Krośnianin w "Zdobywcach"

Krzysztof Szuba, mechanik samochodowy z Krosna, jest jednym z uczestników telewizyjnego programu "Zdobywcy". Nie planował w nim udziału, nie przepada też za telewizją. Większość dnia spędza w warsztacie, a w wolnym czasie woli żeglowanie na jeziorze Solińskim. Ale to on został wybrany spośród 4 tysięcy chętnych.
Krzysztof Szuba z Krosna, uczestnik programu "Zdobywcy", zdobył krzepę pracując w warsztacie samochodowym

"Zawinił" internet. - Regularnie sprawdzam skrzynkę, bo oprogramowanie do interfejsu diagnostycznego, którego używam w warsztacie, dostaję mailem - opowiada. - Jak zwykle przyszła porcja spamu. Już miałem wrzucić wszystko do kosza, kiedy wpadło mi w oczy hasło "Zdobywcy" i link do strony.

W zeszłym roku widział kilka odcinków w telewizyjnej "Dwójce". Zapamiętał szaloną jazdę uczestników na quadach i terenówkach. - Zaciekawiło mnie to, bo lubię "off road". Kliknął, otworzył stronę: nie było rajdów po bezdrożach, ale za to był Nepal, wyprawa śladami wielkich odkrywców i podróżników. - Fajnie byłoby przeżyć taką przygodę - pomyślał.

Wysłał zgłoszenie i fotkę. W odpowiedzi dostał trzy testy. Wypełnił je od ręki, bez zastanawiania. Po tygodniu zadzwonił telefon: został zakwalifikowany na obóz selekcyjny w Zalesiu na Mazurach.

- Przyjechała nas setka, wybrana spośród 4 tysięcy zgłoszeń. W trzy dni z tej grupy "wyłowiono" 15 uczestników programu. - Decydowały cechy psychomotoryczne - wyjaśnia Krzysztof. - Sama siła fizyczna nie wystarczyła, trzeba było jeszcze sprawnie używać szarych komórek. Jako facet po 40 dla wielu byłem "starszym panem", ale w konfrontacji z wytrenowanymi dwudziestolatkami okazało się, że oni odpadli a ja zostałem - mówi nie bez satysfakcji.

Był świadomy swoich słabości. - Kiepsko biegam, po 60 metrach zaczynam sapać jak lokomotywa - przyznaje. W pływaniu też nie czuje się mistrzem: - Woda w jeziorze miała tylko 17 stopni.

W młodości miał wypadek na motorze, ciężkie obrażenia, pęknięte płuco. - Wiedziałem, że podczas biegu mogę mieć problemy. Nadrabiał w innych konkurencjach. Nawet nie podejrzewał, do czego jest zdolny. - Dowiaduję się o sobie rzeczy, których pewnie nigdy nie miałbym okazji sprawdzić, gdyby nie ekstremalne warunki. To wielki plus mojego udziału w "Zdobywcach". No i trochę schudłem - śmieje się. Nie może zdradzić, czego dokonał niespodziewanie dla samego siebie. - Zobaczycie na ekranie.

Od początku miał jedno założenie. Być sobą, mimo kamer i mikroportów rejestrujących każdy gest i słowo na planie. - I tak nie potrafiłbym udawać. Jak mam komuś wygarnąć, to i wygarnę, bez względu na okoliczności. Nie umiem kalkulować, czy na tym dobrze wyjdę. Po powrocie z Zalesia, przez tydzień trzymało go napięcie. - Dostałem tam potężną dawkę adrenaliny. A to był dopiero początek, mały przedsmak tego, co czekało nas na kolejnych obozach przetrwania.

Nad morzem całą piętnastkę "Zdobywców" od razu rzucono na głęboką wodę. - Wysadzili nas na plaży, sami musieliśmy zbudować schronienie. To była pierwsza próba sił. Powoli wychodziło na jaw, kto chce być przywódcą, kto narzuca swoje zdanie, kto potrafi zorganizować robotę, a kto tylko narzeka i krytykuje. Pierwsze starcia, pierwsze konflikty i pierwsze sympatie. 15 osób - 15 osobowości.

- Na początku walczyłem twardo o swoje, ale kiedy zaczęliśmy tworzyć drużyny - odpuściłem - mówi Szuba. - Uważałem, że w grupie najważniejszy jest kompromis. Kiedy trzeba - powiem swoje. Ale nie jestem z tych, którzy do wszystkiego się wtrącają i muszą rządzić.

W Pucku miał dobry początek. Zaczęło się od pływania na trzymasztowcu. - Lubię żeglować, więc niestraszne mi były nawet nocne wiatry i wachty. Potem było gorzej: walka drużyn, przeprawa przez bagno. Po dwóch dniach zmienili teren z nadmorskiego na górzysty. - Na własną rękę musieliśmy dotrzeć z Pucka do Kłodzka, zdążyć na spotkanie o wyznaczonej godzinie. Przed uczestnikami postawiono kolejne zadanie, tym razem alpinistyczne. - Po raz pierwszy w życiu musiałem przejść po liniach nad przepaścią. Nie wiedziałem jak, ale bardzo chciałem to zrobić, więc zrobiłem - mówi. Takie nastawienie pomagało mu potem przetrwać wiele innych, podobnych sytuacji.

130 metrów lin rozwieszono pomiędzy twierdzą Kłodzko a Ratuszem, kilkadziesiąt metrów nad miastem. Potem była wspinaczka na górę Szczeliniec. Zaraz potem zjazd po linie 40 metrów w dół. Krzysztof jest silny, w warsztacie sam wkłada do samochodu skrzynię biegów, ale wspinaczka to co innego. - Nawet nie wiedziałem, że mam taki power w rękach - cieszy się.

Jedno z zadań uczestników programu "Zdobywcy"

Przyznaje, że miał chwile nerwowe, gdy stanął na szczycie urwiska, patrząc w przepaść. Gdzieś w dole zamajaczyła czapeczka, która spadła komuś z głowy. - Jeden wewnętrzny głos mnie straszył, drugi mobilizował: "czego się boisz?" - opowiada. Dopiero kiedy zrobił decydujący krok, pozapinał uprząż, napięcie go opuściło. Myślał tylko o pełnej synchronizacji ciała. - Chyba z racji zawodu mam łatwość analizy wszystkich technicznych szczegółów. Jak naciągam pogiętą karoserię samochodu, muszę przewidzieć jak "ułożą się" blachy. Przed wspinaczką czułem, że liny nie mogę wprowadzić w rezonans poprzeczny, bo to będzie dla mnie niebezpieczne, tylko wzdłużny - wspomina.

Rodzina (żona, 16-letni syn i 11-letnia córka), wierzyli, że Krzysztof da sobie radę w "Zdobywcach". Kasia (uczennica szkoły muzycznej) ciągle powtarza. - Tato, ale bym chciała być z tobą w tym programie...

Oprawiony w ramkę dyplom Krzysztofa ze "Zdobywców" postawiła sobie na pianinie. Jeździ z ojcem na żagle i już się dopytuje, kiedy dostanie skuter. Przed telewizyjną kamerą przedstawiła ojca: "Tato ma swoje lata, ale całkiem nieźle łazi po drzewach".

Główne zmagania jeszcze przed nim. Po cichu liczy na to, że to on będzie w drużynie, która wejdzie na szczyt Himalajów razem z Krzysztofem Wielickim i Małgorzatą Pawlikowską. Ale nie myśli przede wszystkim o zwycięskim finale. - To wyjście jest symbolem. Szczyty są różne dla różnych ludzi. Dla chorego na raka to walka z chorobą, dla niewidomego - opanowanie alfabetu Braillea. Chodzi o to, żeby się przełamać. Ja przełamywałem się za każdym razem, kiedy trzy razy dziennie zmuszałem moje sto kilo żywej wagi do morderczego biegu. Nie raz miałem dość, ale wiedziałem: nie wolno się zatrzymywać!

Zmagania bohaterów (od zgłoszenia po walkę o finał w Nepalu) można oglądać w programie telewizyjnym "Zdobywcy", emitowanym na antenie Telewizji Polskiej od 16 października. Finaliści (5 osób) pod przewodnictwem znanej podróżniczki Beaty Pawlikowskiej i słynnego himalaisty Krzysztofa Wielickiego wezmą udział w wyprawie na Dach Świata w Tybecie.

Wyprawa w Himalaje to już druga edycja programu "Zdobywcy". W zeszłorocznej, która przebiegła pod nazwą: "Śladami Polskich Odkrywców", zwycięska drużyna odwiedziła miejsca Ameryki Południowej, związane z polskimi odkrywcami.

Drugi odcinek "Zdobywców" wyemitowany zostanie w TVP 1 w sobotę (22.10) o godz. 12.25. Kolejne - co sobotę, mniej więcej o tej samej porze.

Tekst pochodzi z:
Nowiny
KOMENTARZE
Brak wyróżnionych komentarzy.
WSZYSTKIE KOMENTARZE (0)