fot. Damian Krzanowski
Robert i Aneta Naczasowie wraz z trójką dzieci niedawno wrócili na „stare śmieci”. Przez 10 lat mieszkali w Sligo, małym miasteczku nad Atlantykiem w północno-zachodniej Irlandii. Wyjechali na rok, zostali 10 lat. Jak mówią, nigdy nie mieli w planie tak długiego pobytu za granicą. Na Zieloną Wyspę zaprowadziła ich raczej ciekawość i żyłka do eksploracji, niż chęć ucieczki z Polski. - Od zawsze chcieliśmy mieszkać w Krośnie, no i w końcu się udało – żartuje Robert Naczas.
Rodzina Naczasów lubi tworzyć i muzykować. W ich domu od razu da się wyczuć artystycznego ducha. W przytulnej kuchni bez przerwy unosi się zapach kawy. Na półkach, szafach, podłodze stoją „dziwne” instrumenty elektryczne. Przypominają wąskie skrzypce albo ukulele. Wykonane są z jesionu i mają jedną strunę, dwie, trzy a nawet cztery – nie ma reguły.
- To kije do hurlinga, starej, celtyckiej gry zespołowej – tłumaczy krośnianin. - Kiedyś zwróciłem na nie uwagę, robiąc zakupy w supermarkecie. Pomyślałem, że można by je z powodzeniem przerobić na urządzenie do muzykowania. Zresztą, właśnie tak powstawały kiedyś instrumenty: z ciekawości i naturalnej potrzeby tworzenia muzyki. Nie trzeba przecież chodzić do szkoły lutniczej, żeby naciągać drut na kawałek drewna. Reszta przychodzi z czasem. To kwestia prób i błędów. Tak też było w przypadku Dashtick Guitars – opowiada Naczas.
Pierwszy instrument Robert zrobił dla żartu - z kija do hurlinga znalezionego na plaży przez kolegę. Z czasem dashticków przybywało. Muzyk zaczął na nich grać podczas koncertów w Irlandii. Ludzie podchodzili do niego po występach i pytali gdzie można je kupić. Nie kryli zaskoczenia, widząc dobrze znane im kije do gry ze strunami i kablem. Żartobliwie komentowali, że "żaden Irlandczyk by na to nie wpadł".
Dziś dashticki obecne są na wszystkich kontynentach. - Ostatnio wysyłaliśmy jednego do Hong Kongu – dodaje Robert. W gronie fanów kijów Naczasów jest m.in. Steve Wickham z Waterboys (zobacz poniższe wideo) oraz kompozytorzy muzyki filmowej z Hollywood.
W większości elektryczne, inspirowane instrumentami klasycznymi i etnicznymi dashticki powstają w niewielkiej pracowni w piwnicy. Małżeństwo pracuje nad nimi razem. Aneta je projektuje, rzeźbi. Robert montuje poszczególne elementy, jak struny, progi i nadaje im ostatnich szlifów.
- To ma nie tylko dobrze wyglądać jako ozdoba na ścianie, ale przede wszystkim dobrze grać – mówi Robert. Wykonanie jednego instrumentu zajmuje ok. 4 tygodnie. - Każdy instrument jest wyjątkowy. Nie ma dwóch takich samych dashticków. Zależy nam przede wszystkim na wysokiej jakości i unikatowości – podsumowuje Aneta.
Naczasowie propagują ideę budowania własnych instrumentów, organizując warsztaty dla chętnych. Najbliższy odbędzie się na nadchodzącym festiwalu Folkowisko w Gorajcu (12-15.07).
Robert na dashtickach gra m.in. w Crow Snow – zespole, który współtworzy razem z córką Amelią i Maciejem Jurczakiem.
W ich wideoklipie pojawia się też jeden z takich instrumentów, jak ten z 1. i 5. zdjęcia, jakby z metalową płytą na kuchenny palnik. Brzmią zjawiskowo, mają ten dziki sznyt plemienny i tak też wyglądają, egzotycznie, staroceltycko, starosłowiańsko po trochu. Już sam ich wygląd wiedzie mnie do krain odległych, zapamiętanych. Jestem urzeczona...