Dzisiaj Grzesiek zajmuje się czymś innym. Jest redaktorem naczelnym ogólnopolskiego miesięcznika „Dzikie Życie”, działa też na rzecz ochrony przyrody i od dwudziestu lat opiekuje się krośnieńskim cmentarzem żydowskim.
Po czasach, gdy dzięki niemu i jego znajomym w Krośnie odbywały się koncerty niezależnych zespołów muzycznych, pozostały fotografie, które można obejrzeć na fanpage’u Stowarzyszenia Kultury Alternatywnej „Kaktus” oraz pamiątkowa księga z wpisami muzyków, którzy odwiedzili wtedy Krosno.
- Nasza młodość przypadała na czas przemian ustrojowych w Polsce. Po 1989 roku zaczęły powstawać różne oddolne inicjatywy, które w czasach PRL-u nie mogły być zrealizowane – wspomina Grzesiek. – Był to czas buntu młodych wobec otaczającej nas rzeczywistości. Jego wyrazem była głównie muzyka. Ta, do której teksty opowiadały się za wolnością oraz obroną słabszych i proponowały konstruktywną zmianę.
Jak zaznacza, w Krośnie brakowało imprez, na których grałyby ulubione zespoły młodych ludzi słuchających muzyki punkowej, metalowej, reggae czy etnicznej różnych odmian. Inspiracja przyszła z niespodziewanej strony. Jedna z gazet zamieściła wywiad z Ryszardem Sudyką, ówczesnym dyrektorem WDK, który zapraszał do współpracy młodych ludzi z pomysłami. Zgłosił się Grzesiek.
- Zaproponowałem organizowanie wspólnie z domem kultury koncertów zespołów muzyki niezależnej. Dyrektor zaskoczył mnie swoją otwartością, bo zgodził się na moją propozycję – mówi krośnianin. Aby formalnie ułatwić współpracę, Grzesiek i jego znajomi, założyli Stowarzyszenie Kultury Alternatywnej „Kaktus”.
W 1992 roku w sali WDK odbyła się pierwsza impreza. Na scenie wystąpiły dwa krośnieńskie zespoły: Krater oraz Gruba Berta, ale gwiazdą wieczoru była Ahimsa z Warszawy. – Był to zespół w nurcie hardcore punka. W jego składzie grali wtedy Tomasz Grewiński, założyciel znanej wytwórni muzycznej Kayax oraz Paweł Krawczyk, gitarzysta zespołu Hey.
Jak Grzesiek wspomina pierwszy koncert? –Wzbudził duże zainteresowanie, bo zaprezentowana muzyka odbiegała od schematów. Prawie nikt nie tańczył, a słuchał w zadumie.
Koncert zapoczątkował kolejne. W krośnieńskim WDK zagrało wiele ciekawych i znanych kapel punkowych, rockowych, metalowych, reggae, folkowych i takich, które mieszały wszystkie te gatunki. Zapraszani przez stowarzyszenie artyści budowali swoją muzyczną i tekstową opowieść o świecie. Byli krytycznie nastawieni wobec kapitalizmu i konsumpcjonizmu. Nie podobała im się moda na gromadzenie, zbieranie i zaliczanie różnych rzeczy.
Publiczność bawiła się m.in. przy muzyce owianego legendą Dezertera, który był gwiazdą polskiej sceny punkowej lat 80. XX wieku. Ich utwory zapisały się w kanonie kultury masowej. Kawałek „Spytaj milicjanta” wykorzystał w swoim filmie "Dom zły" Wojciech Smarzowski. W naszym mieście zespół gościł sześć razy, ale cztery raz za sprawą Grześka, który do tej pory utrzymuje kontakt z muzykami.
Najdroższą kapelą, którą udało się zaprosić do Krosna, była Armia – najpopularniejszy zespół rockowy w Polsce w 1993 roku. – Na ich genialnym koncercie, który dla mnie był wręcz duchowym przeżyciem, sala była pełna. To był ich przedostatni występ w składzie z Robertem Brylewskim. Zagrali głównie utwory z docenionej przez krytyków płyty „Legenda” z 1991 roku.
W WDK grał też londyński zespół Under the Gun, który okazał się zaskoczeniem dla publiczności. - Była to kapela, która łączyła punk rocka z muzyką folkową. Muzycy grali na mandolinie, skrzypcach, a także perkusji, gitarze i basie. Łamali schematy muzyczne, a ich koncert był fantastyczny. Zagrali piękną, melodyjną, dynamiczną, skoczną muzykę, świetnie wykonaną od strony warsztatowej i wprawili wszystkich w zdumienie.
Koncerty cieszyły się dużą popularnością. Uczestniczyli w nich nie tylko krośnianie, ale przyjeżdżały też ekipy z okolicznych miejscowości i miast: Sanoka, Jasła oraz Rzeszowa. Dla Grześka organizacja tych wydarzeń była przede wszystkim zabawą i okazją do pokazania ludziom pewnych idei i wartości. Dlatego eksponowano wątki antyprzemocowe, antyrasistowskie, antynazistowskie oraz ekologiczne i przyrodnicze.
To, na co zwraca uwagę Grzesiek, to różnice, jakie zaznaczają się pomiędzy latami 90. XX wieku, a obecnymi czasami. Warunki, w jakich przyszło im organizować koncerty, były zupełnie inne niż teraz. – Mieliśmy pod górkę. Na naszych głowach było zapraszanie dobrych kapel, organizowanie dobrego sprzętu i nagłośnienia, sprzątanie sali po zakończonym występie – mówi. To uczyło odpowiedzialności na wielu polach.
Jak zapraszało się muzyków? – Na początku lat 90. na rozmowę telefoniczną umawiałem się listownie. Nie było wtedy Internetu ani komórek, więc ustalanie i dogrywanie szczegółów trwało tydzień lub dwa. Później było łatwiej, bo miałem już kontakty do menedżerów.
Problemem był również odpowiedni sprzęt. – WDK udostępniało nam miejsce oraz częściowo instrumentarium. Resztę przywoziły zespoły. Jednak był to generalnie kiepski sprzęt. Dzisiaj jest o wiele więcej możliwości, tylko trzeba sobie umieć radzić.
Inaczej też organizowano noclegi dla muzyków. – Nie było tylu hoteli i pensjonatów, więc zespoły nocowały u nas w domach lub na stancjach. Zapraszałem ich np. do domu moich rodziców, gdzie toczyły się międzypokoleniowe rozmowy. To było niesamowite.
Pamiętny dla Grześka jest ostatni koncert, który nie doszedł do skutku w 2000 roku. Wszystko było zapięte na ostatni guzik, ale przeszkodą okazała się nazwa zespołu.
– Ten występ w Krośnie miał być dla kapeli z Rzeszowa czwarty, ale jakiś mieszkaniec przetłumaczył sobie nazwę zespołu Jesus Chrysler Suicide jako Jezus Chrystus Samobójcą i zgłosił swój sprzeciw do biura jednego z krośnieńskich posłów. Ten z kolei do urzędu miasta i WDK. Dyrektor poinformował mnie, że koncert nie może się odbyć – tłumaczy Grzesiek i zdradza, że nie brakowało przy tym politycznych powodów takiej decyzji.
Zażądał, aby wywieszono plakat na budynku domu kultury, że koncert nie odbędzie się z przyczyn niezależnych od stowarzyszenia i zespołu. Dla gazet był to news. Informacja o odwołanym z powodu nazwy zespołu występie pojawiła się we wszystkich lokalnych mediach. – Dla mnie było to absurdalne, dla zespołu zabawne, ale uświadomiło mi, że czas kończyć tę przygodę – mówi Grzesiek. – Ludzie, z którymi to organizowałem, poszli inną drogą, swoją misję wypełniłem, a przede mną były już inne wyzwania.
Z tego co pamiętam, to pan Bożek był swego czasu również promotorem pewnego metalowego zespołu z Krosna a Kaktus oprócz organizowania koncertów wydawał też kasety.
Ech, wspomnienia :)
bywałem na koncertach w WDKu w drugiej połowie lat 90 tych. Muzyki słuchało się na kasetach, niekiedy przegrywanych bo ktoś skądś dorwał jakiś fajny zespół. A oryginały kupowało się w jednym z dwóch sklepów muzycznych w krośnie. Ja osobiście dużo przyjemniej wspominam FANa i ekipę przesiadującą przy sklepie :)
Teraz wszystko jest w internecie... wystarczy kliknąć...
Było, minęło. No może odrobine bardziej klimatyczne to czasy były.