- Rower spakowany stoi pod redakcją - oświadczył w piątek przed południem (10.07) Tomasz Świątek. - Do zobaczenia za dwa miesiące - pożegnał się i pojechał w stronę Sanoka. Tak rozpoczęła się kolejna wyprawa 55-letniego rowerzysty, który zwiedził już niemal całą Europę i część Azji.
W ubiegłym roku rowerem przejechał prawie całą Turcję, a tego lata planował wyjazd za ocean, jednak koszty podróży były zbyt wysokie. Ostatecznie zdecydował, że raz jeszcze uda się za wschodnią granicę - na Ukrainę.
Z Krosna udał się w stronę Sanoka i Przemyśla. Potem ma się kierować na Lwów. - Chciałbym zwiedzić dawne polskie kresy - mówi. Planuje odwiedzić Olesko - miejsce urodzenia Jana III Sobieskiego, słynne sanktuaria (w Poczajowie lub Kijowie), Zbaraż, Czarnobyl, potem przejedzie wzdłuż rosyjskiej granicy i ma zamiar dotrzeć do Krymu. Powrót - przez Mołdawię, Rumunię i Słowację.
Wróci za około dwa miesiące. Ile przejedzie kilometrów? - Nie liczyłem, nie mam nawet konkretnej mapy. Jak wrócę to będę wiedział - mówi.
Jak zwykle jedzie sam. - Nie ma chętnych, przykro mi - ubolewa. - Szkoda, bo rower to najtańszy środek transportu. Nie trzeba paliwa i innych rzeczy, a zobaczyć można więcej niż samochodem, bo wolniej się jedzie - zachęca. Można przenocować w namiocie koło domów, a tam gdzie jedzie, chętnie zapraszają do środka. - Na Ukrainie twierdzą, że po to jest dom, żeby w nim nocować. Co by powiedział sąsiad, że ktoś nocuje pod domem, a nie w domu - mówi.
Koszt całej podróży obliczył na około tysiąc złotych. Zdaniem Tomasza, za 10-15 zł dziennie spokojnie można przeżyć na takiej wycieczce.
W spakowanym rowerze jest tylko to, co jest niezbędne w podróży: namiot, śpiwór, karimata, kuchenka, akcesoria do roweru. Znalazło się też miejsce na pamiętnik, filmy o poprzednich wyprawach i 30 nowych rolek do aparatu. - Zrobię około tysiąca zdjęć. Jak wrócę, to pokażę...