Karabińczyk zamiast rolki, panika zamiast spokoju

Z powodu błędnego zapięcia sprzętu, we wtorek (21.07) na jednej z tras w parku linowym na Zawodziu ugrzązł 24-latek. Uwolnili go strażacy. Obsługa parku jest pewna, że gdyby mężczyzna nie spanikował, udałoby się go ściągnąć bez pomocy straży. Spanikować zaś miał z powodu... lęku wysokości. Zobacz film z akcji.
Po raz pierwszy w kilkuletniej historii parku linowego, uwięzioną na trasie osobę ściągać musieli strażacy

- Gdy usłyszałam zbliżającą się straż, pomyślałam, że gdzieś niedaleko się pali. Nie przypuszczałam, że jadą do nas, żeby ściągać z trasy mężczyznę - opowiada Małgorzata Wolanin, kierowniczka Linowego Parku Przygody na Zawodziu.

Przyjazd straży zaskoczył ją dlatego, że obsługa parku niemal codziennie ściąga kogoś z trasy: jedni przeszacowują swoje siły, inni w jakiś sposób się zaplątują. Instruktorzy uwalniają ich szybko i bez większych problemów. - Nie ma takiego miejsca, w którym nie bylibyśmy w stanie pomóc uwięzionej osobie - zapewnia kierowniczka. I dodaje: - Trzeba jednak współpracować z instruktorami, słuchać ich poleceń i nie panikować, a w tym przypadku tego zabrakło.

Zimnej krwi zabraknąć miało 24-letniemu mężczyźnie, który we wtorek popołudniu (21.07), wraz z dwiema innymi osobami, zdecydował się przejść trasę oznaczoną kolorem pomarańczowym. To najdłuższa trasa w parku: ma około 320 metrów długości i spory stopień trudności. Na śmiałków czekają bowiem liczne przeszkody: drabinki, strzemiona, kładki czy pętelki. Ma też atrakcję, dzięki której owych śmiałków nie brakuje - znajdujący się pod koniec trasy zjazd (tzw. tyrolka) o długości prawie 120 metrów. Teoretycznie to najprzyjemniejszy i najłatwiejszy odcinek "pomarańczu": stajesz na podeście, zapinasz na linę rolkę, za nią karabińczyk i przez kilka sekund zjeżdżasz na wysokości około 10 metrów.

Niestety, zanim 24-latek rozpoczął zjazd, popełnił błąd. - Mężczyzna zapiął sprzęt odwrotnie: najpierw zapiął karabińczyk, dlatego gdy zaczął zjeżdżać, ten zablokował rolkę. Siłą rozpędu chłopak pokonał nieco ponad połowę trasy, a potem się zatrzymał, zawisł i zaczął wzywać pomocy - tłumaczy Małgorzata Wolanin.

Problemy 24-latka zaczęły się w momencie, gdy na jednym z podestów odwrotnie zapiął system asekuracji

Usłyszała go instruktorka. Zbiegła zobaczyć, co się stało, a następnie ruszyła z pomocą. - Dotarcie do niego zajęło mi może dwie minuty - opowiada. - Przywiązałam się specjalną liną do drzewa i zjechałam do miejsca, w którym był. Chciałam go przyciągnąć do podestu i tam, na specjalnym sprzęcie, opuścić go na ziemię. Zapięłam jego uprząż do mojej i zaczęłam ciągnąć. Gdy byliśmy już dosłownie o krok od platformy, tak, że prawie mogłam postawić nogę, zaczął "podskakiwać", przez co zjechaliśmy ponownie na środek tyrolki.

Spróbowała jeszcze raz, ale efekt był identyczny: tuż przed platformą nerwowe ruchy mężczyzny ściągnęły ich z powrotem w to samo miejsce. - Uwierała go uprząż. Pewnie dlatego, myśląc, że sobie ulży, podskakiwał. Rezultat był taki, że ona wżynała się jeszcze bardziej - opisuje instruktorka. Przed trzecim podejściem usłyszała, że jedzie straż. Nie próbowała więc dalej.

Instruktorka dwukrotnie była o krok od uwolnienia mężczyzny. Przeszkodził jej w tym on sam

Straż wezwana została przez kobietę, która była w parku. - On od początku krzyczał, aby wezwać strażaków. Nie czekał na naszą pomoc - twierdzi obsługa.

Dalszy przebieg zdarzeń relacjonuje bryg. Mariusz Kozak, oficer prasowy PSP w Krośnie: - Naszym pierwszym działaniem było podstawienie drabiny pożarniczej pod uwięzioną osobę, tak aby mogła stanąć na jej szczeblach i zwolnić nacisk wywierany przez jego ciało. Na drabinie stanęła również instruktorka. Przy pomocy tyczki przerzucono linkę zabezpieczającą przez liny trasy, którą instruktorka zabezpieczyła uwięzionego mężczyznę. Następnie, nożem otrzymanym od strażaków, odcięła go od linek nośnych trasy. Asekurowany przez strażaków na lince zabezpieczającej, zszedł samodzielnie po drabinie na ziemię, gdzie został zaopatrzony przez zespół ratownictwa medycznego.

Obsługa parku jest przekonana, że gdyby nie panika, w którą wpadł mężczyzna, akcja służb ratowniczych nie byłaby konieczna.

Do całej historii dodaje jeszcze jeden, chyba kluczowy szczegół: - Już na początku trasy ten mężczyzna przyznał się, że ma lęk wysokości. Nakłanialiśmy go, aby zszedł, ale odmówił. Powiedział, że da radę ją pokonać.

KOMENTARZE
Brak wyróżnionych komentarzy.
WSZYSTKIE KOMENTARZE (0)