Posłuchaj audycji na ten temat:
Obcokrajowcy w Krośnie stanowią 1% ogółu mieszkańców. – To niezauważalna liczba – mówi dr Hubert Kotarski, socjolog z Uniwersytetu Rzeszowskiego. Dodaje, że Krosno nie będzie magnesem dla obcokrajowców, zwłaszcza ekonomicznych: - Migranci kierują się głównie do największych miast, gdzie najłatwiej znaleźć pracę.
Mimo to niektórzy z cudzoziemców przynajmniej na chwilę decydują się pozostać w Krośnie. Sprowadza ich tu praca, głównie w gastronomii, ale też miłość albo w przypadku Ukraińców – wojna.
Wydaje się, że w tak małym mieście ludzie są bardziej konserwatywni i uprzedzeni do wszystkiego, co odmienne od polskiej kultury. Jednak cudzoziemcy częściej znajdują tu więcej tolerancji i zrozumienia. Może dlatego, że dotyczy to jednostek, które burzą bariery między sobą a nami.
Osama Kamal jest Sudańczykiem, muzułmaninem. Zdarza się, że ludzi o takich cechach nazywa się u nas pogardliwie "ciapatymi" i "czarnuchami", ale krośnianie o Osamie mówią "to nasz człowiek". Sudańczyk cieszy się w Krośnie szacunkiem i życzliwością mieszkańców. Stanowi też pomost między krośnianami a zagranicznymi studentami czy pracującymi cudzoziemcami.
Z Osamą spotykam się w restauracji i pizzerii, którą prowadzi od blisko 25 lat. Działa na krośnieńskim Rynku, jej szyld zaprasza gości napisem Marhaba, co oznacza "powitanie". – Pamiętam jedną sytuację, gdy nietrzeźwi mieszkańcy pokłócili się ze studentami z Portugalii. Chciałem ich uspokoić. Jeden z nich powiedział, że oni są czarni. Odpowiedziałem: Oni są biali, tylko włosy mają czarne. Ja jestem czarny. A on wtedy do mnie: nie, ty jesteś nasz – śmieje się.
Do Polski przyjechał w 1989 roku dzięki stypendium. Studiował lotnictwo na Politechnice Rzeszowskiej. – Było nas kilku obcokrajowców z arabskich krajów. Ludzie różnie na nas reagowali, ale przeważnie były to pozytywne reakcje – wspomina.
Do Krosna sprowadziła go miłość, poślubił krośniankę. Na początku pobytu w naszym kraju najtrudniejszy dla Osamy był język pełen szeleszczących głosek i niełatwych odmian, ale także klimat. – Zimy tutaj są ostre, do czego trudno było mi się przyzwyczaić. Śnieg, mokro, potrzebne są dobre buty i grube ubrania.
W Polsce mieszka już ponad 35 lat, ale tęskni za swoją mamą i rodzeństwem, którzy mieszkają w ogarniętym obecnie wojną domową Sudanie. O krośnianach mówi, że są serdeczni, gościnni i tolerancyjni. Zaakceptowali go nawet kibice piłkarskiej drużyny Karpaty Krosno, którzy do Marhaby przychodzą oglądać mecze.
Pytam go, czy Krosno to dobre miejsce dla obcokrajowców. Odpowiada, że tak, ale dodaje, że cudzoziemcy tutaj raczej nie zostają. – Nie ma takich warunków socjalnych jak na zachodzie Europy, a pracę w małych miastach znajduje się głównie w gastronomii.
Imran przyjechał do Polski ponad 7 lat temu, szukając lepiej płatnej pracy. Obecnie prowadzi kilka lokali gastronomicznych Kebab Friends m.in. w Krośnie, w których zatrudnia ludzi różnych narodowości. Uważa, że Polska to dobre miejsce dla imigrantów z Bangladeszu ze względu na pracę i opiekę zdrowotną. – Tutaj w miesiąc można zarobić ok. 4 tys. zł, u nas na takie pieniądze pracuje się o wiele dłużej – tłumaczy.
Bangladesz to niewielkie państwo w Azji Południowej liczące ok. 180 mln obywateli. Dominującą religią jest islam. Życie bywa tam trudne, niełatwo znaleźć pracę, dlatego niektórzy decydują się na emigrację.
"Sen" Banglijczyków o Polsce i wysokich zarobkach często wymaga sporej cierpliwości. – Ponad rok musimy czekać na uzyskanie karty pobytu. Czasami też korzystamy z usług agencji, by znaleźć pracę w Polsce. Dodatkowo musimy opłacać koszty podróży do polskiej ambasady w Indiach, co dla wielu jest dużym wyzwaniem – wyjaśnia.
Imranowi podoba się Krosno i jego okolice. – Wszędzie są góry i świeże powietrze. Brakuje mi tego w moim kraju – mówi. Najwięcej trudności stanowi dla niego język. Zwłaszcza gdy załatwia sprawy z dokumentami w urzędach. Przykre sytuacje? To zazwyczaj konflikty z klientami, którym brakuje cierpliwości, aby poczekać na jedzenie. - Zawsze staramy się je rozwiązywać z uśmiechem – dodaje Imran.
Za historią emigracji Tunezyjczyka Alego Barkaoui stoi historia miłosna, ale bez szczęśliwego zakończenia. – Pracowałem jako instruktor sportów wodnych na tunezyjskiej plaży. Uczyłem turystów, również polskich. Tak poznałem moją żonę. Do Polski przyjechaliśmy w 2022. Niestety niedawno zmarła na raka.
Mieszkali w Rzeszowie, Ali ten okres wspomina jako ciągłe wizyty w szpitalu. Widać, że do tej pory bardzo przeżywa śmierć żony. W stolicy Podkarpacia był kierowcą taksówki, w Krośnie pracuje w barze Marhaba Kebab. Przyznaje, że nie wie, gdzie będzie za jakiś czas.
Nasz kraj jest dla niego nowym doświadczeniem. – Inna tradycja, kultura, język, religia – wymienia. – Życie tutaj jest trochę trudne dla kogoś z innego kraju. A Polacy są bardzo zajętym narodem, ciągle nie mają czasu.
W barze, w którym pracuje Ali, poznaję Ilgara Almazova. Do Polski przyjechał z Azerbejdżanu w 1996 roku. Miał wtedy 40 lat, w kraju pozostawił bliskich. Wraz z kolegami trudnił się handlem, eksportowali ogromne ilości produktów, takich jak masło i sery. W Krośnie zamieszkał w 2016 roku.
Gdy spotykamy się po raz pierwszy, Ilgar jest osobą w kryzysie bezdomności. Problemy ze znalezieniem nowego mieszkania zmusiły go do nocowania w samochodzie przez 11 dni. Gdy spotykamy się po raz drugi, dowiaduję się, że wynajął kawalerkę.
Obraz Polski w oczach Ilgara nie jest tak pozytywny, jak w oczach młodszych od niego imigrantów. Gdy pytam, czy spotkały go tutaj nieprzyjemne sytuacje, mówi, że się zdarzały. Dodaje, że przykrych słów nie usłyszał prosto w twarz, ale za plecami już tak. Wiele lat temu został też napadnięty.
Ilgar dostrzega różnice między naszymi narodami. - U nas człowiek jest na tyle odważny, że stanie w obronie osoby pokrzywdzonej. Tutaj ludzie są inni, bardziej zamknięci. Ilgar tęskni za swoim krajem. - Jeśli będę czuł, że zbliża się śmierć, pojadę do Azerbejdżanu, aby mnie pochowano przy moich rodzicach i bliskich – dodaje.
W barze poznaję też Daniela. Pochodzi z Tanzanii, jest 32-letnim Afrykańczykiem. W Krośnie mieszka od dwóch lat, pracuje dla jednej z krośnieńskich firm. Co go tutaj zaskoczyło? To, że nie wszyscy posługują się językiem angielskim. On sam nie mówi po polsku. Do tego w Polsce wiele rzeczy jest dla niego dziwnych: kultura, tradycja, pogoda, a nawet jedzenie.
Można odnieść wrażenie, że z powodu barier, głównie językowej, czuje się osamotniony. On mówi, że nie aż tak bardzo, bo wolny czas wypełnia mu czytanie książek, oglądanie telewizji i granie w piłkę nożną na boisku z tunezyjskim przyjacielem Soufianem. Zawsze może też liczyć na sąsiada. – Jan jest dobrym, miłym człowiekiem. Kiedy mam jakieś kłopoty, to mi pomaga.
Według danych z ZUS-u w 2018 roku w Krośnie przebywało 176 cudzoziemców. W ciągu sześciu lat ta liczba zwiększyła się do 403 obcokrajowców. W mieście żyją m.in. Amerykanie, Egipcjanie, Białorusini, Gruzini, Mołdawianie, Rosjanie, Słowacy, Wietnamczycy, Włosi. Najwięcej jednak, bo aż 312 jest Ukraińców.
Kateryna Statsenko wraz z dwoma synami przyjechała do Polski z Energodaru tuż po wybuchu wojny. Wraz z innymi ludźmi z Ukrainy zamieszkała w bursie przy ul. Czajkowskiego w Krośnie. Należy do osób, które mają polskich przodków i kartę Polaka, znają też nasz język.
- Na początku wielu miało nadzieję, że wojna szybko się skończy. Tylko niektórzy zaczęli sobie tutaj układać życie od nowa. Uczyć się języka, szukać pracy. Inni z tygodnia na tydzień czekali na zakończenie konfliktu – mówi.
Kateryna, która bardzo dobrze mówi po polsku, na początku znalazła pracę jako pomoc nauczyciela w Zespole Szkół nr 2 w Krośnie. Obecnie pracuje jako specjalista ds. działań edukacyjnych w Krośnieńskiej Bibliotece Publicznej. Działa też w stowarzyszeniu na rzecz mieszkańców bursy.
Gdy Kateryna wspomina Energodar, jej uśmiech staje się słodko-gorzki, a w oczach widać głęboką tęsknotę. Jednak dopóki w mieście trwa rosyjska okupacja, nie zamierza tam wracać. Jest bardzo wdzięczna, że znalazła schronienie w Krośnie. - Od krośnian nigdy nie odczułam, że jestem obca. Nikt mnie nie potraktował nieprzyjemnie np. w sklepie, bo mówiłam w swoim ojczystym języku. Poznaliśmy wiele osób, które nam pomogły. Na przykład starsze małżeństwo z Krosna uczyło nas polskiego i zabierało na wycieczki po okolicy.
Jest jednak coś, czego jej brakuje w bursie: prywatności i kuchni, w której mogłaby przyrządzić posiłek dla siebie i chłopców. - Nie wynajęłam mieszkania, bo nie chciałam się tutaj zadomawiać. Ale mam 46 lat i mieszkam jak studentka kolejny rok – wyznaje ze smutkiem. Ma nadzieję, że już niedługo pokój z łazienką zamieni na mieszkanie socjalne.
W bursie mieszka też Antonina Prydchyna, emerytowana nauczycielka biologii, która przyjechała do Krosna pół roku po wybuchu wojny. Rozumie język polski, ale nie czuje się pewnie w mowie. W rozmowie pomaga nam Kateryna. – Tutaj można bez strachu patrzeć w niebo. Słychać i widać tylko cywilne samoloty. W Energodarze każdy dzień był niepewny, a po niebie roznosiły się odgłosy wojskowych helikopterów. Gdybym tam nadal mieszkała, w końcu bym umarła – mówi ze łzami w oczach.
Pani Antonina doświadczyła dużo dobrego od mieszkańców Krosna. – Przytulali nas, pocieszali. Nie spotkały nas przykre sytuacje. Nikt na nas źle nie patrzył. Doświadczyliśmy tylko wsparcia. Jestem wdzięczna krośnianom – mówi.
Mate Modebadze przyjechał do Polski sześć lat temu nie znając języka, teraz płynnie mówi po polsku. – Nauczyłem się go dzięki rozmowom z ludźmi. Polski nie jest łatwy, ale jak człowiek chce, to się da – mówi.
W Krośnie zatrzymała go miłość. Poznał tutaj swoją żonę, mają dwoje dzieci. Trzy lata temu Mate otworzył lokal z gruzińskim jedzeniem – Gruzińskie Smaki. Jego pasją jest gotowanie. – Obawiałem się, czy ta kuchnia się przyjmie, ale ludziom się spodobała.
W swojej restauracji Mate urządził kącik kultury gruzińskiej. Możemy tam zobaczyć np. gruziński strój narodowy czochę. – Serwujemy tradycyjne, gruzińskie potrawy, z których najpopularniejsze są pierożki chinkali. Należy rękami chwycić za grube ciasto, podnieść do ust i nagryźć tak, aby wypić bulion. Potem zjada się mięso i ciasto.
Instrukcję zjadania chinkali Mate wydrukował na menu. Pytam, czy goście się do niej stosują. – Zdarza mi się im tłumaczyć, jak je jeść – uśmiecha się. W prowadzeniu restauracji pomagają mu rodzice. – Podoba im się tutaj. Są bardzo zadowoleni, ale najtrudniejszy jest dla nich język, który słabo znają.
Popijając orzeźwiającą wodę, którą Mate sprowadza z Gruzji, pytam, czy czuje się tutaj obco? – Czuję się tu jak w domu – mówi. – Nie zdarzyły mi się przykre sytuacje i liczę, że nie zdarzą, bo wiadomo są dobrzy i źli ludzie. Spodobały mi się te okolice, bo przypominają Gruzję. Przyroda tutaj jest bardzo piękna, ale to nie znaczy, że tu zostaniemy na stałe – kończy.