- Jem teraz chyba najbardziej ohydną rzecz do jedzenia na świecie – tojad. Strasznie gorzki – mówi Łukasz na jednym z filmów, które możemy zobaczyć na jego kanale YouTube. – Jedzony jest głównie w zimie, żeby rozgrzać ciało. Poza tym jest pożywny tak jak ziemniaki. Nawet małe dzieci go tutaj jedzą.
Tojad to jedna z najbardziej trujących roślin w Eurazji. Zabija po 30 minutach, chyba że specjalnie się ją przyrządzi. Łukasz próbował jej w górach Qinling w środkowych Chinach. Odważył się, bo był ciekawy. - Trochę obawiałem się, bo nie wiedziałem, jak zareaguję. Ludzie z chińskich wiosek jedzą tojad od pokoleń, a przypadki śmierci są rzadkie, tylko wtedy kiedy roślina jest niedogotowana. Jak widać, przeżyłem – uśmiecha się.
Jego podróże, rady i opowieści o roślinach na YouTube śledzi ponad 45 tys. subskrybentów. – Ludzie najchętniej oglądają praktyczne porady, np. jak coś przyrządzić albo gdzie coś znaleźć. Otrzymuję mnóstwo wiadomości z pytaniami o tego typu rzeczy – mówi.
Łukasz wychował się na przedmieściach Krosna, na pograniczu Zawodzia i Białobrzegów, u stóp wzgórza Korona. Duży wpływ na jego życie miał dziadek, ogrodnik-amator, który zabierał wnuka na spacery, pokazywał mu rośliny i opowiadał o nich. To on nauczył go robić łuk z jesionu, sadzić fasolę i szczepić drzewa.
W wieku trzech lat Łukasz stworzył encyklopedię z listą znanych mu zwierząt i drzew. Będąc dzieckiem obrysowywał liście, eksperymentował z jedzeniem jagód, tworzył mapy terenu. Jako nastolatek w trakcie jednego ze spacerów po wzgórzu Korona natrafił na pewną roślinę. – Ona była piękna, a nawet nie znałem jej nazwy. Zabrałem ją ze sobą i dzięki kluczowi Rostafińskiego - to taki przewodnik do oznaczania roślin - odkryłem, że jest to tojeść pospolita – opowiada. - Wtedy stwierdziłem, że muszę poznać wszystkie rośliny.
Nie znosił szkoły, bo wszystko, co było dla niego interesujące, znajdowało się poza jej murami. Jednak po ukończeniu krośnieńskiego Kopernika zdecydował się na studiowanie biologii na Uniwersytecie Warszawskim. Niektórzy radzili mu, żeby został lekarzem, on wybrał bycie botanikiem. Tej decyzji nie żałuje do dzisiaj.
Pod koniec pracy nad doktoratem, który poświęcił gatunkom występującym na skraju lasów i łąk, Łukasz otrzymał nagrodę Fundacji Nauki Polskiej dla młodych naukowców. Za pieniądze, które inni wydawali na mieszkania i komputery, on kupił ziemię – porolne grunty porośnięte brzozami i olchami. Zamienił miasto na wieś i zamieszkał w drewnianej chacie w Pietruszej Woli, gdzie zajął się zagospodarowywaniem kilkunastohektarowego terenu. Stworzył na nim swój Dziki Ogród, który lubi porównywać do „piaskownicy”.
Ogród składa się z wielu warstw. - Chciałem tak zróżnicować użytkowanie terenu, żeby jego flora była jak najbogatsza – tłumaczy Łukasz. – Mój ogród jest zadrzewiony, zakrzaczony, z polanami. Dominują w nim gatunki rodzime, aczkolwiek mam też trochę gatunków egzotycznych drzew.
Celem Łukasza stało się stworzenie siedliska, które nie wymaga dużej pracy, ale może pochwalić się sporą ilością gatunków. Wokół jego domu rosną różne drzewka owocowe, a im dalej w las, tym gatunki są mniej jadalne: jodły, brzozy, olchy, klony. Ciekawym miejscem jest też coroczny dywan ze śnieżyc wiosennych. – To moja ulubiona roślina. Jako student hodowałem ją w domu swoich rodziców, a później rozmnożyłem w moim lesie.
Jego kolekcja drzew liczy sobie ponad 500 gatunków. Wiele z nich, głównie w formie nasion, przywiózł z zagranicy. O niektórych przypomina sobie nawet po kilkudziesięciu latach. Przykładem może być jesion z parku Guell w Barcelonie, który przywiózł i zasadził 24 lata temu, a na nowo odkrył 5 lat temu.
Ulubionym drzewem Łukasza jest dąb. W ogrodzie rośnie około 26 różnych jego gatunków, a wśród nich dwubarwny dąb z nasion z ogrodu botanicznego w Barcelonie i dąb omszony z lasu we Francji przywieziony w butelce po wodzie mineralnej.
Przede wszystkim jednak Łukasz interesuje się dzikimi roślinami jadalnymi. Dokumentuje sposoby ich gotowania, przyrządzania i przyprawiania. Z tej pasji wiele lat temu narodziły się warsztaty dzikiej kuchni, które botanik organizuje do tej pory. Polegają one na zbieraniu dzikich roślin i nauce ich odpowiedniego przyrządzania. W ciągu dwóch dni uczestnicy poznają około 150 gatunków.
Na warsztaty przyjeżdżają ludzie z całej Polski. - Uczestniczą w nich osoby, które na co dzień pracują w biurze, a przed komputerem spędzają bardzo wiele godzin. Przyjeżdżają, aby odreagować – mówi Łukasz. – Po prostu budzi się w nich przeciwwaga do skomputeryzowanej rzeczywistości.
Łukasz bada wykorzystywanie i zbieranie dzikich roślin jadalnych również w innych krajach. Z tego powodu przed wybuchem epidemii kilka razy do roku wyjeżdżał za granicę. – Lubię różnorodność – mówi. – Jednak jak wracam z podróży, to doceniam to miejsce, w którym mieszkam. Jest ono dla mnie bardzo piękne. Chociaż... może zamieniłbym je na dom z dużym ogrodem na chorwackiej wyspie? – uśmiecha się.
Jego pierwsze podróże badawcze to właśnie Chorwacja i Chiny. W Chorwacji prowadził badania na ponad 30 wyspach. Na YouTube możemy posłuchać o szałwii lekarskiej, która jest wielkim skarbem tego kraju, o dzikich warzywach na parkingu czy o jeżowcach wyłowionych z Adriatyku.
W Chinach odwiedził m.in. Wyżynę Tybetańską i tybetańskie wioski. Prowadząc tam badania zaobserwował, że Azjaci w przeciwieństwie do Polaków, kojarzących dziką kuchnię z owocami, zbierają głównie dzikie warzywa: listki i pąki różnych roślin. Natomiast w Laosie dokumentował rośliny sprzedawane na targu. To tam nauczył się jeść niektóre gatunki owadów, np. żuka gnojarza. Oprócz tego Łukasz próbował też turkucia podjadka, larwy os, chrabąszcze majowe i szarańczę.
- Podróżowanie po Azji było bezpieczne, bo Azjaci szanują obcokrajowców. Problemem jest bariera językowa, bo jeśli coś się stanie, trudno się dogadać. Na przykład w Laosie skręciłem nogę, a byłem wtedy sam. Dwa tygodnie przesiedziałem w hotelu, wychodziłem tylko na targ, skacząc na jednej nodze.
Inne kraje, w których prowadził projekty badawcze, to Rumunia, Gruzja, Bośnia i Hercegowina. Robił też pilotażowe badania w Korei, Nepalu i na Sri Lance. Chciałby pojechać do Japonii i Amazonii.
Swoimi opowieściami Łukasz dzieli się z innymi nie tylko w mediach społecznościowych, ale również na kartach swoich książek. Zawsze fascynowało go pisanie dla ludzi, a nie dla naukowców. Dzięki temu stał się jednym z najpoczytniejszych botaników w Polsce.
Jest autorem takich książek jak „Dzikie rośliny jadalne Polski”, „Podręcznik robakożercy”, „Seks w wielkim lesie”, „W dziką stronę” oraz „Dzika kuchnia”, którą uważa za dzieło swojego życia. – Jest to najlepiej sprzedająca się, najładniejsza, największa i najbardziej lubiana książka.
Obecnie pracuje nad kilkoma innymi, które mają być niespodzianką i zaskoczeniem dla czytelników.
Tak wiele zajęć, którym się oddaje, rodzi często pytania, jak ogarnia to wszystko. - Gdyby życie było proste, to byłoby nudne. Lekkie skomplikowanie życia jest super ciekawe, pod warunkiem, że jest się ukorzenionym. Anglicy mówią, że aby wyruszyć w podróż okrętem, wpierw musisz posadzić dęby, z których go zbudujesz. Dlatego robię i jedno, i drugie. Łatwiej mi żyć wiedząc, że mam swoje miejsce, że pozostanie po mnie cały ekosystem, który będzie trwał latami – mówi.
Opowieści Łukasza możemy posłuchać nie tylko na YouTube, ale również na jego stronie internetowej.
Pana Łuczaja Krosno powinno zaprosić do udziału w planowaniu miejskiej zieleni. Taki znawca na pewno mógłby spojrzeć szerzej, doradzić rozwiązania, które sprawdzają sie nie tylko w Polsce, ale i w innych krajach. Stworzyć teren parkowy z dzikimi, rodzimymi roślinami, z tabliczkami informacyjnymi, by pełnił też funkcję edukacyjną. Nie ma ogrodu botanicznego na Podkarpaciu, więc może powstałby u nas? Dlaczego nie? A do tego drugi park, bardziej 'miejski', na wzór nowoczesnych miast świata.
Krosno nie powinno być przeciętne i powielać przeciętne pomysły z małych miast, ale wręcz przeciwnie - wprowadzać najlepsze rozwiazania, tyle że w mniejszej skali. A do tego potrzebne są własnie takie osoby - niezwykłe i z dużym doświadczeniem.
Mega wiedzą o botanice, mega ciekawy człowiek.
Super! podziwiam i w pozytywnym słowa znaczeniu zazdroszczę łączenia pasji i pracy.
Człowiek pełen pasji do tego co robi. Propagator botaniki i "dzikiej" kuchni a poza tym normalny człowiek, skromny, szalenie inteligentny i do tego krośnianin !!!
Wstydem by było nie znac tego wspaniałego człowieka. Od 30lat koduje sobie jego wspaniałe teorie- tzw.-modus vivendi. Pozdrawiam
Super. Człowiek z pasją , który uczy jak korzystać z przyrody nie dewastując jej jednocześnie.