Siedem grzechów jarmarku świątecznego

Co do jednego zgadzają się wszyscy - pomysł organizacji w Krośnie jarmarku bożonarodzeniowego trafiony był w dziesiątkę. Co do wykonania opinie są już jednak podzielone: zdaniem wystawców i czytelników impreza była kompletną porażką. Kompletnie zaskakuje także ocena wydarzenia przez magistrat.
Umieszczenie stoisk w nieatrakcyjnym namiocie, brak świątecznego klimatu czy podstawowych informacji, to tylko trzy z wielu zastrzeżeń, które mają do organizatorów jarmarku świątecznego (21-23.12) wystawcy i nasi czytelnicy

Gdy na początku października zapowiedzieliśmy, że przed świętami na rynku odbędzie jarmark bożonarodzeniowy, nasi czytelnicy wyobrazili sobie plac usiany budkami: z części wydobywały się zapachy przysmaków, pod pozostałymi błyszczały gwiazdkowe ozdoby, a nad jednymi i drugimi świąteczna muzyka mieszała się z aromatem grzanego wina. I my tak to widzieliśmy, zaś działający przy rynku restauratorzy i rękodzielnicy z Krosna i okolic ostrzyli sobie na ten wyjątkowy, trzydniowy klimat zęby.

Rzeczywistość zweryfikowała tę wizję, i to brutalnie. - Gdzie jest ten jarmark, który tak wspaniale się zapowiadał, bo to chyba nie ten smutny namiot, stojący w kącie rynku i kompletnie zniechęcający do zaglądnięcia do środka. Gdzie budki i gdzie tłum spacerujących między nimi z kubkiem grzańca w ręku krośnian? To jakiś żart? - pyta na przykład pan Marcin. Na przykład, bo uwag w sprawie wydarzenia dostaliśmy znacznie więcej. - Pomysł był kapitalny, ale równie wspaniale ktoś go zarżnął – dodaje.

Oczekiwania były duże, tym większe jest rozczarowanie. Z pomysłu nie należy jednak rezygnować, lecz zrobić wszystko, aby w przyszłych latach przedświąteczny jarmark stał się jedną ze sztandarowych imprez w Krośnie

Nawet biorąc poprawkę na fakt, że był to debiut jarmarku, w jego organizacji ewidentnie popełniono błędy, czego najlepszym dowodem była śladowa frekwencja i odwołanie ostatniego dnia imprezy, przemilczane zresztą przez magistrat.

Najcięższe organizacyjne grzechy wskazali wystawcy i nasi czytelnicy.

Pierwszy: zamknięcie jarmarku w namiocie

- Ja rozumiem, że ze względu na koszty dla urzędu wygodne było zorganizowanie jarmarku w namiocie, który stał już od dwóch tygodni, ale takich imprez nie zamyka się pod dachem. Cały ich urok polega na tym, że odbywają się na wolnym powietrzu, ludzie przechadzają się między budkami, widzą kto czym handluje, a tu wszystkie atrakcje schowano pod dachem. Tak się nie robi – mówi Jan Staniek, jeden z wystawców.

Drugi: brak świątecznego klimatu

I jeszcze jedna uwaga od Jana Stańka: - Drugiego dnia przyniosłem kaseciaka i puściłem kolędy. W namiocie od razu zrobiło się przynajmniej odrobinę weselej. Nikt z urzędu o tym "szczególe" nie pomyślał.

Trzeci: złe godziny otwarcia

- Nie wiem dlaczego jarmark rozpoczynał się już o 10 rano. Przez pierwsze godziny przychodziła po jednej, dwie osoby na godzinę. A z drugiej strony kończył się o 18, zdecydowanie za wcześnie – żali się Iwona Bochnak, inny wystawca, która po totalnej frekwencyjnej klapie pierwszego dnia, stwierdziła, że na kolejny już nie zostanie.

Wtóruje jej pan Paweł, nasz czytelnik: - Takie imprezy o 18 zaczynają się dopiero rozkręcać, bo ludzie kończą pracę, jedzą obiad, chwilę odpoczywają i dopiero wtedy chętnie wybraliby się na rynek. Ktoś wymyślił totalnie nieżyciowe godziny otwarcia.

Przykładów na to, jak powinien wyglądać jarmark świąteczny, nie trzeba daleko szukać. To zdjęcia z Rzeszowa

Czwarty: termin

Jako rękodzielnik Iwona Bochnak zdecydowanie wolałaby, aby w przyszłości tego typu impreza odbyła się wcześniej, niż tuż przed świętami, bo raz: z doświadczenia wie, że większość ludzi do tego czasu zrobiła już zakupy, a dwa: rękodzielnicy starają się jak najszybciej upłynnić towar, dlatego w Krośnie nie pojawiło się ich zbyt wielu (łącznie było 17 wystawców), przez co w namiocie było dość pusto i mało atrakcyjnie z punktu widzenia oferty dla klientów.

Piąty: brak oznakowania i informacji

Pani Marta, która chciała odwiedzić jarmark w środę, nie od razu domyśliła się, gdzie impreza się odbywa: - Stoi sobie jakiś namiot, ale kompletnie bez żadnej informacji czy oznaczeń. Dopiero gdy się zbliżyłam, zobaczyłam wydrukowaną kartę z godzinami otwarcia. A to wszystko powinno krzyczeć do mnie: "Tu jestem, wejdź do środka!".

Gwoli ścisłości: baner informujący o jarmarku zawisł na namiocie dopiero drugiego dnia po południu, po uwagach, jakie zgłosili urzędnikom wystawcy.

Inna czytelniczka była zaskoczona, że na mieście nie było plakatów zapowiadających jarmark, ani informacji w lokalnych mediach. Według niej dużo lepiej promowany był przyjazd św. Mikołaja na rynek.

Szósty: urzędnicza wszechwiedza

Jan Staniek: - Nie rozumiem jednej rzeczy: przecież takie imprezy odbywają się od dawna za granicą, a nawet w Polsce. Wystarczy przyglądnąć się, jak to się robi gdzie indziej, a jak nawet czegoś się nie wie, to można skonsultować pewne rzeczy. My – wystawcy – byliśmy do dyspozycji, ale nikt nas o zdanie nie pytał. Urząd wiedział lepiej. No to zrobił imprezę do odhaczenia.

O ocenę jarmarku poprosiliśmy oczywiście także magistrat. Prezydent Krosna Piotr Przytocki przyznał wprawdzie, że pewne kwestie należy poprawić (przeniósłby na przykład namiot bliżej lodowiska), ale z jego odpowiedzi można odnieść wrażenie, że opowiadał o jakimś innym jarmarku: - Udany był zwłaszcza pierwszy dzień, z bardzo dużą frekwencją. A potem? Pewnie oferta wystawców była zbyt uboga, nastawiona na mniejszą ilość odwiedzających i to co zostało pod koniec drugiego dnia do sprzedaży sprawiło, że nie należało kontynuować już trzeciego dnia, bo nie było co sprzedawać. Wystawcy przygotowali po prostu za mało "atrakcji" dla zwiedzających.

Albo można odnieść inne wrażenie: że prezydent właśnie popełnił grzech siódmy: braku pokory.

*

Wszelkie uwagi zgłoszone zostały przez wystawców i czytelników z nadzieją, że podczas kolejnej edycji jarmarku uda się uniknąć błędów, które zadecydowały o fiasku pierwszej edycji imprezy. W tej samej wierze powstał niniejszy artykuł.

KOMENTARZE
Brak wyróżnionych komentarzy.
WSZYSTKIE KOMENTARZE (0)