krosna. Mówi: "Ile w Krośnie mieszkałeś, a ile w Warszawie mieszkasz?"
Ale pana korzenie nie są z Krosna?
- Nie. Urodziłem się w Przemyślu. Tam mieszkali rodzice. Później ojciec miał ośrodek zdrowia pod Kalwarią Pacławską, niedaleko Arłamowa, a potem zdecydował o przeniesieniu do Krosna. Do dziś nie wiem, jakie były przesłanki tej decyzji, ponieważ ani mamy, ani ojca z Krosnem nic nie łączyło - ojciec pochodzi z okolic Brzozowa, mama, położna w krośnieńskim szpitalu, została przesiedlona ze wschodu. W Krośnie w sam raz zdążyłem do pierwszej klasy.
W "Croscenie", wydawnictwie Regionalnego Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie, przeczytałem, że bardzo miło wspomina pan działający tu zespół tańca i w ogóle dom kultury.
- Wiele rzeczy z Krosna miło wspominam. Kiedy miałem przywilej tu mieszkać, Krosno było miastem aktywnym w różnych kierunkach: sportowych, kulturalnych, harcerskich, więc udzielałem się nie tylko w zespole pieśni i tańca w "Górniku". Sporo różnych rzeczy mnie interesowało, trochę biegałem w "Karpatach", trochę działałem w harcerstwie. Mieliśmy świetny szczep w technikum, który był chlubą hufca, wygrywaliśmy różnego rodzaju zawody i konkursy wiedzy o świecie. Kiedyś wygrałem też konkurs wiedzy o ziemi krośnieńskiej.
Krosno dawało spore możliwości, jak ktoś chciał się rozwijać. Było tu wszystko, małe miasteczko wydawałoby się, daleko mniejsze niż dzisiaj, ale kulturalnie, sportowo było bardzo aktywne. Teraz jestem trochę zmartwiony, bo tylko puby i pizzerie, nie ma "Pszczółki", "Sewerynki", "Dziurki", gdzie można było wyjść na kawę czy herbatę z cytryną oraz porozmawiać o poezji i poflirtować z dziewczynami z liceum.
To było takie bardzo inteligenckie miasto niezależnie od tego kto skąd pochodził. Muszę powiedzieć, że ja po takim krośnieńskim "otrzaskaniu" w Warszawie bardzo dobrze się czułem i wobec moich warszawskich kolegów nie miałem żadnych kompleksów.
A jak pan dziś chodzi po Krośnie, czy czyta portal, jak pan ocenia tę nową, samorządową rzeczywistość?
- Był okres zapaści, jeżeli chodzi o Krosno. W ciągu kilkunastu lat jakoś wyraźnie słabiej wyglądało. A dziś jest już rewelacyjne. Jestem zdumiony, jak pięknie Krosno wygląda, jak ogromnie dużo ciekawych rzeczy się dzieje.
Krosno jest nie tylko bardzo estetyczne, schludne, kolorowe, ale także jest podobnie aktywne jak w czasach mojej młodości, są różne występy, spotkania, świetny Festiwal Win Węgierskich, który uruchomiło Stowarzyszenie Portius ze Zbyszkiem Ungeheuerem. To bardzo fajna rzecz. Kiedy w Kancelarii Prezydenta czasem rozmowa schodzi na bardziej prywatne, nieformalne zagadnienia, to opowiadam o tym. Zresztą prezydent był gościem "Portiusa" przed kilku laty jeszcze jako Marszałek Sejmu, był na zamku w Odrzykoniu, na Rynku. Świetnie to pamięta. Poprzez takie inicjatywy Krosno pokazuje się jako miasto, które leży na prowincji, ale nie jest prowincjonalne, jest otwarte na świat. Kiedy przywożę tu moich znajomych z innych części Polski czy z zagranicy, to mówią, że nie przypuszczali, że to takie ładne, zadbane miasto z mnóstwem bardzo wartościowych zabytków. A kiedy patrzę na dom kultury to duma mnie rozpiera, bo kiedyś to była "siermięga", choć był bardzo bogaty, jeśli chodzi o program. Jest tu trochę ludzi, którym chce się coś zrobić dla tego miasta, którzy chcą mu poświęcić trochę swego czasu, żeby było sympatyczniejsze, ciekawsze.
- To zależy od ludzi, bo to faluje. Kiedy Krosno stało się województwem, okazało się to uderzeniem w jego tożsamość, ona się rozsypała pod wpływem m.in. napływu ludzi z zewnątrz. Rynek o 6.00 po południu był pusty. To było przygnębiające. Teraz Krosno ma świetny potencjał. Jeśli miejscowi ludzie będą mieli ochotę do działania, to mają podstawę, chodzi o pewną tradycję, ślady wielkiej historii. Jeśli ktokolwiek ma w sobie energię, taki lokalny patriotyzm, bez którego nie ma tego patriotyzmu ogólniejszego, to ma do czego nawiązać. Krośnianie, którzy znają historię swego miasta, na pewno są silni tożsamościowo. Wtedy człowiek nie ma kompleksów, lepiej radzi sobie ze światem zewnętrznym, jest odporniejszy, bo wie, że "sroce spod ogona nie wypadł", pochodzi z Królewskiego Miasta Krosna. Jestem pełen podziwu dla obecnych władz samorządowych Krosna, te ostatnie 8 lat, to złote lata Krosna.
Był pan jednym z inicjatorów Euroregionu Karpackiego. To było w roku 90. Jak pan dziś ocenia tę inicjatywę, bo mam wrażenie, że co najmniej od kilku lat nie widać tego, że jesteśmy w Euroregionie Karpackim?
- Istotnie. Euroregiony to specyficzna formuła współpracy transgranicznej między społecznościami zamieszkującymi obszary przygraniczne. Jeśli chodzi o 3-4 kraje należące do Euroregionu, to granic już nie ma, bo są one w Unii, a Euroregiony są po to, żeby przełamywać bariery, które są pochodną granic, żeby podejmować wspólne przedsięwzięcia, które normalnie byłyby niemożliwe, ze względu na istnienie granic. Jeśli chodzi o Ukrainę, to rzeczywiście jest kłopot, bo z kolei Euroregiony nie działają wtedy, gdy te społeczności przygraniczne rozwijają się w sposób asynchroniczny, nierównomierny. Część unijna uciekła do przodu, podczas gdy Ukraina doświadcza od dłuższego czasu regresu. To paradoks, bo szczególnie dotyczy to zachodnich regionów tego kraju. Robi się taki uskok cywilizacyjny i tego Euroregion nie jest w stanie przełamać. Mój pomysł pojawił się w 1990 roku, został sfinalizowany po kilkunastu miesiącach pracy. Porozumienie zostało podpisane w lutym 1993 roku przez ministrów spraw zagranicznych i przedstawicieli władz lokalnych w Debreczynie.
Euroregionowi zaszkodziło - czemu ja byłem silnym przeciwnikiem - jego nie zakładane wcześniej powiększenie. Euroregiony, żeby działać, muszą być małe. Podobnie było z takim słynnym ugrupowaniem międzynarodowym - Inicjatywą Środkowoeuropejską, która najpierw się nazywała Pentagonale, potem Heksagonale. Początkowo było to 4-5 państw, potem nagle 16 od Białorusi po Włochy, od Albanii po Czechy, kraje "od sasa do lasa". I to straciło rację bytu, choć formalnie istnieje. Granice takich formuł nie są z gumy, trzeba być ostrożnym.
Być może przed Euroregionem Karpackim stoją nowe wyzwania? Demokratyzacja Ukrainy, wymiana kulturowa młodzieży, itp.
- To jest dobry trop, tylko tu musiałyby się porozumieć władze samorządowe, lokalne, przynajmniej 3 krajów: Polski, Słowacji i Węgier. Ale musielibyśmy sami tego chcieć. Mam wrażenie, że wobec Ukrainy każdy ma troszeczkę inną politykę. Jest też problem środków, czy samorządy udźwigną to, czy nie powinny być zasilane z zewnątrz. Nie wystarczy mieszać łyżeczką, żeby herbata była słodka, musi być jednak cukier. Jak nie ma minimalnego kapitału, to jest trudniej.
Został pan doradcą prezydenta Komorowskiego do spraw międzynarodowych. Jakie wyzwania stoją przed Polską w tym obszarze?
- Jest tego sporo, świat nigdy nie stoi w miejscu. Jest kilka rzeczy, w które niewątpliwie będzie się angażował prezydent Komorowski. To jest dbałość o dobre stosunki z sąsiadami. Polska ma bardzo "ciekawe" środowisko geopolityczne, w związku z tym musi stale zabiegać o dobre stosunki z sąsiadami, które nie są dane raz na zawsze i to jest pierwszy obowiązek prezydenta, bo sąsiedzi są najważniejsi. Mamy takich dwóch bardzo potężnych sąsiadów, bardzo różnych: Niemcy i Rosję.
Prezydent już zdążył zaznaczyć swoją aktywność w kierunku niemieckim, niedługo mamy spotkanie z Rosją, Miedwiediew będzie w Warszawie 6 grudnia. Niedawno brałem udział w spotkaniu prezydenta Komorowskiego z ministrem spraw zagranicznych Ławrowem, a więc próbujemy przełamywać złą przeszłość w stosunkach polsko-rosyjskich.
Za kilka dni będzie szczyt Sojuszu Atlantyckiego w Lizbonie, na którym zostanie przyjęta nowa koncepcja strategiczna sojuszu. Bardzo mocno nad nią pracowaliśmy, osobiście byłem w to włączony. Prezydent, który w przeszłości był ministrem obrony narodowej, będzie szczególnie aktywny w kwestiach bezpieczeństwa. To wynika też z konstytucji, poza tym on to świetnie czuje. Trwają prace, żeby ta strategia była możliwie najlepsza z polskiego punktu widzenia, a zwłaszcza, żeby zawierała materialne gwarancje zapisów ważnych dla naszego bezpieczeństwa.
Unia Europejska jest w fazie kryzysu. Ja bym się mniej przejmował kryzysem ekonomicznym, bo to jest do przełamania, natomiast mamy do czynienia z kryzysem UE jako projektu politycznego. Nie będzie bonusów gospodarczych, których jesteśmy beneficjentami, jeżeli nie utrzymamy spoistości Unii i woli politycznego współdziałania. Tu jesteśmy w kryzysie. Prezydent Komorowski, który jest bardzo silnym, przekonanym Europejczykiem, również chce być aktywny na tym polu.