Pierwsze spotkanie z geografią...
- Zawsze ciekawił mnie świat i wszystko dookoła. Na początku to był dom, później pobliskie Prządki, Bieszczady i okolice. Podczas wycieczek szkolnych, obozów sportowych i innych wyjazdów patrzyłem na rzeczy, które innych nie zawsze interesowały. Były to np. skałki, chmury, roślinność, krajobrazy. Zainteresowanie geografią rozwinął we mnie dziadzio. Gdy miałem 6-7 lat często rozmawialiśmy o przeróżnych ciekawostkach geograficznych, o innych krajach. Robiliśmy quizy typu, które miasto jest większe. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem o Afryce.
Młody geograf, siatkarz, maturzysta...
- Często słyszałem, że jeśli chce się być w czymś dobrym, trzeba się starać, uczyć, trenować. Takie hasła trafiały do mnie. Pomimo fizycznego zmęczenia po treningach w klubie potrafiłem się zmobilizować do pracy. Siadałem do książek i po prostu zmuszałem się do lektury. To nie jest trudne, jeśli ma się w życiu jakiś wyznaczony cel i konsekwentnie się do niego dąży. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, po co i dlaczego się to robi. Wtedy wszystko przychodzi łatwiej. Nigdy nie uczyłem się dla ocen. Zawsze wychodziłem z założenia, że to mi się jeszcze kiedyś przyda - nawet w życiu codziennym. Trzeba umieć korzystać z wiedzy.
Długa droga olimpijska...
- Olimpiada w Polsce składa się z trzech części. Pierwsza polega na napisaniu pracy z tematów podanych przez Komisję. Spośród wszystkich przysłanych wybierają najlepsze, a ich autorzy udają się na drugi etap - Olimpiadę Rejonową. W tym roku spotkaliśmy się (ponad 100 uczestników) w Tuchowie pod Tarnowem. Zarówno w części pisemnej, jak i ustnej, poruszane są tematy ogólnogeograficzne. Na tym etapie długo kombinowałem przy pytaniu: „Na jakiej wyspie toczy się akcja powieści „Anii z Zielonego Wzgórza”? Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to wyspa Księcia Edwarda. Najlepsi zostali wydelegowani do części centralnej w Inowrocławiu. Podobny podział i zasady jak wcześniej.
Bilet do RPA...
- Po części pisemnej zajmowałem miejsce pod koniec pierwszej 10-tki spośród 19-tu pozostałych w zawodach i raczej nie mogłem liczyć na wyjazd do RPA. Wcześniej dowiedzieliśmy się, że do Afryki poleci czwórka młodych geografów. Ponadto po raz pierwszy uczestniczyłem w olimpiadzie na tak wysokim szczeblu i brak było mi doświadczenia. Jednak udało się. Zostaliśmy zaopatrzeni w prace pisemne z etapu pierwszego (Kuba pisał o eutrofizacji Bałtyku - przyp. WR) i mieliśmy przygotować pięciominutową wypowiedź streszczającą najciekawsze zagadnienie. Oprócz Komisji naszym poczynaniom przyglądała się licznie zgromadzona widownia, dziennikarze i pozostali uczestnicy. Pracę pisałem całe wakacje i to rzetelne, solidne przyłożenie się do niej dało efekt. Udało mi się zaciekawić tym tematem, co przełożyło się na statystykę punktową, bo otrzymałem 19 punktów na 20 możliwych. W klasyfikacji generalnej „wskoczyłem” tym samym na czwarte miejsce, więc mogłem już myśleć o wyjeździe. Czekałem z niecierpliwością na ostatnie już zadanie. Było to coś na wzór programu Janusza Weissa pt. „Miliard w rozumie”. Lektor czytał pytanie, a my odpowiadaliśmy na nie pisemnie. Wyniki zostały podane na ostatecznym forum. Narastające napięcie, emocje i... nagrody. Zająłem lokatę trzecią, ponieważ miejsce pierwsze przypadło dwójce finalistów. Potem były cztery miesiące oczekiwania poprzedzone licznymi przygotowaniami. Spotkaliśmy się w Gdyni, gdzie pan Wiesław Kosakowski - nasz późniejszy opiekun w RPA - zorganizował warsztaty przygotowawcze do wyjazdu. Dowiedzieliśmy się, z jakiego typu zagadnieniami możemy się spotkać w RPA. Poznaliśmy także kilka ważniejszych słów i zwrotów z terminologii geograficznej w języku angielskim. Były to ciekawe i jak się później okazało bardzo przydatne zajęcia.
Olimpiada Ogólnopolska i Międzynarodowa...
- W naszym kraju zwraca się uwagę na wiedzę faktograficzną: dane liczbowe, wysokości szczytów, omawianie procesów atmosferycznych itp. W RPA natomiast były to pytania „kompleksowe”, nie obejmujące swym zakresem tylko i wyłącznie geografii. Potrzebna była znajomość pokrewnych dziedzin wiedzy: biologii, fizyki, demografii, socjologii. Była to szeroko rozumiana geografia: badania terenowe, obserwacje. Spotykaliśmy się z zagadnieniami, które przydają się w życiu codziennym. Nie jest ważne to, że potrafisz wskazać na mapie jezioro Mobutu Sese Seko, bo to na takiej olimpiadzie nic nie daje. Trzeba umieć wykorzystać zdobyte wiadomości, wiedzę i informacje w praktycznych zadaniach.
Mogło być lepiej...
- Olimpiada odbywa się raz na dwa lata, w różnych miastach całego świata w związku z Międzynarodowym Kongresem Geograficznym. W tym roku padło na Durban, za dwa lata ma być Glasgow, a za cztery w Perth. W tegorocznej Olimpiadzie uczestniczyli młodzi geografowie z dwunastu krajów. Najmilej wspominam spotkania z reprezentacjami: Rumunii (zdobywcy pierwszego miejsca), Czech i RPA. Możemy śmiało powiedzieć, że jesteśmy vice- mistrzami świata. Przypuszczam, że gdyby nie bariera językowa, mogłoby być jeszcze lepiej. Często nie umieliśmy poradzić sobie ze zrozumieniem tekstu czy wyrażeniem własnej opinii, bowiem wszystkie konkurencje odbywały się w języku angielskim. Zawodnicy Rumunii nie mieli takich problemów, gdyż spośród pięćdziesięciu krajowych finalistów wybrano czterech znających ten język niemal perfekcyjnie. Najgorzej w tej statystyce wypadła drużyna Rosji, gdzie tylko jeden zawodnik władał angielskim na przyzwoitym poziomie.
Nie tylko Olimpiada...
- Byliśmy tam dwa tygodnie. Przylecieliśmy do Durbanu - miasta usytuowanego na wybrzeżu Oceanu Indyjskiego i zostaliśmy zakwaterowani w hotelu tuż przy wybrzeżu. Tam miała miejsce Olimpiada i Międzynarodowy Kongres Geograficzny. Zmagania uczestników odbywały się w dniach od 2 do 7 sierpnia, a później odbyła się tygodniowa wycieczka. Afryka i Europa to dwa zupełnie inne światy. Chociażby fakt, że to południowa półkula i pory roku są przeciwstawne do naszych, odmienny klimat, inna mentalność mieszkańców. W Johanesburgu 7OC, a więc stosunkowo chłodno. Nie ma w tym jednak nic dziwnego biorąc pod uwagę, że miasto znajduje się na wysokości prawie 2000 m n.p.m. Na temp. 25OC w oddalonym o niespełna 600 km Durbanie znacząco wpływa bliskość Oceanu Indyjskiego. Pomimo, że przebywaliśmy tam zimą, to temperatury wcale nie wskazywały na tę porę roku. Kiedy szliśmy przez sawannę, słońce mocno przygrzewało. Zastanawialiśmy się:- Jak oni wytrzymują latem, kiedy jest o wiele goręcej?
"Klub Morsa"...
- Spotykaliśmy się ze zdziwieniem mieszkańców, dla których kąpiel w wodzie o temp. 25OC to coś niesamowitego. Oczywiście młodzi ludzie pływali, ale raczej na deskach windserfingowych. Możliwość kąpieli w oceanie, co więcej na półkuli południowej w RPA nie trafia się codziennie. Jestem przekonany, że równie śmiało wszedłbym do wody nawet o temp. 5OC. Na szczęście było cieplej i bardzo przyjemnie. Ocean to zupełnie coś innego niż morze, choćby polski Bałtyk. Charakterystyczne niebieskie zabarwienie, wysokie białe fale, przypływy morskie, nadspodziewanie słona woda.
"Timon" i "Pumba"...
- Zaraz po zakończeniu olimpiady przewodnik zabrał nasze bagaże i razem wyruszyliśmy w podróż po prowincji Kwazulu - Natal, której stolicą jest Durban. Wcześnie rano wstawaliśmy, pakowaliśmy plecaki, bagaże, aby przez cały dzień podziwiać wiele atrakcji turystycznych czy samo piękno natury. Wieczorem dojazd do ośrodka, w którym byliśmy zakwaterowani. W ciągu tego tygodnia przejechaliśmy ponad 2000 km, zarówno wzdłuż jak i wszerz prowincji, blisko Mozambiku, Suazi, ale także Lesotho - państw graniczących z Republiką Południowej Afryki. Uczestniczyliśmy w spotkaniu z Nelsonem Mandelą (były prezydent RPA - przyp. WR). Pamiętam, że mówił o różnicach społecznych i problemach wewnętrznych w kraju. Widziałem rzeczy, o których do tej pory śniłem lub czytałem w podręcznikach. Przechodziliśmy przez sawannę, safari, Góry Smocze. Zwiedziliśmy wioskę zuluską - czarnych mieszkańców Afryki i poznaliśmy ich sposób życia. Mieliśmy okazję zobaczyć jak wyglądają prace nad wyrobem ozdób, pamiątek czy broni. Zupełnie inne języki - śpiewne i melodyjne. Coś wspaniałego! Dosłownie jak na wyciągnięcie ręki widziałem: hipopotamy, żyrafy, zebry, słonie, krokodyle, antylopy, nosorożce (jeden z nich przemknął 10m przed jeepem, którym przemierzaliśmy Afrykę). Zdjęcia nie oddają tych niesamowitych widoków. Jadłem antylopę, ogon bawołu. Nigdy nie zapomnę wschodów i zachodów słońca - rodem z filmu "Król lew". Widziałem "Pumbę" - guźca w samym sercu jednego z Parków Narodowych. Bardzo mile wspominam spędzone tam dni.
Przyjaciele...
- Trudno mówić o wielkiej przyjaźni, bowiem zbyt mało czasu spędziliśmy ze sobą. W części rejonowej miałem kontakt tylko z Iwoną z Rzeszowa, ale była to powierzchowna znajomość. Tomka z Tych i Kasię z Bielska Białej poznałem w Inowrocławiu. Wtedy jeszcze nie łączyło nas nic więcej jak świadomość, że lecimy razem do Afryki. Mogliśmy ze sobą porozmawiać w Gdyni - na zajęciach fakultatywnych, ale zarówno w kraju jak w RPA to wszystko odbywało się w magicznym tempie. Spotkaliśmy się ostatnio w Krakowie, wymieniliśmy zdjęcia, podzieliliśmy się wrażeniami z wyjazdu.
Co dalej?
- Mam ułatwione zadanie, bowiem wszędzie, gdzie przy egzaminach na studia wymagana jest znajomość geografii - jestem z tego zwolniony. Tam gdzie jest ekonomia, handel, stosunki międzynarodowe, a więc kierunki związane z geografią. Czas na poważne przemyślenia jeszcze przede mną. Pragnę dalej poznawać tajniki tej dziedziny nauki. Chcę rozwijać swoje zainteresowanie siatkówką, mimo, że ostatnio bardzo spodobało mi się rugby (śmiech- przyp. WR). Kupiłem sobie nawet praktyczną pamiątkę - dres z logo drużyny Płd. Afryki - rozmiar M (większość zawodników rugby nosi XXL - przyp. WR). Od wielu lat moim największym marzeniem jest odwiedzenie Nowej Zelandii - chciałbym je kiedyś urzeczywistnić...