Aeroklub sprzedał "antki". Trafiły do Wenezueli

Za 32 tys. euro sprzedane zostały do Wenezueli dwa samoloty An-2, którymi dysponował Aeroklub Podkarpacki. Oprócz nich sprzedano jeszcze 3 inne maszyny, a kolejna czeka na kupca. Pieniądze ze sprzedaży pozwoliły uratować stowarzyszenie przed upadkiem.
Dzięki sprzedaży maszyn zadłużony Aeroklub zaczął wychodzić na prostą

Krytyczny moment nastąpił w październiku zeszłego roku, gdy konto zadłużonego na około 170 tys. zł Aeroklubu Podkarpackiego w Krośnie zostało zablokowane. Stowarzyszenie od dłuższego czasu borykało się z problemami finansowymi, jednak w 2016 roku wyschły dwa główne źródła przychodu – środki z akcji szczepienia lisów oraz unijne dopłaty za koszenie trawy na lotnisku. - Przetargi na szczepienie lisów wygrała firma czeska, dysponująca mniejszymi niż nasze „antki” samolotami, która była po prostu tańsza, zaś koniec unijnych dopłat wynikał ze zmian w przepisach. Akcja szczepienia przynosiła nam rocznie ponad milion złotych, z kolei z tytułu dopłat uzyskiwaliśmy około 200 tys. zł – opowiada Arkadiusz Nowak, prezes Aeroklubu Podkarpackiego. - Pieniądze uzyskiwaliśmy jeszcze ze szkolenia oraz składek członkowskich, ale to były znacznie mniejsze kwoty. Żeby spłacić dług, trzeba było sięgnąć, po to, co nam zostało, czyli sprzęt – tłumaczy.

Pół roku temu zadłużony Aeroklub był w katastrofalnym położeniu, dlatego zdecydował się na sprzedaż części samolotów, m.in. dwóch An-2, które trafiły do Wenezueli

Decyzję o sprzedaży 5 maszyn – dwóch An-2, dwóch wilg i Cessny 172 – podjął poprzedni prezes. Kierujący obecnie aeroklubem Nowak uważa jednak, że w tamtej sytuacji to był jedyny słuszny krok. - Samoloty miały w ostatnich latach bardzo mały nalot, a kosztowały nas coraz więcej, zwłaszcza "antki", które po utracie kontraktu na akcje szczepień, były właściwie nieużywane. A z samolotami jest inaczej niż z samochodem – nawet jeśli stoją w hangarze, trzeba w nie inwestować. W obydwu antonovach konieczna była wymiana opłótnienia (poszycia skrzydeł – red.), które nie było zużyte, ale tego wymagał "kalendarz". Musielibyśmy także dokonać remontu silników. Wszystko razem kosztowałoby nas około 400 tys. zł – podlicza.

Aeroklub zdecydował się więc na sprzedaż mających po kilkadziesiąt lat maszyn. Obydwie kupione zostały przez nabywców z Wenezueli. Łączna kwota, jaką udało się za nie uzyskać, to 32 tys. euro. - Wydaje się, że poszły za przysłowiowe grosze, ale w tym stanie te samoloty naprawdę były tyle warte – zapewnia Arkadiusz Nowak.

Aby ratować stowarzyszenie, władze aeroklubu zdecydowały się wyczyścić hangar z przynoszących straty maszyn. W hali trzymane są samoloty innych podmiotów, to dodatkowe źródło przychodu dla aeroklubu

Gdy w połowie marca "antek" o numerze bocznym SP-AML został rozebrany na części i zapakowany do kontenera (pierwszy opuścił Krosno w styczniu), w którym popłynął do Ameryki Południowej, wielu członków Aeroklubu oraz miłośników lotnictwa przyszło go pożegnać. - Część miała łzy w oczach – mówi prezes. - Owszem, pojawiały się głosy, że skoro kwota ze sprzedaży nie była duża, to może lepiej, żeby zostały w Krośnie, bo przecież to były symbole krośnieńskiego lotniska i atrakcje wielu imprez lotniczych. Niby tak, ale jeśli mieliśmy do wyboru albo zamienienie ich w pomnik, albo sprzedaż, która pozwoliłaby nam spłacić długi, to zdecydowanie wybraliśmy drugą opcję. Chodziło w końcu o przetrwanie Aeroklubu.

Do Wenezueli sprzedane zostały dwie maszyny An-2, które widywane były na krośnieńskim niebie od kilkudziesięciu lat i urosły do rangi symboli lotniska

Sytuacja z pozostałymi samolotami była podobna. Maszyny miały niewielki resurs (liczbę godzin pozostałą do remontu silnika – red.), miały usterki i latały raczej rzadko. Prezes Nowak nie zdradza, za jaką kwotę je sprzedano. - To były o wiele większe pieniądze niż w przypadku An-2 – ucina. Dodaje jednak, że w połączeniu z kwotą uzyskaną za antonovy, środki z ich sprzedaży pozwoliły spłacić długi Aeroklubu oraz dokonać niezbędnego remontu hangaru, w ramach którego naprawiono przeciekający dach, wymieniono drzwi oraz odnowiono elewację i ściany wewnętrzne. Całość prac pochłonęła 400 tys. zł. - Resztę pieniędzy zainwestowaliśmy w maszyny, które nam zostały - szybowce szkolne i treningowe, dwa samoloty używane do szkolenia oraz jeden holujący szybowce. Zostawiliśmy niezbędne minimum, które zapewnia nam możliwość wykonywania naszych podstawowych zadań – szkolenia lotniczego – podsumowuje prezes.

Arkadiusz Nowak, od stycznia 2017 roku prezes Aeroklubu Podkarpackiego, jest przekonany, że radykalne kroki pozwolą definitywnie wyjść stowarzyszeniu na prostą

Aeroklub zaczął wychodzić na prostą, ale to najbliższy sezon pokaże, czy na pewno na nią wyjdzie. Arkadiusz Nowak jest pełen optymizmu, zwłaszcza że oprócz pozbycia się generujących koszty maszyn, w stowarzyszeniu nastąpiły ostre cięcia kadrowe – z 13 zatrudnionych w nim osób zostały tylko 3 (oprócz prezesa, pracownik biurowy oraz mechanik). - W sezonie współpracować będziemy oczywiście z instruktorami. Już teraz widać, że zainteresowanie szkoleniem jest coraz większe, zwłaszcza szkoleniem samolotowym. Dzięki temu, oraz dzięki oszczędnościom, mamy nadzieję, że w przyszłości będziemy mogli pomyśleć o zainwestowaniu w nowe maszyny. Przydałby się nam na pewno mniejszy niż An-2 samolot wielozadaniowy – do transportu pasażerów, skoczków, a także do wykorzystania w akcji szczepienia, tak abyśmy stali się konkurencyjni i mogli odzyskać kontrakty – liczy prezes.

Na kupca czeka jeszcze zabytkowa maszyna CSS-13

W realizacji tych zamierzeń z pewnością pomoże sprzedaż ostatniego z samolotów – zabytkowej maszyny CSS-13 z 1954 roku, która trafiła na aukcję, z ceną wywoławczą 135 tys. euro. Zainteresowane jej kupnem są trzy osoby. Wygra ta, która zaoferuje najwięcej.

KOMENTARZE
Brak wyróżnionych komentarzy.
WSZYSTKIE KOMENTARZE (0)