Jonek to przyjaciel Stacha. Stach kocha się w Basi, pasierbicy Doroty, która schrupałaby z kolei Stacha. Chcąc nie chcąc Jonek wplątuje się więc w zawiłą intrygę miłosną. To oczywiście wielkie uproszczenie roli Alana Bochnaka, 27-letniego pochodzącego z Krosna aktora, który zagrał w wystawionej w elbląskim Teatrze im. Aleksandra Sewruka operze "Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale", która miała swoją pierwszą premierę pod koniec XVIII wieku i uznawana jest za najstarszą polską operę narodową. Z podobnym spłyceniem tematu Alan spotyka się na co dzień, słuchając wyobrażeń o swoim zawodzie, zgodnie z którymi nauczenie się tekstu na pamięć to w sumie żadna większa filozofia.
Alan też tak uważa. Tekstu nauczyć się może właściwie każdy, ale jego opanowanie to tylko pierwszy schodek w trwającym dwa, czasami nawet trzy miesiące budowaniu roli, które wbrew obiegowej opinii wcale nie jest ani szybkie, ani łatwe.
Alan pojawił się w Elblągu 1 września 2016 roku. Premierę "Krakowiaków i Górali" wyznaczono na 19 listopada. Przed nim oraz resztą kilkudziesięcioosobowej ekipy kawał przygotowań. Pracować będą od poniedziałku do soboty, po 8 godzin w teatrze (od 10.00 do 14.00, a potem od 18.00 do 22.00), plus dodatkowy, niedający się zamknąć w sztywnych ramach prywatny czas.
Aktorzy zaczynają od czytania tekstu. - To tzw. próby stolikowe – siadamy wszyscy razem i wielokrotnie czytamy całość tekstu z podziałem na role. Z kolejnymi czytaniami reżyser dorzuca każdemu z nas coraz więcej wskazówek, jak należy myśleć o danej postaci – opowiada krośnianin. - Prawda jest taka, że po iluś tam przeczytaniach scenariusza tekst uleży ci się trochę w głowie, niemniej jednak zazwyczaj trzeba szlifować go poza próbami, w domu.
Tyle że samo wyklepanie tekstu na blaszkę sprawdzić się może na zaliczeniach z recytacji na języku polskim, ale z pewnością nie na teatralnych deskach. - Aktorstwo zaczyna się w momencie, gdy musisz zinterpretować tekst, czyli sprawić, żeby grana postać była jakaś, wyrazista, a nie bezbarwna. Mnie pomaga w tym poznawanie środowiska, w którym obracał się bohater, np. słuchanie muzyki, która towarzyszyła jego czasom - zdradza Alan.
Z opanowanym tekstem aktorzy wychodzą na scenę. "Krakowiacy i Górale" to rozbudowany spektakl, w którym do klasycznej gry aktorskiej dochodzą partie taneczne i śpiewane. To dodatkowe wyzwanie i praca, do której Alan aż się jednak rwał: - W tej sztuce mogłem połączyć wszystkie bliskie mi dziedziny, co bardzo mnie cieszyło. Ja równie co grę lubię tańczyć i śpiewać.
Każdy z elementów ćwiczony był oddzielnie. W międzyczasie powstała scenografia i kostiumy do spektaklu, nad którymi pracowała osobna grupa specjalistów. Bliżej premiery wszystko łączono w całość. - Trzy ostatnie dni przed premierą to próby generalne, przy czym na ostatniej próbie obecna była już publiczność, bo zawsze sprawdzamy, jak widzowie reagują na spektakl – tłumaczy aktor.
Premiera jest świętem. Czuć jej wyjątkową atmosferę, dreszczyk emocji, podniecenie. Zawsze, i to nie zmienia się nawet po zagraniu w wielu sztukach. Alan przyznaje, że uwielbia moment tuż po zejściu ze sceny, gdy schodzi z niego napięcie i czuje ogromną satysfakcję.
Ale premiera to tylko początek. Sztuki nie robi się przecież wyłącznie dla niej. - To inaczej niż w przypadku filmu, który gdy już powstanie i wejdzie do kin, jest po prostu wyświetlany i nic się w nim nie zmienia. My po premierze gramy sztukę jeszcze wielokrotnie, a z każdym kolejnym wystawieniem ona ewoluuje i dojrzewa, żyje aż do momentu zejścia z afisza – mówi krośnianin.
Co jeszcze nie mieści się w naszym wyobrażeniu o pracy aktora? - Na pewno wysiłek fizyczny – odpowiada Alan. - Wydaje się, że to "uduchowiona" praca, a tak naprawdę w czasie spektaklu, zwłaszcza takiego, w którym jest choreografia, wysiłek przez te dwie godziny jest ogromny. W innych rolach zresztą także. Kiedyś przyszło mi grać Białego Królika w "Alicji w Krainie Czarów". Cały czas biegałem po scenie ubrany w puchowy kostium. Poty się ze mnie wylewały.
Na koniec słowo o finansach, dosłownie słowo, adekwatnie do wynagrodzenia, które w przypadku zdecydowanej większości aktorów teatralnych pozostaje w dalekiej sprzeczności z opisywanymi w brukowcach bajońskimi gażami "gwiazd". - Oj nie, u nas raczej częściej słyszy się, że kogoś nie stać na wykonywanie swojego zawodu – Alan obraca w proch wizję świetnie opłacanych aktorów.
- Ale – zaznacza – wszelkie wątpliwości znikają, gdy po zakończonym spektaklu pół tysiąca widzów wstaje z miejsc i bije brawo. To wzrusza i sprawia, że kochasz ten zawód. I że się od niego uzależniasz.