Agnieszka Kaszczyszyn i Ksenia Bołd codziennie obserwują wieżowiec przy ul. Krakowskiej 13 z okien swoich biur w Regionalnym Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie. Mówią o nim "nasz sąsiad wysokościowiec". I to właśnie ten budynek i jego mieszkańców uczyniły bohaterami swojej wystawy. Wędrując od mieszkania do mieszkania poznawały ciekawą historię najstarszego, mieszkalnego punktowca w naszym mieście.
Jeszcze w połowie lat 70. XX wieku w miejscu, gdzie dziś stoi wieżowiec, znajdowało się gospodarstwo rolne. Gdy w całej Polsce jak grzyby po deszczu wyrastały budynki z tzw. wielkiej płyty, również w Krośnie postanowiono jeden taki wybudować. Dlatego mieszkańców gospodarstwa wykwaterowano, a dom rozebrano. Rozpoczęto budowę wysokościowca, który miał mieć 11 pięter, dwie klatki schodowe, windy, zsyp na śmieci, pralnię, suszarnię i kotłownię.
- Na ile czas pozwolił, obserwowałam ludzi pracujących przy budowie, podczas wybierania głębokiego dołu pod fundamenty. (…) doceniałam ich trud, koncentrację przy tak niewielkiej powierzchni, jaka służyła za plac budowy – opowiada jedna z mieszkanek, a inna osoba dodaje: - Jako młody chłopczyk przyglądałem się, jak duży dźwig unosił duże płyty i tak do jedenastego piętra.
Budowę zakończono końcem 1977 roku, a pierwsi mieszkańcy pojawili się w nim na początku stycznia 1978 roku. Przeprowadzka do wieżowca nie należała do najłatwiejszych, bo w tamtych czasach nie było profesjonalnych firm, które zajmowały się takimi usługami. Nowi lokatorzy byli skazani na siebie. Meble, sprzęty i rzeczy osobiste zwożono pojazdami wypożyczonymi od PKS-u, traktorami albo furmankami zaprzężonymi w konie. Później proszono o pomoc krewnych lub znajomych, którzy mozolnie wnosili wszystkie przedmioty nawet na 10. piętro, bo winda zazwyczaj „odmawiała posłuszeństwa”. Pomocników nagradzano bigosem.
- Przeprowadzka była bardzo dziwna, dlatego że meblowóz zjawił się dopiero ok. 23:00. W tym czasie ja, moja koleżanka i czterech kolegów męża czekaliśmy, aby go rozpakować. Przy pierwszym załadowaniu windy okazało się, że się zacięła i stanęła na parterze. Wszystkie meble do trzech pokoi, kuchni plus automatyczną pralkę i olbrzymi telewizor wnosiliśmy po schodach na ósme piętro – wspomina Michalina Filipczak, która do wieżowca wprowadziła się w maju 1978 roku.
Jednak takie niedogodności nie zrażały nowych lokatorów. - W latach 70. był to najwyższy budynek mieszkalny w Krośnie i mieszkańcy mówili, że z ich balkonów widać przyszłość – dodaje Agnieszka Kaszczyszyn.
Zdecydowana większość nowych lokatorów to były młode małżeństwa z dziećmi, które dostały przydział ze swoich miejsc pracy, np. z Huty Szkła czy Zakładów Lniarskich. Mieszkańcy byli ze sobą bardzo zżyci. Łączyły ich dzieci, których gwar niósł się codzienne po całym wieżowcu. A z kolei najmłodszych łączył trzepak umiejscowiony przed budynkiem, który był świetnym miejscem do zabawy.
- Wszystkie kobiety rano, udając się do pracy, niosły pod pachą niemowlaka. Ja też. Starsze dzieci dreptały po schodach. A po pracy? Odbierałam dzieci ze żłobka, przedszkola i dzwoniąc szklanymi butelkami z mlekiem, pokonywałam 130 schodów. Jeżeli zapomniałam kupić chleb, to trudno. Mąż nie mógł kupić. Pracował w KHS w tzw. czterobrygadówce – opisuje jedna z mieszkanek.
Lokatorzy naprzemiennie opiekowali się swoimi pociechami, organizowali wspólne imprezy imieninowe lub sylwestrowe. W stanie wojennym wymieniali się odzieżą i obuwiem dla dzieci lub produktami spożywczymi. Kobiety wspólnie dziergały na drutach ubrania, a dzieci bawiły się i wymieniały zabawkami. Do sąsiada wpadało się na kawę czy herbatę bez zapowiedzi.
Teraz mieszkańcy dzielą się na samotnych seniorów, którzy wprowadzali się do wieżowca jako pierwsi i nowych lokatorów, którzy żyją swoim życiem i nie integrują się tak jak dawniej. Nie wiadomo natomiast, ile osób łącznie mieszka w wysokościowcu, bo rotacja jest spora. – Trochę mieszkań stoi pustych, inne zmieniają swoich lokatorów. Sytuacja jest więc bardzo zmienna – mówi Agnieszka Kaszczyszyn.
Mieszkania w wieżowcu były większe niż te w innych blokach na osiedlu. Pokoje z dużymi oknami i korytarze były wyłożone jasnym parkietem, który mieszkańcy musieli sami konserwować i pokryć lakierem. Kuchnię wyposażono w kuchenkę gazową i żeliwny zlew, łazienkę, której ściany pokrywała lamperia, w wannę i umywalkę, zaś pokoje zdobiły jasne lub ciemne meblościanki. Z balkonów rozciągał się piękny widok na całe miasto. Służyły one nie tylko do zaczerpnięcia świeżego powietrza, ale też do suszenia bielizny, wietrzenia pościeli, do uprawiania roślin.
Wieżowiec był symbolem nowoczesności, ale miał też sporo usterek, które na bieżąco usuwała ekipa budowlana. Mieszkańcy plotkowali, że był budowany pospiesznie, a budowlanego rzemiosła uczyły się na nim wszystkie możliwe szkoły zawodowe – od murarskiej po parkieciarską.
Zdarzało się, że w mieszkaniach był źle położony parkiet i trzeba go było układać na nowo. Były epizody zalania przez sąsiadów, bo pękła rura. - Bardzo długo mieliśmy problem z przeciekami od północno-zachodniej strony. Przy większej ulewie lało się do nas od sąsiadków i ściany nasiąkały wodą. Nie mogliśmy sobie z tym poradzić. Poprawiło się dopiero po ociepleniu budynku – mówi Michalina Filipczak.
U Józefa Czabana, który zajął z rodziną trzypokojowe mieszkanie na drugim piętrze, w ścianie między płytami była taka szpara, że do jego pokoju wpadało światło od sąsiada. – Można było rękę włożyć. Druga luka była pomiędzy podłogą, a drzwiami, natomiast w kuchni ze ściany wystawał szyb wentylacyjny – wspomina krośnianin.
Winda w wieżowcu woziła swoich pasażerów od pierwszego piętra do dziesiątego. Taka podróż trwała ok. pół minuty. Na początku, gdy wejście do wieżowca stało otworem, dla zabawy często korzystała z niej młodzież, która nocą wracała z dyskotek czy spacerów. Natomiast w dzień do budynku przychodziły szkolne wycieczki z pobliskich miejscowości, aby uczniowie mogli przejechać się dźwigiem.
Winda dosyć hałasowała, ale poważniejszym problemem było to, że często ulegała awariom. – Raz znajomi wracali późno w nocy i winda się zawiesiła. Na szczęście ówczesny prezes spółdzielni miał poczucie humoru i wysłał ekipę, która szybko to naprawiła – to wspomnienie jednego z mieszkańców.
Centralne ogrzewanie i ciepłą wodę dla mieszkańców zapewniała kotłownia. Znajdowała się ona w parterowym budynku przyklejonym do bocznej ściany wieżowca. Zatrudnieni w niej palacze od 4:00 czy 5:00 rano zwozili opał na wybetonowany plac od ul. Naftowej. Szuranie łopatą po betonie i rzucanie węgla do metalowych taczek wytwarzało o tak wczesnej porze tyle hałasu, że mieszkańcy nie potrzebowali budzików.
Po paru latach kotłownię zlikwidowano, a budynek podłączono do ciepłowni należącej do Fabryki Amortyzatorów "Polmo". W pomieszczeniu po niej w latach 90. XX wieku znajdowała się pracownia stolarska dla dzieci i młodzieży, następnie sklep z obuwiem, a teraz mieści się pizzeria.
Na początku lat 90. XX wieku na wieżowiec przewróciło się drzewo od południowo-wschodniej strony. – To był przepiękny klon czerwonolistny, który runął na nas w sobotę wielkanocną. Wybił szyby w oknach, pogniótł balkon i balustrady balkonowe – wspomina pani Michalina.
Później w 2007 roku wybuchł pożar. - Na półpiętrze sąsiedzi gromadzili meble w pobliżu zsypu na śmieci między 7. a 8. piętrem, bo malowali mieszkanie. Gimnazjaliści przed szkołą podpalali papierosy i dostał się tam jakiś niedopałek. To było traumatyczne przeżycie - dodaje.
Nikt nie ucierpiał, spaliło się pomieszczenie przy zsypie, częściowo została zniszczona instalacja telewizji kablowej, ściany, drzwi mieszkań na 8. piętrze i elewacja zewnętrzna.
Przez te wszystkie lata wieżowiec zmieniał się. Z szarego budynku stawał się coraz bardziej kolorowy. Ocieplono w nim trzy ściany, wymieniono windy na nowe - mniejsze i nieawaryjne, zamontowano domofon, dzięki któremu na klatkach schodowych nie gromadzą się już nocami pijacy, zmieniono też instalację elektryczną reagującą na ruch.
Do tego zlikwidowano wózkownie co drugie piętro oraz umywalki przy zsypach. Zdemontowano kotłownię, a dawne pomieszczenia suszarni i pralni w latach 80. przerobiono na biura Wojewódzkiej Spółdzielni Mieszkaniowej, zaś w latach 90. wynajęto biurom projektowym. Plac zabaw od strony południowo-wschodniej przebudowano na parking, pozostała tylko piaskownica.
Za cztery lata wysokościowiec będzie obchodził swoje 50-lecie. Trudno powiedzieć, ile jeszcze będzie istniał. Podobno żywotność takiego budynku waha się w granicach 60 lat. Niektórzy uważają, że budynek w końcu się zawali. Jest to mało prawdopodobne, bo jak na razie pozytywnie przechodzi kontrole techniczne. - Jeśli będzie odpowiednio zabezpieczany i spółdzielnia będzie o niego dbać, to będzie stał długo – uważają mieszkańcy.
Organizatorki wystawy "Jeden Jedyny Sąsiad Wysokościowiec" wciąż zbierają wspomnienia, dokumenty lub zdjęcia związane z budynkiem. Wystarczy się z nimi skontaktować pod numerem tel. 13 432 18 98 wew. 150 lub mailowo: a.kaszczyszyn@rckp.krosno.pl, k.bold@rckp.krosno.pl.
Wystawę "Jeden Jedyny Sąsiad Wysokościowiec" można zobaczyć na drugim piętrze w Regionalnym Centrum Kultur Pogranicza do 24 listopada (po 18 października ekspozycja będzie pokazywana w galerii na parterze). Więcej o niej tutaj. Wystawie towarzyszą warsztaty i wykłady - szczegóły tutaj.
Pamiętam jak w latach 90 spadło to drzewo na wieżowiec. Spadając zgniotło blaszak ekipy remontowej, na szczęście nikogo tam wtedy nie było. Pamiętam też plotki, że nie trzyma pionu i 3 ostatnie piętra mogą być rozebrane.
Tak to bardzo ciekawe, z relacji mieszkańców na temat szpar pomiędzy piętrami to budynek nie trzyma pionu i jest źle wykonany. Miały stać tylko 50 lat ze względu na wytrzymałość betonu ale jak widać z braku alternatywy będzie musiał stać kolejne 50 lat.
W latach osiemdziesiątych mieszkałem tuż obok w bloku na Mirandoli Pika. Około 1987 roku w nocy obudził nas potworny huk i wstrząs. Czy aby przypadkiem nie runął komin od kotłowni przy wieżowcu?
Bardzo ciekawy artykuł, dawno tu takiego nie było. Brakuje tu tylko starych zdjęć wspomnianej windy, pralni czy klatki schodowej...
Szkoda, że nie doszło do budowy kolejnych 3 wieżowców które wg. gazety miały powstać w okolicy. Obecnie mamy jeden, samotny wieżowiec, który zupełnie nie pasuje do sąsiedniej zabudowy.
A dzisiaj w tym żałosnym mieście budują 3 bloki na rok, kolejka oczekiwania 1200 osób czyli 8 lat czekania albo wynajmuj sobie za 3000 zł za miesiąc albo idź po kredyt do banku, żeby kupić 60 metrów za 400 000 w mieście, gdzie każdy oferuje minimalną krajową a oddasz 900 000 za 25 lat