Anna Munia nie jest rodowitą krośnianką. Do naszego miasta sprowadziła ją miłość. – Moi rodzice uciekli spod Lwowa przed Armią Czerwoną. Urodziłam się na Słowacji w trakcie tułaczki. Po przedostaniu się do Polski, tato otrzymał stanowisko sekretarza gminy w Górach Świętokrzyskich. Swojego przyszłego męża poznałam na studiach, a po ślubie zamieszkałam w jego rodzinnym Krośnie.
Pani Ania studiowała slawistykę i filologię rosyjską. Przez chwilę pracowała jako nauczycielka języka polskiego i rosyjskiego. W końcu zdecydowała się podjąć pracę dziennikarki w tygodniku „Podkarpacie”, gdzie w latach 70. i 80. ubiegłego wieku pisała popularne felietony o kulturze i sprawach społecznych. Była też sekretarzem redakcji.
- W tamtym czasie nie mieliśmy odpowiedniego sprzętu. Musiałam zapamiętywać najważniejsze informacje i później robić notatki, co zaprocentowało tym, że do teraz mam dobrą pamięć. Gdy w latach 70. pojawiły się pierwsze dyktafony, były one duże i często ich widok peszył rozmówców. Dlatego rzadko z nich korzystałam.
Później, gdy zorganizowano Studio Krosno, związała się z Telewizją Rzeszów. – Jeździliśmy z operatorem kamery po całym terenie dzisiejszego Podkarpacia. Niektóre materiały nagrywaliśmy w krośnieńskim studiu, ale na montaż jeździliśmy do Rzeszowa. To było dosyć wyczerpujące.
Pasja malowania, zaszczepiona w dzieciństwie przez mamę artystki, która była przedwojenną nauczycielką, towarzyszyła pani Ani także w pracy dziennikarskiej. – W notesach obok notatek miałam też liczne rysunki np. z konferencji – śmieje się.
Na stałe do malarstwa powróciła, gdy córki opuściły dom. – Nagle w mieszkaniu zrobiło się dosyć pusto. Wtedy też zdecydowałam się odejść z telewizji na wcześniejszą emeryturę. Nie bez żalu, bo to była interesująca praca. Lubiłam zbierać materiały i rozmawiać z ludźmi.
Do malarstwa sztalugowego zachęciła ją artystka Nina Rostkowska. – Ninę znałam z grup malarskich z Domu Kultury – to dzisiejsze RCKP - oraz plenerów malarskich, o których robiłam materiały. Któregoś dnia przyniosła mi płótno, farby i powiedziała, żebym malowała. Sądzę, że musiała widzieć, jak z zazdrością patrzę na pracę malarzy – żartuje pani Ania.
Na początku artystka ćwiczyła, kopiując obrazy innych artystów. Była tak zafascynowana nowym zajęciem, że malowała do 2-3 w nocy. Trudnej sztuki mieszania kolorów czasami uczyła się z podręczników, a czasami pędzlem na palecie, naśladując obrazy swojego ulubionego artysty Vincenta van Gogha.
Artystka tworzy nie tylko olejami, ale również akrylem oraz akwarelami, które uwielbia. - Wbrew temu, co sądzą niektórzy, malowanie tymi farbami jest bardzo trudne. Akwarela lubi być malowana za jednym zachodem. Od razu trzeba wiedzieć, co chce się nią zrobić, bo jeden błąd i obraz nadaje się do wyrzucenia. Tej farby nie można zetrzeć mokrą szmatką.
W akwarelach tworzy głównie drewnianą architekturę Podkarpacia, posługując się fotografiami. – Kościoły i cerkwie są dla mnie przepiękne. Uwielbiam też malować podkarpackie kapliczki, które tworzę również za pomocą farb olejnych. Moje obrazy to pokaźna dokumentacja kapliczek z naszego regionu.
Innym ulubionym tematem artystki są strachy na wróble i panny polne, które maluje z wyobraźni i pamięci. - Strachy są dla mnie urocze. Stawiało się je nie tylko po to, aby odstraszały zwierzęta czy ptaki, ale też po to, aby chroniły rolników od wielu ich lęków – mówi pani Ania. – Natomiast panny polne wzięły się z mojego dzieciństwa. Razem z siostrą ubierałyśmy w sukienki i kapelusiki krzyżaki, które robił nam nasz brat i nazywałyśmy je pannami ogrodowymi.
Ostatnim najczęściej wykorzystywanym przez nią motywem jest Krosno. – Są to obrazy malowane akwarelami lub olejami. Wystrzegam się szczegółów, dlatego rezygnuję z nich malując nasze miasto. Najczęściej na obrazach widnieje wieża farna jako charakterystyczna cecha Krosna.
Zazwyczaj zimą i jesienią obrazy maluje w swoim mieszkaniu, zaś wiosną i latem tworzy w swoim starym domu w Bóbrce. Ten łemkowski, drewniany dom z 1921 roku kupiła wraz z mężem ponad 20 lat temu dla rosnącej koło niego starej lipy. - Włożyliśmy sporo pracy i pieniędzy, żeby doprowadzić go do użyteczności. Kocham to miejsce.
Artystka jest też znana ze swojej działalności charytatywnej. Wiele swoich obrazów przekazała na licytacje jako pomoc dla uzdolnionej młodzieży, hospicjów i organizacji społecznych. Każdego roku wspiera Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Jej prace zostały też docenione na konkursach. Obecnie obrazy krośnianki można zobaczyć w Galerii Sztuki Synagoga w Lesku.
Pani Ania jest wrażliwą duszą... Szkoda, że Podkarpacie przestało istnieć, bo Jej artykuły były na temat i w punkt /prawdziwe rzemiosło dziennikarskie/. Dziś piszący nazywani dziennikarzami, byle jak i nie na temat, mają ciężkie pióro upolitycznione...
Trzeba wspomnieć, że Pani Ania to dobra dusza. Kto miał szczęście poznać, ten wie. Serdeczne pozdrowienia