Kilka tygodni temu gazeta.pl opublikowała artykuł, w którym wytknęła posłowi Stanisławowi Piotrowiczowi, że w 2001 roku umorzył głośną sprawę oskarżonego o molestowanie dzieci proboszcza z Tylawy.
Poseł PiS poczuł się dotknięty tymi słowami. Nadesłał sprostowanie: "Nigdy jako prokurator nie prowadziłem postępowania przygotowawczego w sprawie molestowania przez księdza, ani nie wykonywałem żadnych czynności procesowych w tym postępowaniu, w tym nie wydałem postanowienia o umorzeniu postępowania."
Jak potwierdza rzecznik Prokuratury Okręgowej w Krośnie Janusz Ohar, Stanisław Piotrowicz nie prowadził wtedy sprawy dotyczącej księdza z Tylawy: - Prokurator Piotrowicz był wtedy szefem jednostki, więc jak każdy szef nadzorował wszystkich prokuratorów.
Janusz Ohar przypomina też dalszy los sprawy: - Wskutek zażalenia złożonego przez pokrzywdzonych - bo takie prawo im przysługiwało - prokurator nadrzędny w Prokuraturze Okręgowej uchylił postanowienie o umorzeniu i z uwagi na podnoszone zarzuty, że pokrzywdzeni nie mają zaufania do sposobu prowadzenia sprawy przez Prokuraturę Rejonową w Krośnie, przekazał sprawę do prowadzenia Prokuraturze Rejonowej w Jaśle, która już tę sprawę zakończyła aktem oskarżenia, a potem zapadł wyrok.
Gazeta.pl w kolejnym artykule także przyznała, że to nie Piotrowicz umorzył postępowanie, ale jak dalej pisze - fakt ten nie zmienia ani trochę istoty rzeczy.
"Choć Stanisław Piotrowicz osobiście nie prowadził postępowania, to jak zauważa Artur Sporniak z "Tygodnika Powszechnego" - dzisiejszy szef sejmowej komisji sprawiedliwości "służbowo za nie odpowiadał". Co więcej, Piotrowicz bronił decyzji o umorzeniu (i szeroko uzasadniał jej słuszność) na konferencji prasowej w 2001 roku. Posługiwał się wtedy "uzasadnieniami sformułowanymi przez prokuratora Merkwę", który w tamtym czasie był jego podwładnym." - czytamy na gazeta.pl.