Wyciąg narciarski w Czarnorzekach został w poniedziałek zamknięty o godz. 20.00. Zaraz potem obsługa obiektu wyrównała trasę ratrakiem. Skończyła o 21.00 i zgasiła oświetlenie. Około 22.00 mieszkający tuż przy stoku pan Grzegorz, członek obsługi, usłyszał buksujący samochód. Gdy wyszedł, zobaczył osobową kię, która zakopała się w śniegu przy stacji dolnej wyciągu. Okazało się, że chwilę wcześniej auto pokonało stromą, 460-metrową trasę narciarską.
- To byli młodzi mężczyźni w wieku 25-30 lat, mieszkający w sąsiedniej miejscowości. Kierowca tłumaczył, że wpadł w poślizg na drodze przebiegającej przy górnej stacji wyciągu, wjechał na stok i siłą rozpędu zjechał na dół. Nikomu nic się nie stało. Także trasa nie została uszkodzona. Kierowca był trzeźwy. Sprawa zakończyła się pouczeniem - informuje asp. sztab. Beata Winiarska, oficer prasowy KMP w Krośnie.
W wyjaśnienia mężczyzn nie bardzo wierzy Antoni Dębiec, dyrektor MOSiR w Krośnie (zarządca obiektu), który we wtorek oglądał ślady pozostawione przez samochód na śniegu. - Wygląda to na celowy zjazd - uważa. - Nawet gdyby samochód wpadł w poślizg i zjechał z szosy, to do początku zjazdu jest jeszcze spory odcinek drogi, do tego trochę pod górkę i w śniegu. Auto musiałoby jechać z ogromną prędkością, żeby wjechać na stok.
O celowym działaniu przekonany jest także pan Grzegorz. Przyznaje jednak, że po zjechaniu na dół, kierowcy na pewno nie było do śmiechu. - Był "skruszony", gdy z nim rozmawiałem. Na pewno poczuł strach.
Pokazuje także na ślady ostrego skrętu przy szczycie stoku: - Widać, że tam ich brało. Niedużo brakowało, a przewróciłby się na bok i skoziołkował na sam dół. Byłaby makabra.