Mali krośnianie na krańcach świata

Zaczynali od krótkich wypadów w okolice, potem zapuścili się w góry Transylwanii i na Bałkany. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że w wyprawach towarzyszą im malutkie dzieci. Jacek i Justyna planują teraz wyprawę na Kaukaz, oczywiście z maluchami. To, czy uda im się zrealizować swoje plany, zależy od internetowego głosowania, bo wyjazd konkuruje z innymi w ramach Memoriału im. Piotra Morawskiego - zmarłego tragicznie polskiego himalaisty.
W górach Paring powyżej 2000 m n.p.m.

Wyprawy i podróże to ich pasja. Odwiedzanie dzikich gór czy krajów, gdzie podróżny jest większą egzotyką dla miejscowego niż miejscowy dla turysty jest prawdziwą przygodą. Jacek i Justyna najpierw jeździli sami: w góry Kaukazu, skaliste wybrzeże Krymu, bagna Białorusi, zapomniane zakątki rumuńskich i ukraińskich Karpat czy pustynie i góry Maroka - pociągały ich jednak miejsca niezbyt popularne turystycznie.

Gdy urodziły się dzieci włączyli je w realizację swoich pasji: - Okazało się, że dzieci wolą biegać po rozległej połoninie, wrzucać kamyki do potoku, mieć kontakt z przyrodą, skakać, palić ognisko i spać w przyczepie kempingowej niż siedzieć przed telewizorem czy po raz setny okupować piaskownicę i karuzelę na placu zabaw. W ten sposób malutki Miłosz i Ania zwiedzili już Transylwanię i Bałkany.

"Podróżować z dziećmi się nie da, a już na pewno nie tak, jak wy" - wspomina słowa znajomych Jacek: - Zdawaliśmy sobie sprawę, że opieka nad naszymi maluchami to nie lada wyzwanie, a co dopiero w podróży.

Dlatego najpierw zaczęli od najbliższych okolic - Beskidu Niskiego, później zapuszczali się dalej i dalej.

Poranek po nocnym przejeździe, pod jednym z bardziej charakterystycznych zamków Transylwanii

Podróże z dziećmi wymagają wiele zaangażowania i doświadczenia podróżniczego. Rodzice zaopatrzyli się więc w sprzęt, który pozwala im swobodnie odbywać nawet dalekie podróże. Podstawa to duży samochód, najlepiej z przyczepą kempingową, który pozwala być całkiem niezależnym. W dzień wycieczki, wieczorem ognisko i rozgwieżdżone niebo, obok domek na kółkach z pełnym wyposażeniem.

W podróżach z małymi dziećmi sporym problemem jest jedzenie. Maluchy niechętnie gustują w nowych smakach, więc bary i restauracje nie są najlepszym rozwiązaniem. Najlepiej sprawdza się przygotowanie jedzenia takiego, jak mają na co dzień i wypełnienie nim całej lodówki.

Wycieczkę górską rozpoczyna się z pułapu ponad 2000 m n.p.m. Tam dalej jest jeszcze wyżej

Transylwania

Kiedy wyruszali na wyprawę do legendarnej krainy Drakuli - Transylwanii - Miłosz miał 8 miesięcy, a Ania 2,5 roku. - Jechaliśmy na znany nam grunt, więc krajoznawczo nie musieliśmy się bardzo przygotowywać. Więcej uwagi poświęciliśmy na przygotowania logistyczne. Założenie mieliśmy takie, że chcemy podróżować z dziećmi w miarę wygodnie i oczywiście bezpiecznie. Przed wyjazdem kupiłem busa, który pozwala zabrać, co najmniej pół domu i dobrze radzi sobie w trasie i terenie - wspomina Jacek. - Nastraszeni przez naszych bliskich, ruszyliśmy na pierwszą wyprawę z dziećmi.

Celem wyprawy były dwa najwyższe pasma Karpat Południowych - góry Fagarasz i Paring. "Jak można zabierać takie maleństwa w góry?" - ktoś spytał. - Oba te pasma przecinają drogi, gdzie można wyjechać na wysokość 2000 m n.p.m. Pozwoliło to na obcowanie z przyrodą, podziwiając wspaniałe wierzchołki sięgające nawet 2500 m n.p.m. i to wraz z dziećmi. Spędzaliśmy dni w prawdziwych pięknych górach, choć wysokość dawała swoje oznaki zimnymi nocami i potężnym wiatrem w czasie załamania pogody - opowiadają rodzice.

- Pierwszy kryzys mieliśmy w czasie powrotu z Transylwanii do Krosna. Po całym dniu spędzonym w górach skierowaliśmy się w kierunku domu szukając noclegu. Niestety nigdzie nie było wolnych pokoi. Zmiana turnusu w Bułgarii, święto w Rumunii i jakiś duży festiwal w Sibiu, wszystko to się nałożyło. Robił się późny wieczór, zatrzymaliśmy się na dużym parkingu z tirowcami, aby dzieciom zrobić kolację. Ruszyliśmy dalej, w którymś z kolei przydrożnym motelu spotykamy Polaków również poszukujących noclegu. Okazało się, że wzięli właśnie ostatni wolny pokój, lecz kiedy zobaczyli, że jesteśmy z maluchami bez pytania nam go odstąpili.

Wyprawa do Transylwanii uświadomiła im, że mając trochę doświadczenia i dystansu do życia, podróże z dziećmi są możliwe. Rozwiały się wszelkie wątpliwości co do tego, czy całą rodziną będą mogli kontynuować swoje pasje podróżnicze.

Bałkany

Emir Kusturica swoim stwierdzeniem zainspirował ich do kolejnej wyprawy: "Bałkany są jednocześnie piękne i przerażające, tragiczne i komiczne, pełne kontrastów. Łatwo przechodzimy od miłości do nienawiści, od przyjaźni do wrogości, ze skrajności w skrajność, czerpiemy z życia pełnymi garściami, nigdy nie mając dosyć."

Na kempingu w nieopodal Żabliaka w Durmitorze

Wraz z przyczepą kempingową, ruszyli na południe. Słowację i Węgry przejechali szybko, tempo wyprawy spadło dopiero w serbskich górach. Trzeciego dnia byli w Górach Durmitor w Czarnogórze. Jechali głównie nocami, dzięki temu dzieci zniosły trasę idealnie - nawet serbska kontrola graniczna nie była w stanie ich obudzić.

Zatrzymali się na kempingu w Żabliaku - najwyżej położonym miasteczku na Bałkanach. Kemping był na wysokości prawie 1500 m n.p.m. u stóp najwyższych szczytów Durmitoru. Cichy i spokojny z dala od miasteczka sprzyjał rodzinnej atmosferze. - Napotkani studenci z Gdańska podziwiali Anię, że przyjechała tak daleko, na co ona oświadczyła z całkowitą powagą " Przyjechaliśmy do Czarnogóry, bo Miłosz w Polsce już nie mógł wytrzymać...". Słowa te rozbawiły wszystkich - relacjonuje Jacek Wnuk.

Ania i Miłosz - najmłodsi uczestnicy wyprawy - na wysokości 2212m n.p.m.

W Durmitorze spędzili prawie tydzień, robiąc codzienne wycieczki, to na szczyty, to do kanionów, to nad górskie jeziora. Góry wspaniałe, rozległe, słabo zaludnione z niewielką liczbą turystów jednak z wystarczającą infrastrukturą, aby tam wypocząć. Potem ruszyli w kierunku wybrzeża. Odległości nie były wielkie, lecz wysokie góry, niekończące się serpentyny sprawiały, że pokonanie 150 km zajmowało pół dnia. W końcu cała rodzina dotarła nad Zatokę Kotorską, gdzie zażyła pierwszych morskich kąpieli.

Kolejny punkt na mapie - Albania. - Granica państwa wygląda dość poważnie, jednak w upale sięgającym 35 stopni, nikomu nie chce się nadgorliwie pracować, pokazujemy jedynie dokumenty i jedziemy dalej. Daje się wyczuć, że jesteśmy jakby gdzieś bardziej w Azji niż w Europie.

W północnej Albanii plaże bywają piękne i piaszczyste, lecz z czystością jest różnie.

Po kolejnych kilku dniach nad morzem ruszają w góry północnej Albanii - Góry Przeklęte. - Nazwa gór nie przyciąga, a poza tym czytałem, że to teren niezbyt bezpieczny - kontynuuje opowieść krośnianin. - Przewodniki książkowe milczą na ten temat. Góry Przeklęte, okazują się najbardziej niedostępnym pasmem, jakie do tej pory odwiedziliśmy. Kolosalne upały sięgające do 40 stopni, brak wody - wyschnięte duże koryta rzeczne i pożary przesuszonych lasów na zboczach gór.

- Wąską dróżką mozolnie z przyczepą kempingową pniemy się wysoko w górę, w ostatniej wiosce otoczonej skalistymi szczytami miejscowi coś krzyczą i machają jakby chcieli nam powiedzieć, że dalej nie da się jechać. Zaczynają się szutry, zatrzymujemy się więc u nich i kempingujemy na łące. Nasze maluchy bawią się wspólnie z miejscowymi dziećmi, a gospodarz wieczorem zagląda do nas z rakiją. Jesteśmy dla nich większą egzotyką niż oni dla nas.

Syn gospodarzy Renato uczy nas albańskiego, Ania pamięta do dziś, że flotor to motyl

- Następnego dnia, kiedy mamy ruszać w górę szutrową drogą, która wije się półkami skalnymi i przecina Góry Przeklęte schodząc w dolinę w kierunku Kosowa, okazuje się, że Miłosz ma problemy pokarmowe. Rezygnujemy z wyjazdu, staramy się coś zaradzić. Nasi gospodarze próbują pomóc, przynoszą domowy jogurt i pocieszają nas, że wszystkie dzieci tutaj od czasu do czasu tak mają, że to jest z upału i przejdzie za dzień dwa - opowiada dalej Jacek Wnuk. - Wieczorem, kiedy upał ustaje zjeżdżamy w dół nad jezioro Szkoderskie. Opuszczamy Albanię i wracamy do Czarnogóry. Nie możemy ryzykować, na wypadek gdyby Miłoszowi się coś poważnego działo w Czarnogórze będziemy mieć lepszą opiekę medyczną. Na szczęście następnego dnia Miłosz był już zdrowy, odzyskał apetyt.

Podróżnicy ruszyli w bardziej przyjazne góry, podobne trochę do Tatr Zachodnich z rzekami i potokami pełnymi krystalicznie czystej wody. Pomimo, że pasmo to należy do jednych z najwyższych rejonów Gór Dynarskich, zaskakuje brakiem turystów. Krośnianie wyjechali bardzo wysoko, bo na 1700m n.p.m. Droga skończyła się małym parkingiem, gdzie problemem był nawet manewr zawrócenia, a kempingu - wbrew zapewnieniom miejscowych - nie było. Były za to piękne widoki na rozległą połoninę, na końcu której wyrastały ogromne skały. Ich szczyty sięgały na prawie 2500m n.p.m.

Kiedy mali podróżnicy nie mają już sił, siadają do przyczepki rowerowej, która zamieniona została na wózek i dalej w drogę

Z gór Komovi cała rodzina ruszyła powoli w drogę powrotną, zatrzymując się jeszcze na dwa dni w Serbii w Mokrej Górze i trzy dni w Budapeszcie. Bałkańska wyprawa trwała 3 tygodnie, jej uczestnicy pokonali około 4 tys. km.

W tym roku rodzina Wnuków planuje wyprawę na Kaukaz. Nie ma być to jednak zupełnie prywatna wycieczka. Plany rodziny zostały bowiem zgłoszone do Memoriału im. Piotra Morawskiego. O tym, czy zostaną zrealizowane zadecyduje głosowanie internetowe.

Piotr Morawski był młodym naukowcem, ale pierwsze miejsce w jego sercu zajmowały góry. Zdobył 6 ośmiotysięczników, wraz z Simone Moro jako pierwszy człowiek w historii stanął zimą 2005 roku na ośmiotysięczniku Shisha Pangma - 14. szczycie świata. W ciągu 7 lat był na 10 wyprawach w Himalajach i Karakorum. W 2009 roku podczas wyprawy aklimatyzacyjnej na ośmiotysięczniku Dhaulagiri wpadł do szczeliny lodowcowej, niestety nie udało się go uratować. Zginął mając 32 lata. Od 2010 roku istnieje Memoriał im. Piotra Morawskiego. Jego celem jest wsparcie najbardziej interesujących projektów poznawczych, wspinaczkowych, narciarskich lub podróżniczych. Wśród zgłoszonych do tegorocznej edycji projektów jest wyprawa Jacka Wnuka z rodziną.

- W ramach tej wyprawy planujemy przemierzyć cały północny Kaukaz - między innymi Inguszetię, Czeczenię i Dagestan. Oprócz republik rosyjskich północnego Kaukazu planujemy przejazd przez Gruzińską Drogę Wojenną z Władykaukazu do stolicy Gruzji - Tbilisi, przecinając główny grzbiet Kaukazu. Wyprawa potrwa miesiąc- zdradza Jacek Wnuk.

Czeczenia nie jest dla Jacka zupełnie nieznaną republiką. Po raz pierwszy był tam w 2003 roku jako uczestnik konwoju humanitarnego. - Na północnym Kaukazie był to dość gorący okres, przez to praca na miejscu była tym bardziej wymagająca. W trudnych sytuacjach poznałem różne oblicza Czeczenów, były to niezapomniane chwile - wspomina. - W 2004 tuż po zamachu w Biesłanie po raz kolejny powróciłem na Kaukaz - wtedy sytuacja w regionie była jeszcze bardziej niestabilna. Nie zapomnę pożegnania, kiedy to zostałem zaproszony do Czeczenii, w której nie będzie już wojny.

KOMENTARZE
Brak wyróżnionych komentarzy.
WSZYSTKIE KOMENTARZE (0)