Wskrzesiciel automobilów

Gdy Janusz Rajchel wyjeżdża jednym ze swoich samochodów na ulice Krosna, ludzie zatrzymują się, wyjmują telefony i robią zdjęcia. Albo odwracają się i odprowadzają go wzrokiem aż zniknie za zakrętem. Ich reakcji trudno się dziwić, bo widok tych pojazdów to widok niezwykły.

Miejsce jest niepozorne. Garaż jak garaż: szerokie blaszane drzwi, na ścianie regał z narzędziami, a u sufitu techniczne świetlówki. Ale na tych blaszanych drzwiach wisi cała kolekcja naklejek z rajdów pojazdów zabytkowych, na regale, oprócz zestawów kluczy, błyszczy się statuetka dla najlepszego pojazdu sportowego wrocławskiego zlotu MotoClassic 2015, a zimne światło jarzeniówek odbija się w wypolerowanych karoseriach trzech aut-cudeniek.

Cudeńka

Najmłodsze - wiśniowa limuzyna EMW 340 - to rocznik 1949. W 1936 roku powstało śmietankowe BMW IHLE, prototyp modelu 328. Najstarsze (1929 lub 1930) jest z kolei czerwone DKW F1 Sport, także prototypowe.

Do kompletu brakuje jeszcze 68-letniego granatowego BMW 340. Ono stoi pod domem Janusza Rajchla, właściciela aut. Choć słowo "właściciel" mocno spłyca więź, która bez wątpienia istnieje między nim a jego pojazdami.

Dzięki swojej wiedzy Janusz Rajchel potrafi w przegnitym wraku dostrzec motoryzacyjną perełkę

20 tysięcy części

To on wyszperał i wskrzesił każdy z automobilów. - DKW stało w pionie, na swoim tyle, przy ścianie, tak, żeby nie zajmowało zbyt dużo miejsca - opowiada. - BMW IHLE zobaczyłem przypadkowo, z ulicy, w Rzeszowie. Stało na podwórku. Było nawet w trakcie jakiegoś remontu, ktoś niby coś przy nim usiłował zrobić, ale to wszystko było rozpaczliwe. EMW kupiłem w czeskich Chotusicach, w muzeum, a BMW 340 w Rybniku. Najpierw miało być na części do EMW, ale ostatecznie postanowiłem odrestaurować obydwa.

- W jakim stanie je kupiłem? - Janusz Rajchel zastanawia się przez moment, jak zobrazować ich ówczesną kondycję, a potem odpowiada tak: - Auta w dużo lepszym stanie oddaje się na złom.

Renowacja zabytkowego samochodu wiąże się nie tylko z ogromem pracy, ale i długotrwałym poszukiwaniem odpowiednich części. Na giełdzie w Mannheim krośnianin spędził kiedyś trzy dni

- Nie chodzi tylko o to, że żadne z nich nie było na chodzie, ale tutaj każda, dosłownie każda, nawet najdrobniejsza część musiała zostać rozebrana, sprawdzona, naprawiona, wyczyszczona, jeśli jakiejś brakowało - dorobiona, a na koniec złożona od nowa. W tych autach nie ma ani jednego elementu, który nie zostałby przeglądnięty, a takie auto składa się z około 20 tys. części. Jeśli zaś chodzi o karoserię, to w większości była przegnita. W przypadku tego - wskazuje na wiśniowe BMW - odtworzone blachy stanowią 60% karoserii. Praca przy każdym z nich trwała około roku, po kilka, kilkanaście godzin dziennie, w trzy osoby - zaspokaja głód szczegółów dotyczących przebiegu reanimacji aut.

Piętnastka

Ojciec Janusza Rajchla był taksówkarzem, jednym z pierwszych w Krośnie. Gdy na początku lat 60. kupił i postawił na taksówkę granatowe EMW, aut w mieście było raptem kilkanaście (taksówka miła numer boczny "15"), a Janusz Rajchel, przyszły absolwent politechniki na kierunku budowa samochodów, miał raptem 9 czy 10 lat. W temacie genezy zamiłowania krośnianina do motoryzacji wiadomo już chyba wszystko.

Zamiłowanie do samochodów, zwłaszcza tych zabytkowych, Janusz Rajchel wyniósł z domu

Z namaszczeniem i przyjemnością

Nie można nie zapytać o to, jak jeździ się takimi samochodami. - Wspaniale - odpowiada bez namysłu Janusz Rajchel. - Oczywiście są różnice, chociażby w zmianie biegów, jak w DKW, gdzie biegi zmienia się tzw. klamką, którą trzeba wysunąć, potem przekręcić w jedną stronę, potem w drugą, znowu wepchnąć, znowu wysunąć i znowu przekręcić. O tego typu rzeczach - sprawach grubych i niuansach - mógłby opowiadać bez końca.

W porównaniu zaś do dzisiejszych aut, Janusz Rajchel powiedziałby, że tymi zabytkowymi jeździ się bez wątpienia z mniejszym przyspieszeniem. Poza tym wielkich różnic nie ma. Pewnie dlatego, że wszystko, co spotykamy w samochodach dzisiaj, zostało wymyślone dawno temu. Poza elektroniką, którą, według niego, zupełnie niepotrzebnie szpikuje się obecne auta.

Od czterech lat Janusz Rajchel co roku kończy renowację jednego zabytkowego auta. Teraz czeka na nią samochód o nieco innym charakterze - Gaz-67 ("Czapajew")

- Natomiast takimi samochodami jak te, jeździ się z większym... namaszczeniem, tak, tak bym to nazwał. Z większym namaszczeniem i przyjemnością, z poczuciem, że jedzie się czymś niepowtarzalnym - podsumowuje kwestie różnic.

Ich się nie dotyka

Gdy stoi się obok takiego wypolerowanego BMW IHLE czy DKW, w których karoserii, podobno sześciokrotnie lakierowanej, można się przeglądnąć, gdy zerka się do ich wnętrza i widzi się same szlachetne materiały użyte do ich wykonania oraz czuje się zapach tej szlachetności, i gdy to wszystko aż nęci, dłoń wędruje wówczas bezwiednie w ich kierunku. Ale zaraz się cofa, bo jak tu dotknąć czegoś tak wybornego?

Janusz Rajchel ma receptę na przełamanie tego dystansu. - Takiego samochodu się nie dotyka. Jego się głaszcze - niby żartuje, ale trudno nie odnieść wrażenia, że w tych kilku słowach zmieścił całą opowieść o swojej pasji.

Pytanie o wartość samochodów nie ma sensu - dla Janusza Rajchla są bezcenne.
KOMENTARZE
Brak wyróżnionych komentarzy.
WSZYSTKIE KOMENTARZE (0)