Krośnieńskie dyktando organizowane jest od czterech lat. Jego celem jest popularyzacja zasad poprawnej polszczyzny wśród mieszkańców Krosna i powiatu krośnieńskiego. Przede wszystkim ma ono jednak stanowić formę zabawy z ortografią.
Konkurs towarzyszy Dniom Krosna, a nagrodą w nim jest tytuł "Krośnieńskiego Mistrza Ortografii", przyznawany w czterech kategoriach wiekowych. W tym roku walczyło o niego ponad 120 osób. W czwartek (11.06) dyktando napisali uczniowie podstawówek i gimnazjów, a dzień później błędów starali się uniknąć uczniowie szkół ponadgimnazjalnych oraz dorośli.
Autorem obydwu tekstów był poeta i prozaik Jan Tulik, który ortograficzne i interpunkcyjne pułapki zastawił w każdym zdaniu historii opowiadających o przeszłości i zabytkach Krosna.
"Żenujące! - przemyśliwała Marzena, która od pół godziny nie skleciła pożądanego zdania. Miała za zadanie skompilować fantastyczno-sensacyjną opowieść, z uwzględnieniem lokalnych atrakcji. Herbata znów wystygła, autorka chyba się zdrzemnęła. Wtem usłyszała jakieś brzęczenie, spod powiek dostrzegła dziwne iskrzenie. Naraz ocucił ją porażający huk" - tak brzmiał początek dyktanda, z którym zmierzyło się ponad 80 uczniów podstawówek i gimnazjów.
40 osób z piątkowej grupy usłyszało natomiast na wstępie takie zdania: "Przewodniczka przemówiła do rozwrzeszczanej gromadki, chcąc przekrzyczeć harmider. Jęła mówić o cennych zabytkach małego Krakowa na Podkarpaciu. Ósmy wiek sobie liczy lokacja Krosna. Przestrzeń wokół tworzy prostokątny rynek. Północna pierzeja przysłania widok na rezerwat Prządki i zamek Kamieniec w Odrzykoniu. Przekątną rynku spinają wieże kościoła farnego i kapucynów".
Jednym z uczestników konkursu był Edward Marszałek, rzecznik Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krośnie, Mistrz Mowy Polskiej 2014. - Na szczęście Mistrz Mowy Polskiej nie musi być mistrzem ortografii - żartował przed piątkowym dyktandem. - Od dawna chciałem wziąć udział w dyktandzie, ale nie po to, aby wygrać, lecz aby zobaczyć jak wygląda konkurs i nacieszyć się, że jestem wśród porządnych ludzi. Ucieszę się jeśli wygrają młode osoby. To będzie dla mnie ogromna satysfakcja - dodał.
Po około 40 minutach powiedział z kolei: - Naprawdę trudno powiedzieć jak mi poszło. Największy problem miałem z tym, aby nadążyć za tempem dyktowania, ponieważ wyraźnie wyszedłem z wprawy w pisaniu i obawiam się, że moje pismo może być nieczytelne. Poza tym to było bardzo fajne doświadczenie.
- Pan Edward to pierwsza znana osoba, która zdecydowała się wziąć udział w dyktandzie - cieszyła się Monika Machowicz z Krośnieńskiej Biblioteki Publicznej. - Dotąd nie udało nam się namówić żadnego z prezydentów ani nikogo z Rady Miasta, a szkoda, bo dyktando można napisać dla sprawdzenia samego siebie i jeśli ktoś czuje, że poszło mu kiepsko, to wcale nie musi oddawać pracy - żałowała.
Okazało się, że nikt nie zdołał napisać dyktanda bezbłędnie. A co sprawiło jego uczestnikom najwięcej problemów? - Przede wszystkim pisownia małych i wielkich liter. Poza tym dużo błędów popełniono w pisowni takich wyrazów jak mereżka, mełła, chalcedon czy Pik-Mirandola - twierdzi Monika Machowicz.
Wyniki konkursu ogłoszono w niedzielę (14.06) na rynku.
W kategorii szkół podstawowych (klasy V-VI) tytuł "Krośnieńskiego Mistrza Ortografii 2015" otrzymała Adrianna Ordyna ze Szkoły Podstawowej w Jedliczu (4 błędy), natomiast wyróżnienia zdobyli: Anna Kościółek ze Szkoły Podstawowej nr 6 w Krośnie i Szymon Tomkiewicz ze Szkoły Podstawowej w Jedliczu.
Wśród uczniów gimnazjów najlepiej z dyktandem poradziła sobie Karolina Kościółek z Gimnazjum nr 4 w Krośnie (3 błędy). Wyróżnienia otrzymały: Aleksandra Korus z Katolickiego Gimnazjum w Krośnie oraz Daria Nowak z Gimnazjum Dwujęzycznego w Krośnie.
10 błędów zrobił Szymon Fugas, uczeń I LO w Krośnie, który wygrał w kategorii uczniów szkół ponadgimnazjalnych, studentów i osób do 25 roku życia. Wyróżnienia przyznano Katarzynie Kwiatkowskiej z II LO w Krośnie oraz Kamilowi Gmiterkowi z I LO w Krośnie.
W ostatniej kategorii - dorośli mieszkańcy miasta i powiatu (grupa 25+) - zwyciężyła Elżbieta Pikul (9 błędów), a wyróżnienia zdobyli Edward Marszałek i Piotr Kucharski.
Przewodniczka przemówiła do rozwrzeszczanej gromadki, chcąc przekrzyczeć harmider. Jęła mówić o cennych zabytkach małego Krakowa na Podkarpaciu. Ósmy wiek sobie liczy lokacja Krosna. Przestrzeń wokół tworzy prostokątny rynek. Północna pierzeja przysłania widok na rezerwat Prządki i zamek Kamieniec w Odrzykoniu. Przekątną rynku spinają wieże kościoła farnego i kapucynów. Jakby wyznaczały oś wschód - zachód. Wartką strugą snuła się opowieść.
Poniżej, na północny zachód, wabi turystę Pałac Biskupi, a w nim Muzeum Podkarpackie, w którym znajdują się płótna rodzimych mistrzów pędzla: Bergmana, Truskolaskiego, Bieszczada. Artefakty przekonują, że gród w widłach Lubatówki i Wisłoka był ważny dla Rzeczpospolitej.
Niezmiernej wagi unikaty mieszczą wielowiekowe świątynie. Przewodniczka wyłuskała wisior z chalcedonu i wyjaśniała różnice pomiędzy intarsją a inkrustacją, co to sztukaterie, czym jest wirydarz, ważność obrazu ze św. Anną Samotrzeć, wskazała na stalle radzieckie u fary. Wyłożyła miano obrazu Matka Boska Murkowa i symbol węża ze znamieniem Kaina. Przybyszów z zagranicy zaintrygowała kaplica Oświęcimów, gorzka strzała Amora.
Niespożyte siły cicerone w żorżetowej spódnicy umożliwiły spacyfikowanie niesubordynowanych słuchaczy i popłynęła opowieść.
Brewerie, hulanki, wierzgania huncwotów, hochsztaplerów czy halucynacje spojonych okowitą zbójów minęły. Jak i haniebne łupiestwa przeminęły. Nicpoń i ladaco stępa pierzchli, napakowawszy na odchodne rabowanym jadłem bebechy. Przejęła ich nadto trwoga, zatem wysłuchując bogoojczyźnianych pień, przepadli na amen. Na Lubatówce bobry stworzyły już nowe żeremie. W rymanowskim czy iwonickim zdroju zamierzchłe źródła ożyły.
Przewodniczka mrugała chabrowymi oczkami i mełła wielkiej wagi słowa wciąż i znów. Ktoś zahaczył ją o jakiś szczegół, to zakwiliło w oddali dzieciątko w rozklekotanym wehikule - wózku. Zdeterminowana przewodniczka bieżała w nową erę zwerbalizowaną mereżką. Toż to przez tę krainę popłynęła rzeka szkła, tu Szczepanik wymyślił techniczne cuda, jego zaś kamrat Pik-Mirandola odział się liryczną chwałą.
Wtem nieopodal z cukierni wychynął przesympatyczny łasuch i zbezcześcił hedonistycznym półuśmieszkiem snujące się nietuzinkowe opowieści. Ot, wystarczyło spojrzeć na jeżynowe lody i już przyszła chętka na południowanie. Żołądka pożądanie to nie fraszka, główny z rzędu asumpt do pauzy w naukach. Jak dym z zamkowej wiwatówki rozpierzchli się przybysze, a wietrzne niebo sczesywało smużące się cirrusy z firmamentu.