Pisklaki, które wykluły się na wiosnę, początkiem lata opuszczają swoje gniazda. Na początku są nieporadne i całymi dniami przesiadują na gałęziach, w zaroślach albo nawet na przydomowych trawnikach. Przez kilka pierwszych tygodni na wolności są pod ciągłą obserwacją rodziców, którzy zdobywają dla nich pokarm.
Podloty nie mają jeszcze w pełni wykształconych lotek, stąd latają chaotycznie i niepewnie, co jakiś czas robiąc sobie przerwy. - Człowiek, widząc samotnego, osowiałego ptaka, od razu zakłada, że jest ranny. Zabiera go więc do domu i próbuje się nim opiekować. Nie zawsze jest to jednak dobra reakcja. Można w ten sposób ptakowi zaszkodzić, a nie pomóc – tłumaczy Tomasz Wajdowicz, komendant straży miejskiej.
Co trzeba zrobić, kiedy w naszym ogrodzie ląduje znienacka ptak i przez dłuższy czas się nie rusza? - Przede wszystkim obserwować. Jeśli jest to podlotek to pewnie w ciągu kilkunastu minut przyleci do niego któryś z rodziców. Jeżeli sytuacja się przedłuża, trzeba zrobić to, co jeden z mieszkańców Krosna.
Mężczyzna 2 lipca zauważył na swojej posesji myszołowa, który zbyt długo nie odlatywał. Najpierw chciał go zawieźć do weterynarza, ale jedynymi ośrodkami w regionie, które zajmują się dzikimi zwierzętami to: Bieszczadziki w Bukowsku oraz Ada w Przemyślu. Krośnianin skontaktował się więc ze strażą miejską. Ta przyjechała po drapieżnika. Myszołów zostanie przewieziony do kliniki weterynaryjnej Pirania. Lekarz dokona wstępnych oględzin ptaka i zdecyduje o jego dalszych losach.
- Ciągle otrzymujemy jakieś zgłoszenia od ludzi, którzy wykazują się dużą troską i odpowiedzialnością, reagując na nietypowe zachowania dzikich zwierząt. Interweniowaliśmy już w sprawie węża zbożowego, nietoperzy, saren. Cały czas się coś dzieje – opowiada komendant.