Paskudny wieczór. Jest zimno, siąpi i wieje. W taką pogodę miasto zazwyczaj pustoszeje. Ale nie dzisiaj, w środę 22 lutego, gdy w hali przy ul. Bursaki swój mecz w ekstralidze grają koszykarze Miasta Szkła Krosno. Plasujący się w czubie tabeli krośnianie podejmują walczący o utrzymanie Polfarmex Kutno.
Na kwadrans przed meczem na parkingu szpilki nie wciśniesz, a do rozpoczęcia spotkania na mogącej pomieścić 1700 osób widowni zostaną pojedyncze prześwity wolnych krzesełek. Na trybunach zasiadł cały przekrój wiekowy mieszkańców Krosna - od maleńkich dzieci po seniorów. Jest rodzinnie i kulturalnie, a za każdym razem, gdy Miasto Szkła zdobywa punkty, niesamowicie głośno. Wspaniały widok. Widok, w który kilkanaście lat temu wierzyła zaledwie garstka osób.
Zaczęło się w 2000 roku, od przepychanki na turnieju młodzieżowym w węgierskim Zalaegerszeg. Krosno wysłało na niego trampkarzy oraz koszykarzy-juniorów z Międzyszkolnego Ośrodka Sportu. Po meczu trampkarzy w szatni doszło do rękoczynów. Zaatakowali ich młodzi piłkarze jednej z zagranicznych drużyn. W ich obronie stanęli starsi i wyżsi koszykarze. - Ujęło mnie to – wspomina Antoni Dębiec, dyrektor krośnieńskiego MOSiR-u. - Pomyślałem, że to dobry moment, żeby zorganizować tych chłopców w drużynę, tym bardziej, że niedługo kończyć się miała budowa nowej hali i warto było mieć na niej kolejną drużynową dyscyplinę. Byłaby to jednocześnie reaktywacja koszykówki, która istniała w Krośnie w latach 60. i 70., ale bez większych sukcesów. Ale środowisko sportowe wcale się z tej decyzji nie ucieszyło. Jaka koszykówka, co za pomysł?, komentowano.
Trenowaną przez Tomasza Nowakowskiego drużynę MOSiR-u Krosno zgłoszono do rozgrywek podkarpackiej III ligi w sezonie 2000/2001. W jej składzie znaleźli się młodzi chłopcy, którzy w koszykówkę uczyli się grać z telewizji. Wśród nich był Michał Baran, obecny trener Miasta Szkła Krosno: - Do dzisiaj pamiętam słynne hasło Włodzimierza Szaranowicza z początku relacji telewizyjnych: "Hej, tu NBA!". Nałogowo to oglądaliśmy, a potem w wakacje umawialiśmy się na boisku przy Naftówce i graliśmy od 6 rano do zmierzchu. Każdy z nas marzył o wielkiej karierze.
Pierwsze mecze przypominały półamatorską zabawę, naukę basketu, także organizacyjną. - Wszyscy się tej dyscypliny uczyliśmy – przyznaje spiker Roman Żdan. - Dla mnie to też była kompletna nowość, nie znałem się na przepisach, a dostanie ich w tamtym okresie graniczyło z cudem.
Takie tłumy widuje się w Krośnie rzadko, najczęściej, gdy na koncert przyjeżdża do miasta jakaś gwiazda. Ten zespół był wtedy, w połowie lipca 2003 roku, na fali, dlatego zobaczyć go przyszło 20 tys. ludzi. Po koncercie na płycie boiska przy ul. Bursaki został dyrektor Dębiec i Bronisław Baran, wiceprezydent Krosna. Rozmawiali o tym, jak wycisnąć z krośnieńskiej koszykówki coś więcej. Chcieli awansu do II ligi.
Rozmowie przysłuchiwał się Janusz Walciszewski, prezes firmy ochroniarskiej odpowiedzialnej za bezpieczeństwo na koncercie. Pochodzący z Przemyśla Walciszewski był ogromnym fanem basketu. Ojciec od maleńkiego zabierał go na mecze miejscowej Polonii. Walciszewski przyłączył się do rozmowy i zaproponował, że popracuje społecznie na rzecz krośnieńskiej koszykówki. To właśnie wtedy, po koncercie zespołu Ich Troje, zaczęło się poważne myślenie o baskecie.
Janusz Walciszewski, od 2004 roku prezes klubu Miasto Szkła Krosno: - Rok po tym spotkaniu byliśmy już w II lidze. Pierwszy mecz w sezonie graliśmy na nowej hali z drużyną z Katowic. Wygraliśmy, ale ja i tak byłem wściekły. Nie mogłem się pogodzić z tym, że na mecz przyszło tak mało osób, 400, może 500. Wydawało mi się, że skoro jest dobry zespół, który awansował do II ligi, to kibice też się pojawią. Ale moje myślenie spaczone było Przemyślem, gdzie bez względu na to, jak grała Polonia, hala zawsze pękała w szwach. Wyszedł brak tradycji koszykarskich w Krośnie. Zdałem sobie wtedy sprawę, że będzie ciężko, że przed nami dużo pracy.
W 2008 roku drużyna awansowała do I ligi. Awansu nie wywalczyła jednak na parkiecie. Kupiła go. - Rozszerzano wtedy I ligę i nadarzyła się okazja, aby dostać dziką kartę. W ciągu trzech tygodni musieliśmy zgromadzić 70 tys. zł. Stanęliśmy na głowie, aby to zrobić, bo czuliśmy coraz większą presję ze strony kibiców i sponsorów. Nic dziwnego, z sezonu na sezon popularność koszykówki rosła: zespół grał coraz lepiej, a trybuny się zapełniały. Brakowało tylko awansu, dlatego zdecydowaliśmy się skorzystać z szansy – opowiada Janusz Walciszewski.
Beniaminek z Krosna spisywał się rewelacyjnie. Drużyna zakończyła rundę zasadniczą na drugim miejscu. W ćwierćfinale walki o awans do ekstraklasy krośnianie ulegli jednak Stali Stalowa Wola. Nikt nie miał im tego za złe, bo przed sezonem taki finał rozgrywek wszyscy braliby w ciemno.
Przed kolejnym sezonem apetyty znowu urosły. Niestety, drużyna wygrała tylko 9 z 30 spotkań i musiała walczyć o utrzymanie. Gdy w trzecim, decydującym pojedynku uległa jednym punktem Victorii Górnik Wałbrzych i spadła do II ligi, wydawało się, że to koniec koszykówki w Krośnie.
Janusz Walciszewski: - To był najtrudniejszy moment. Chyba wszyscy zwątpili, że koszykówka w Krośnie się uda. Ja też miałem jej dość. Ale tylko przez chwilę, chyba przez tydzień. Potem pomyślałem, że awans do I ligi trzeba wywalczyć sobie na parkiecie. Nie było łatwo się pozbierać. Musiałem pojechać do sponsorów i powiedzieć im, że przez rok grać będziemy w II lidze, ale że zrobimy wszystko, żeby znowu awansować. Nie było innego wyjścia, wiedziałem, że jak nie awansujemy od razu, to drużyna się rozleci.
Drużyna dotrzymała słowa i po roku wróciła do I ligi. Ekipie z Krosna nie szło jednak najlepiej, dlatego w październiku 2011 roku objął ją serbski szkoleniowiec Dušan Radović, tytan pracy. - W Serbii mówi się, że sport dzieli się na koszykówkę i pozostałe dyscypliny, a Dušan był na to najlepszym dowodem. On nie uznawał kompromisów. Dla niego trening to było święto, nie brał pod uwagę tego, że dzieliliśmy się halą czy siłownią z innymi dyscyplinami. Ale to dobrze, jego wymagania i profesjonalizm pozwoliły nam pójść dwa piętra wyżej jeśli chodzi o organizację pracy w klubie – przyznaje Janusz Walciszewski.
Asystentem Radovića został Michał Baran, który zakończył karierę koszykarza i zdecydował się pójść w trenerkę. - Ta decyzja była uwarunkowana zdrowiem i talentem – tłumaczy trener. - W wyższej klasy rozgrywkach próbowałem się przebijać, ale szybko zorientowałem się, że z tej mąki chleba nie będzie. Dodatkowo miałem kontuzję kolana, która spowolniła postępy. Przestałem wierzyć, że mogę zrobić karierę jako koszykarz, ale sama koszykówka absolutnie mi nie przeszła, wciąż byłem w niej zakochany.
Z pomocą klubu Baran skończył kursy i najlepsze w kraju szkoły trenerskie. Sporo nauczył się także przy Radoviću, z którym pracował przez prawie trzy sezony. Pod wodzą Serba drużyna dwukrotnie otarła się o awans do ekstraklasy. - W pewnym momencie współpraca z Dušanem się wyczerpała. On sam miał przy tym coraz większe oczekiwania finansowe, których nie byliśmy w stanie spełnić, dlatego się rozstaliśmy – wyjaśnia Walciszewski. - Zaproponowałem, aby drużynę objął Michał, byłem pewien, że jest gotowy.
32-letni, debiutujący w roli pierwszego trenera Baran nie zawiódł. W pierwszym sezonie jego zespół wywalczył brązowy medal I ligi. W drugim postawiono jednak przed nim bardzo konkretne zadanie – awans. - Po trzech sezonach pukania do ekstraklasy, zaczęło się o nas mówić jako o drużynie, która wcale nie chce awansować, bo boi się ekstraklasy, a na jej zapleczu jest nam dobrze, wszystkich pokonujemy i jest fajnie. A to nie tak, zawsze walczyliśmy o wszystko, ale ciągle brakowało kropki nad "i" – przekonuje prezes Walciszewski.
18 maja 2016 roku, na trzy minuty przed końcem piątego, decydującego meczu o mistrzostwo I ligi i awans do ekstraklasy Miasto Szkła Krosno prowadziło z warszawską Legią siedmioma punktami. "Legła Warszawa! Legła Warszawa!" - kibice zaczynali już fetować awans. - Byłem na nich wściekły, miałem ochotę chwycić za mikrofon i powiedzieć, żeby przestali tak skandować. W koszykówce trzy minuty to kupa czasu, losy spotkania mogły się odmienić – Janusz Walciszewski wciąż doskonale pamięta szaloną końcówkę historycznego meczu. Historycznego, bo Miasto Szkła wygrało z Legią 88:78 i wywalczyło upragniony awans. Nadkomplet kibiców oszalał ze szczęścia.
Pierwsza myśl Michała Barana po końcowej syrenie: - Krosno ma ekstraklasę!
Druga myśl Michała Barana: - Wszyscy mówili, że się nie da, a my pokazaliśmy, że można.
Janusz Walciszewski: - Po awansie miałem dwa dni chrypki, ale euforia skończyła się następnego ranka po meczu. Zaczęła się ciężka praca. W pierwszej kolejności dograliśmy sprawy wyjazdu trenera Barana do USA. Jechał na koszykarski kamp szukać zawodników, którzy wzmocniliby zespół. A ja zacząłem się zastanawiać, jak to wszystko ogarnąć, bo awans oznaczał poważne zmiany organizacyjne. Wymogi ekstraklasy były takie, że działający jako stowarzyszenie klub musiał się przeistoczyć w spółkę akcyjną, z budżetem minimum 2 mln zł. To było dla nas wielkie wyzwanie.
Mieli być chłopcami do bicia, sparingpartnerami dla koszykarskiej elity. A są czarnym koniem, który ani myśli potulnie szorować dna tabeli. Z 22 dotychczasowych meczy Miasto Szkła Krosno wygrało 13 pojedynków i zajmuje obecnie 6. miejsce. W połowie lutego wystąpiło także w półfinale pucharu Polski. W historii krośnieńskich sportów drużynowych żadna ekipa nie zaszła jeszcze tak daleko. "Duma Krosna" – nazwali ich komentatorzy pucharowych zmagań.
- Pojawiliśmy się w tej ekstraklasie jak królik z kapelusza i zaskakujemy wszystkich, trochę wbrew logice, bo dysponujemy jednym z najmniejszych budżetów w lidze, a w dzisiejszym sporcie pieniądze odgrywają przecież ogromną rolę – Janusz Walciszewski nie owija w bawełnę. - Dlatego ja myślami jestem już w następnym sezonie, bo on jest zawsze najtrudniejszy, zwłaszcza że obecnymi występami zawiesiliśmy sobie poprzeczkę mega wysoko. Będziemy robić wszystko, żeby tak samo było w przyszłym sezonie, ale życie pokazuje, że nawet jak się bardzo chce, to może nie wyjść. Chciałbym, aby w tych momentach, gdy będzie nam szło gorzej, kibice nadal byli z nami – prezes bynajmniej nie zapowiada przyszłorocznego spadku, ale uprzedza, że nie zawsze będzie kolorowo. - I cieszymy się, że mamy ekstraklasę w Krośnie, bo dla niespełna 50-tysięcznego miasta to jest naprawdę coś wyjątkowego – dodaje.
Euforyczne nastroje studzi także Michał Baran. Zwłaszcza teraz, gdy z drużyny z dnia na dzień odszedł ściągnięty przed sezonem Chris Czerapowicz. Należący do czołówki najskuteczniejszych zawodników ligi Szwed szybko urósł do rangi gwiazdy - to pod niego ustawiona była gra zespołu i to jego w trudnych momentach wypatrywali na parkiecie koledzy. Odszedł do ligi hiszpańskiej, najlepszej ligi w Europie. - Zabrać nam Czerapowicza to jak zabrać Michaela Jordana z Chicago Bulls – porównuje trener. - Musimy się teraz odnaleźć w nowej sytuacji. Dotychczas liczyłem, że będziemy w najlepszej ósemce, teraz może być o nią ciężko. Ale plan na ten sezon już wykonaliśmy – przed startem rozgrywek ostrożnie liczyliśmy na 6-8 zwycięstw, które dadzą nam utrzymanie, a już teraz wygraliśmy 13 meczy i o pozostanie w lidze jesteśmy spokojni.
Michał Baran: - Oczywiście, że każdy chce więcej, na tym polega sport. Jestem przekonany, że Krosno stać nawet na mistrzostwo Polski i reprezentowanie kraju w europejskich pucharach. Pod jednym warunkiem: organizacyjnie klub musi się jeszcze bardziej rozwinąć, pójść w stronę totalnego profesjonalizmu, ale do tego potrzebni są sponsorzy. Najbogatsze zespoły dysonują 10-12 mln zł na sezon, my ledwie wysupłaliśmy 2 mln zł. To jak starcie Dawida z Goliatem.
- Trybuny pełne kibiców – Janusz Walciszewski, Michał Baran, Antoni Dębiec i Roman Żdan jednomyślnie odpowiadają na pytanie o sprawiający największą satysfakcję efekt kilkunastoletnich starań o wielki basket w Krośnie.
Trybuny pełne dumnych kibiców. - My na tej prowincji to możemy się czuć trochę zakompleksieni – zaczyna dość pesymistycznie pan Marek, który dopingował Miasto Szkła w zwycięskim meczu z Polfarmexem Kutno (70:51). - Koncerty porządne raz na jakiś czas, galerie handlowe drugiej kategorii, generalnie dość biedny region. Ale jak idę na mecz koszykarzy, jak sobie uświadamiam, że gramy w ekstraklasie, i walczymy w niej jak równy z równym z najlepszymi, to ten cały dół mija i znowu chce mi się tu mieszkać.
W sobotę 4 marca Miasto Szkła Krosno zmierzy się we własnej hali z wiceliderem Stelmetem Zielona Góra, aktualnym mistrzem Polski i zdobywcą pucharu Polski. Biletów na mecz już nie ma.