Ile kosztuje amerykański sen?

- Miałam popracować chwilę, trochę odłożyć i wrócić do Polski. Miałam też nadzieję, że w tym czasie coś się na polskim rynku pracy zmieni na lepsze. Nie zmieniło się, dlatego tu zostałam - opowiada pochodząca spod Krosna Anna, która prawie dekadę temu wyjechała do USA.
Dlaczego lepiej jest być mechanikiem w Stanach niż inżynierem w Polsce?

Ameryka stoi otworem

- Wpuszczą czy nie? - zapętlone pytanie nie daje jej spokoju. Boi się, że nie wpuszczą, że coś wyczują. Bo wtedy będzie musiała zaczekać na najbliższy samolot i wrócić do Polski. I pożegnać plany i marzenia o lepszym jutrze.

Boi się chyba każdy w jej sytuacji - osoba z wizą turystyczną w paszporcie, która wie, że swój oficjalnie rekreacyjny i trwający najwyżej kilka miesięcy pobyt w USA zamierza przedłużyć. O kilka, kilkanaście lat, nierzadko o resztę życia.

Pracownik służb imigracyjnych na lotnisku w Chicago zadaje jej kilka krótkich pytań, skanuje odciski palców, robi zdjęcie, po czym wbija upragnioną pieczątkę. Wpuszczona. Ameryka stoi przed Anną otworem. Jest 2007 rok.

Bilet za stypendium

Anna pochodzi spod Krosna. Ma 33 lata i dyplom ukończenia Europeistyki, z którym wiązała nadzieję na znalezienie dobrej pracy. - Studia skończyłam niedługo potem, jak Polska przystąpiła do Unii Europejskiej, więc myślałam, że po takim kierunku coś się dla mnie znajdzie. Wiesz, te fundusze unijne, projekty, itd. - wspomina.

Znajdowało się, ale dla tych ze znajomościami, a Anna ich nie miała. W USA miała za to starszą siostrę, której też kiedyś zabrakło znajomości. Za pieniądze odłożone ze stypendium Anna kupuje więc bilet lotniczy, pakuje jedną walizkę i z kilkoma pozostałymi w kieszeni dolarami leci do Chicago. W głowie ma natomiast plan na najbliższy rok, może dwa, góra kilka lat: popracuje chwilę, trochę zarobi i wróci do Polski. W tym czasie na krajowym rynku pracy może coś się poprawi. Tak przecież obiecują.

Obiad na kolację

Przy Belmont Ave jest polski zakład fotograficzny, polska księgarnia, polski lekarz rodzinny, a w akurat niepolskim supermarkecie kupisz kartki z polskojęzycznymi życzeniami. W ogóle sporo tu Polski i Polaków, a to i tak niewiele w porównaniu z tym, jak kilkanaście lat temu wyglądała chicagowska dzielnica Avondale, którą mieszkająca tam Polonia nazwała Jackowem.

Chicago, Belmont Ave

Mieszkanie Anny znajduje się przy jednej z bocznych ulic. Duży pokój, sypialnia, kuchnia i łazienka. Wynajmuje je wspólnie z mężem Michałem. On pracuje w firmie remontowej, ona sprząta domy.

- Pracę dostałam w miesiąc po przylocie. Najpierw musiałam się tego nauczyć, bo to nie jest takie samo sprzątanie jak sprzątanie u siebie. Musisz wiedzieć jak i czym sprzątać, jakich środków chemicznych i do czego użyć, ale przede wszystkim jak rozłożyć sobie czas, żeby się ze wszystkim wyrobić - tłumaczy.

Sprząta duże - dwu, trzypiętrowe domy. Na wyczyszczenie takiego domu na błysk ma pięć, czasami sześć godzin. Wyciera kurze, odkurza, myje podłogi, szoruje kuchnię i kilka łazienek (standardowo dwie lub trzy, często więcej), myje wszystkie szklane drzwi, zmienia pościel i ręczniki (brudne pierze, suszy i układa), wyrzuca śmieci.

- Od poniedziałku do piątku wstaję przed szóstą, robię sobie kanapki, kawę do termosu i wychodzę. Do pracy dojeżdżam mniej więcej tyle, ile jedzie się z Krosna do Rzeszowa. Sprzątam najczęściej dwa domki, czasami jeden sama, a drugi z kimś na spółkę. Kończę różnie, zależy jak się praca ustawi. Są dni, kiedy mam czas pójść po pracy na zakupy, zrobić pranie i ugotować obiad. Michał wraca wieczorem. Obiad jemy na kolację, posiedzimy godzinę, myjemy się i najpóźniej o dziesiątej idziemy spać - przedstawia rozkład dnia Anna.

Ona pracuje co drugą sobotę, on w każdą.

We dwoje dajemy radę

Są średnią klasą robotniczą. Żyją skromnie, ale nie biednie. Dopóki oboje pracują i są zdrowi, zarobki wystarczają im na wynajem mieszkania, rachunki, wyżywienie, utrzymanie dwóch samochodów (jeden spłacają) i trzymanie w domu żelaznej rezerwy finansowej na wypadek, gdyby zawiodło zdrowie i sami nie mogli go naprawić, bo w ich sytuacji, bez ubezpieczenia, leczenie w USA słono kosztuje (za plombę zapłacić musieliby 150-300, a za złamaną rękę nawet kilkadziesiąt tysięcy dolarów). Raz w roku wyjeżdżają na jedno, dwutygodniowy urlop, wybrany z koszyka tańszych opcji. Zakup czegokolwiek muszą przemyśleć, bo tylko tak mogą odkładać na własne mieszkanie lub mały dom, o którym marzą, choć są pewni, że o pomoc w realizacji tego długodystansowego marzenia i tak będą się musieli zwrócić do banku, a potem przez kilka lat regularnie mu za to dziękować.

Anna: - Na początku ich widok mnie zachwycił, zwłaszcza nocą. Ale potem drapacze chmur stały się tylko betonem, metalem i szkłem, bo potem trzeba było iść do pracy, zarobić na jedzenie, garnki i talerze, kupić za coś łóżko

- Gdybym jednak była sama, to z mojej obecnej pensji nie byłabym w stanie się utrzymać - zastrzega Anna. - Musiałabym znaleźć dodatkową pracę, wieczorową lub weekendową.

Musisz ciągle uważać

W kącie dużego pokoju stoi biurko, a na nim laptop, do którego podłączony jest mikrofon. Dzięki kamerze w laptopie widzi się, a dzięki mikrofonowi Anna słyszy się z rodziną w Polsce. To najwięcej na co może liczyć.

- To trochę jakby więzienie - szuka odpowiedniego porównania do swojej sytuacji. - Nie mam pobytu stałego, a to oznacza, że bilet do Polski byłby biletem w jedną stronę. Za przedłużenie pobytu w USA dostałabym dziesięcioletni zakaz wjazdu tutaj, a tak naprawdę pewnie już nigdy nie mogłabym tu wrócić. W ogóle nie ma mowy o lataniu samolotem, nawet wewnątrz kraju, bo na lotniskach sprawdzają dokumenty. Ale to nie wszystko. Niby żyjesz tu normalnie: pracujesz, możesz wynająć mieszkanie, kupić samochód, wziąć kredyt, płacisz podatki, ale ciągle musisz uważać na to, co robisz, gdzie jedziesz i z kim rozmawiasz, bo wiesz, że jesteś tu nielegalnie.

Michał może się tylko pod słowami żony podpisać. On także nie ma pobytu stałego.

Według oficjalnych danych w USA przebywa obecnie ponad 11 mln osób bez prawa stałego pobytu (nieoficjalnie jest ich nawet trzy razy więcej). Wśród nich jest około 0,5 proc. Polaków. Prawo stałego pobytu w Stanach otrzymało natomiast w ostatnich 10 latach 100 tys. rodaków

Do ciężkich zadań

"Reforma prawa imigracyjnego, która ponownie uczyni Amerykę wielką" - tak Donald Trump, republikanin startujący w wyścigu o fotel prezydenta USA w listopadowych wyborach, zatytułował dokument, którym chce przekonać do siebie obywateli. Twierdzi w nim, że przebywający nielegalnie w Stanach imigranci zabierają obywatelom pracę i że muszą zostać odesłani do swojego kraju. Nic dziwnego, że imigranci obawiają się, że to właśnie na Trumpa postawią Amerykanie.

Anna także się tego obawia, choć ma nadzieję, że nawet jeśli Trump zostanie wybrany, realizacja jego koronnej, populistycznej według niej, obietnicy może nie być taka prosta. Dlaczego? - Niech mi w takim razie pokaże Amerykankę, która za marne pieniądze będzie sprzątać domki. Albo Amerykanina, który za takie same pieniądze będzie kosił trawniki - ripostuje.

- Trump wrzuca wszystkich imigrantów do jednego wora. Nazywa nas oszustami i kryminalistami. A zdecydowana większość z nas ciężko tu pracuje, płaci podatki, bierze kredyty, kupuje samochody, mieszkania i domy - burzy się Anna

Największa tragedia Polski

Dobrowolnie Anna nie zamierza na razie wrócić do Polski. - A do czego? - pyta.

Zna niejedną historię takiego powrotu. Ludzie przepracowali w Stanach kilkanaście lat, odłożyli trochę i postanowili wrócić. Nie znaleźli w Polsce pracy, a gdy chcieli rozkręcić własny biznes, siadały na nich ZUS-y, skarbówki i masę innych urzędów. Entuzjazm gasł, zastrzyk gotówki błyskawicznie topniał, podobnie jak grono znajomych, dla których byli "bogaczami z Ameryki". Szybko zaczynali marzyć o powrocie do USA, a że wrócić do Stanów nie mogli, wybierali inny kierunek emigracji - Kanadę lub Wyspy Brytyjskie. To na nie wyjechała po powrocie ze Stanów jej siostra.

I właśnie o to Anna ma największy do Polski żal: - Wiesz ile jest tu młodych Polaków? Mądrych, pracowitych, z werwą i ambicjami. Ludzi, którzy powinni budować kraj i pchać go do przodu. Są tu nawet lekarze tyrający na budowach i inżynierowie zatrudnieni w warsztatach, którzy zaprzepaszczają swój talent i wykształcenie, bo lepiej jest być mechanikiem w USA niż inżynierem w Polsce. I to jest właśnie największa tragedia Polski. Bo według mnie ona jest piękna i nic jej nie brakuje, poza tym, że muszę się kuźwa poniewierać po obcym kraju.

- Sprzątam u pewnej Amerykanki, z którą trochę się zaprzyjaźniłam - kontynuuje po chwili - wiesz, taką, w której domu nie czuję się jak zwykła sprzątaczka. Zapytała mnie kiedyś, co robiłam w Polsce, zanim wyjechałam. Gdy jej powiedziałam, że jestem po studiach, jeszcze po takim kierunku, to ona się na mnie popatrzyła, jakby trafił ją piorun. To był dla niej szok. Zaniemówiła i tak stała przez dłuższą chwilę.

Anna: - W naszym środowisku nie spotkasz Belga czy Niemca. Spotkasz Polaka i obywateli krajów dawnego bloku wschodniego, tych które choć wyglądają dzisiaj lepiej, moim zdaniem wciąż nie odbiły się od dna

Sen jest dla dzieci

Anna poznała Michała w USA. Wyszła za niego w 2013 roku. Na ślubie było pięć par znajomych i trzy osoby z przebywającej w Stanach rodziny Michała. Z jej rodziny nie było nikogo.

- Starałam się o nich nie myśleć, bo gdybym choć przez sekundę pomyślała, to bym się rozpłakała i to byłby koniec tego dnia. To byłoby za trudne. Patrzyłam się cały czas na Michała, cieszyłam się nim i razem jakoś przez to przeszliśmy - wspomina najpiękniejszy dzień swojego życia Anna.

- Tak jest ze wszystkim. Musisz zbudować sobie skorupę, zamknąć się w niej i robić wszystko, aby cały czas być zajętym, nie mieć ani chwili na tęsknotę.

- Tak, moi rodzice znają Michała tylko ze Skype'a, a ja nie spotkałam ich od dziewięciu lat - potwierdza dla formalności.

- Czy to cena jaką płacisz za amerykański sen?
- Amerykański sen? W mojej sytuacji nie ma o nim mowy. W mojej sytuacji jest ciężka praca od rana do wieczora, aby dorobić się w końcu jakiegoś własnego kąta. Tyle że w USA, jeśli tylko chcesz, jest to możliwe, choć wymaga to trochę cierpliwości. Ale podejrzewam, że nam nigdy nie będzie tu lżej. Wierzę natomiast, że naszym dzieciom już tak i właśnie o tym staram się myśleć. Że nasze dzieci, które się tutaj wychowają i wykształcą, będą miały łatwiejszy start w życiu. Że to na nie czeka ten amerykański sen.

- W Ameryce mówi się, że jeśli tylko czegoś bardzo chcesz, osiągniesz to - powtarzają Anna i Michał, którzy marzą o własnym domku. Resztę marzeń zostawiają dla swoich dzieci

Według obowiązującego obecnie prawa urodzone na terenie USA dzieci Anny i Michała będą obywatelami Stanów Zjednoczonych.

KOMENTARZE
Brak wyróżnionych komentarzy.
WSZYSTKIE KOMENTARZE (0)