Mimo ponurej aury na happening "Wolny mikrofon" do Fermentu przyszło ponad 50 osób, w większości kobiet – od nastolatek po seniorki. Ale i grono solidaryzujących się z nimi mężczyzn było wcale nie małe. Pogoda była jak lustro dla ich ciemnego stroju – symbolu protestu. Deszcz nie zgasił jednak zapału, z którym tutaj przyszli – chęci głośnego wyrażenia swojego sprzeciwu wobec ostatnich wydarzeń wokół przepisów aborcyjnych w Polsce.
- Prawica opisuje spór wokół przepisów aborcyjnych jako spór między obrońcami życia, a tymi, którzy chcą zabijać nienarodzone dzieci. A w sporze chodzi o to, że grupa ludzi chce narzucić swoją wolę i światopogląd ogółowi oraz ograniczyć prawa obywateli. Na to naszej zgody nie ma – rozpoczął happening Adrian Krzanowski, współwłaściciel Klubokawiarni Ferment i współorganizator protestu, odbywającego się pod szyldem "Czarnego poniedziałku", ogólnopolskiego strajku kobiet.
"Chcemy kochać, nie zabijać!" – Adrian Krzanowski przedstawił hasło happeningu, a następnie przekazał mikrofon zebranym w lokalu protestującym.
Jako pierwsza wzięła go do ręki najmłodsza uczestniczka spotkania, 15-letnia Oliwia, krośnieńska blogerka, zdobywczyni tytułu Blog Roku Nastolatków, która kilka dni temu otwarcie sprzeciwiła się zamiarom rządu: - Przyszłam, żeby zaprotestować w sprawie, która dotyczyć będzie również mnie i moich rówieśniczek. Chciałam powiedzieć, że pomysł pozbawiania kobiet prawa decydowania o swoim ciele, życiu i zdrowiu jest dla mnie okrutny i nieludzki, i że się na to nie zgadzam.
- Jako lekarz poruszę problem, który jest równie niebezpieczny i ważny jak aborcja. Chodzi o badania prenatalne, które wykonywane są w łonie matki, a które pozwalają na diagnozowanie i usuwanie wad płodu. Jeśli ta ustawa przejdzie, to będzie to oznaczać zaprzepaszczenie wieloletnich badań lekarzy, cofniemy się do średniowiecza. Więc walczymy także o to, aby dzieci, które mają wady, mogły urodzić się zdrowe – zwróciła uwagę na nieco przemilczany aspekt projektu ustawy Grażyna Więcek.
"Chcemy lekarzy, nie misjonarzy!" - zaskandowali zebrani w Fermencie.
- Wychodząc na to spotkanie moja przyjaciółka dowiedziała się, od męża, że jej udział w nim jest "niebezpieczny", bo nigdy nie wiadomo, czy nie będzie musiała załatwić czegoś w urzędzie. Zobaczcie, jaka panuje psychoza, ilu jest ludzi, którzy boja się mówić o tym, co naprawdę myślą – zwróciła uwagę na problem braku odwagi w głośnym wyrażaniu sprzeciwu wobec poczynań rządu pani Anna.
Jej głos ośmielił dalsze osoby do wyrażenia swojej opinii, opowiedzenia o obawach, czy podzielenia się swoimi doświadczeniami, nierzadko dramatycznymi.
- Moja pierwsza ciąża była zagrożona – zaczęła pani Halina. - Leżałam plackiem, a każda godzina oczekiwań, co będzie dalej, była straszna. Udało mi się urodzić szczęśliwie, mam cudownego synka. Ale gdyby mi się nie udało, to sama w sobie byłabym obarczona ogromnym ciężarem, że nie donosiłam tej ciąży. Nie wyobrażam sobie, że do tego wszystkiego wplątuje się jeszcze prokurator, a tak właśnie może być.
Wśród zebranych kobiet było więcej matek. Jedna po drugiej coraz śmielej zabierała głos. - Chcę wam tylko powiedzieć, że ta ustawa jest barbarzyńska. Ja sama mam dwójkę dzieci i nie wyobrażam sobie, że jeśli teraz chciałabym zajść w ciążę z trzecim, to przez te głupie przepisy, według których musiałabym za wszelką cenę donosić zagrażającą mojemu życiu ciążę, mogłabym umrzeć, a moje dzieci zostałyby pozbawione matki – łamał się głos jednej z mam.
- Dlaczego ludzie na górze myślą, że jak ich projekt nie przejdzie, to kobiety będą co chwilę zachodzić w ciążę, a potem radośnie robić sobie skrobankę? - nie mogła zrozumieć pani Karolina. - Każda z nas ma przecież zasady, moralność, sumienie. I dla każdej z nas ewentualna decyzja o przerwaniu ciąży jest bardzo trudną decyzją, ale o ile są kobiety, które są w stanie urodzić dziecko pochodzące z gwałtu, to są też takie, dla których jest to psychicznie niemożliwe.
"Chcemy kochać, nie zabijać!" - odpowiedziała chóralnie sala.
Bardzo istotny element "Czarnego poniedziałku" oraz wszystkich protestów, które wzięły swój początek od niedawnej decyzji Sejmu, podkreśliła pani Ola: - Nam nie chodzi o liberalizację prawa aborcyjnego, bo liberalizacja mogłaby doprowadzić do wielu nadużyć. Ale trzymajmy się obecnego kompromisu, tych trzech przypadków, które pozwalają na przerwanie ciąży.
- Mnie się podoba, że tu wszyscy jesteśmy, ale, nie zrozumcie mnie źle, tworzymy takie trochę towarzystwo wzajemnej adoracji, upewniające się, że czarne jest czarne, a białe jest białe. Ja bym strasznie chciała, żeby takie spotkanie, jeśli się powtórzy, odbyło się w biurze PiS-u na ul. Tkackiej – zaproponowała pani Monika.
Sala zgodziła się, że następnym razem tak właśnie trzeba.
W trakcie happeningu zrodził się spontaniczny pomysł, aby wszyscy jego uczestnicy napisali list do Piotra Babinetza, krośnieńskiego posła PiS. W liście każda z osób zwróciła się do parlamentarzysty z apelem o odstąpienie od planów uchwalenia zaostrzonej ustawy. Niekiedy było to jedno słowo ("Dość"), innym razem jedno zdanie ("Miał pan słuchać, panie pośle"), a czasami dłuższa wypowiedź ("Dlaczego ktoś ma za mnie decydować? Kocham ten kraj, ale póki rząd będzie mnie traktować jak maszynę do produkcji swoich obywateli, NIE CHCĘ TU ŻYĆ! Ja też mam uczucia, czemu nikt się z nimi nie liczy?).