Pasje krośnian: zdobyć szczyt Matterhorn

Pisaliśmy już o wyczynach krośnieńskich biegaczy, amatorów wycieczek rowerowych, rejsie przez Ocean Indyjski - czas na inne hobby - wspinaczkę wysokogórską. Bogdan Krzysztyniak z Krosna właśnie "zaliczył" szczyt na granicy Szwajcarii i Włoch - Matterhorn, jeden z najbardziej znanych szczytów świata.
Bogdan Krzysztyniak na szczycie góry Matterhorn

Bogdan Krzysztyniak ma 24 lata, jest krośnianinem, dokładnie mieszkańcem Polanki. Góry zawsze go zachwycały, jednak chodzi po nich dopiero od 5 lat, a wspina się już trzeci rok. W 2009 roku zrobił letni kurs taternicki, rok później zimowy. Po egzaminie otrzymał Kartę Taternika. Jest też członkiem Klubu Wysokogórskiego w Krakowie.

- Wspinaczka stała się moim największym i najważniejszym hobby. Bardzo dużo się wspinam w Tatrach polskich i słowackich lub po prostu po nich chodzę. Mam zdobyte 10 z 14 najwyższych szczytów z tzw. Wielkiej Korony Tatr. Byłem też w Alpach, jednak ''zrobiłem'' wtedy z kolegami jedną z łatwiejszych dróg na Aiguille du Midi we Francji - mówi Bogdan Krzysztyniak. - W przyszłości marzę o wyjeździe w góry Alaski.

Jesienią ubiegłego roku pojawił się pomysł wyjazdu na Matterhorn - jedną z najbardziej niebezpiecznych gór Europy.

Matterhorn z "pióropuszem"

Szczyt mający wysokość (4478m n.p.m.) położony jest na granicy Szwajcarii i Włoch w Alpach Pennińskich. - Góra jest symbolem Szwajcarii, jednym z najbardziej rozpoznawalnych szczytów świata, a moim zdaniem - jednym z najpiękniejszych - twierdzi krośnianin. - Jednak szczyt do łatwych nie należy. Ta skalno-lodowa piramida pochłonęła ponad 500 ludzkich żyć, co czyni ją jedną z najbardziej niebezpiecznych gór Europy.

Na trawersie, szlaku biegnącym w poprzek zbocza góry

Największymi zagrożeniami na tej górze są: duża ekspozycja terenu, narażenie na uderzenie spadającymi kamieniami oraz zmienność pogody. Na ten szczyt powinni wybierać się wspinacze mający odpowiednie doświadczenie wspinaczkowe, czyli przynajmniej jeden wspinaczkowy sezon (letni i zimowy) w Tatrach. Najłatwiejsza droga na szczyt, według tzw. wyceny w skali wspinaczkowej ma symbol III i IV, czyli trudno i bardzo trudno.

- Nie byłem już w górach nowicjuszem, a szczyt był moim marzeniem - argumentuje Bogdan Krzysztyniak. - Postanowiłem się wybrać gdzieś dalej niż w Tatry polskie czy słowackie.

Matterhorn to nie jest szczyt dla amatorów. Ci powinni zadowolić się widokami uwiecznionymi przez innych

Skład, choć pierwotnie miał być większy, liczył trzy osoby. Oprócz krośnianina w podróż do Szwajcarii zdecydowało się wybrać dwóch kompanów: Rafał Raczyński z Łapczycy i Adrian Koźbiał z Rudy Śląskiej. - To koledzy, z którymi najczęściej się wspinałem w Tatrach, uważam ich za jednych z najlepszych towarzyszy - dodaje Bogdan.

Szczyt szwajcarskiej góry Matterhorn

Przygoda rozpoczęła się 30 czerwca. Z Rabki cała ekipa wyruszyła w 1400-kilometrową jazdę do szwajcarskiego Täsch. Podróż minęła szybko, na miejscu okazało się, że w schronisku pod Matterhornem są wolne miejsca. Dzięki temu z bagaży, które wylądowałby na plecach, "odpadły" namioty i karimaty. I bez tego plecak składający się tylko z najpotrzebniejszych rzeczy ważył około 25 kilogramów.

Poranny widok ze schroniska Hornlihutte (3260m n.p.m.)

Z miasteczka Zermatt cała ekipa wyjechała kolejką gondolową do ośrodka narciarskiego Schwarzsee (2583m n.p.m.), stamtąd udała się do schroniska Hornlihutte (3260m n.p.m.). Tam posiłek, skromne świętowanie przypadających właśnie urodzin krośnianina, podziwianie pięknych krajobrazów i sen. - Kiedy wstaliśmy następnego dnia zastaliśmy niesamowity widok, inwersja i morze chmur poniżej. Po śniadaniu spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i rozpoczęliśmy podejście - relacjonuje Bogdan Krzysztyniak. - Droga jest bardzo zawikłana topograficznie, jeśli pomyli się kopczyki można się zapędzić w niezłe tarapaty. Dodatkowo olbrzymim zagrożeniem są spadające lawiny śnieżno-kamienne. Trzeba przejść przez trzy żleby, wspinać się po bardzo dużych stromiznach.

Ekipa z krośnianinem podczas podejścia pod tzw. dolną płytę Mosleya

Choć tego dnia mieli tylko wyjść w celu aklimatyzacji, udało im się osiągnąć znajdujące się wysoko w górach schronisko Solvay (4003m n.p.m). To mały drewniany ''schron'' oferujący 10 miejsc noclegowych, wyposażony w radiostację. Czekała też niespodzianka: - Okazało się, że najważniejsze jedzenie w postaci żywności liofilizowanej [żywność na ekstremalne wyprawy, w formie gotowych dań - przyp.red.] zostało w poprzednim schronisku. Kolega przepakowując się, zapomniał go wziąć. Na szczęście mieliśmy zapas jedzenia na śniadanie - wspomina nasz rozmówca.

Droga powrotna, zjazd ze szczytu, tymczasem do góry ciągną kolejne ekipy

Tymczasem wiatr wiał coraz mocniej, zrobiło się zimno. Pobudka o 5.00 rano, topienie śniegu na wodę, szybkie śniadanie i podejście na szczyt. To "tylko" 470 metrów, ale najbardziej niebezpieczne. Mimo to na szlaku prawdziwe tłumy. - Było totalne zamieszanie, trzeba było się wymijać ze schodzącymi klientami z przewodnikami. Wyszli w nocy, minęli nas, gdy jeszcze byliśmy w Solvayu - relacjonuje Bogdan. Spora grupa szła też za nimi.

Na odpoczynek i podziwianie widoku ze szczytu nie ma zbyt wiele czasu. 20 minut i powrót

Wspinaczka była trudna, jak tłumaczą - po eksponowanym terenie, a zamocowane na stałe liny ciężko było objąć, nie mówiąc już o zapięciu karabinka. W końcu się udało, 3 lipca 2011 o godz. 10.10 dotarli na wierzchołek Matterhornu. Po 20 minutach na szczycie i podziwianiu widoków nadeszła pora na zejście, bo jak mawiają alpiniści, wejście to dopiero połowa sukcesu. O zmroku cała grupa dotarła do Hornlihutte.

Widok z góry. Zbliżenie na szwajcarską miejscowość Zermatt

Choć mieli jeszcze kilka dni pozostać w górach i "działać" w innym masywie, postanowili wracać do kraju. - Otrzymaliśmy informację, że idzie załamanie pogody. Faktycznie, nie było to już czyste, błękitne niebo. Następnego dnia wieczorem zaczęło padać. W nocy wyjechaliśmy do Polski. Tak przygoda w Alpach dobiegła końca.

KOMENTARZE
Brak wyróżnionych komentarzy.
WSZYSTKIE KOMENTARZE (0)