Wtorek 9 lutego. Przed godziną 8.00 na krośnieńskim lotnisku ląduje lecący z Warszawy Pilatus PC-12 - jeden z najpopularniejszych na świecie turbośmigłowych samolotów biznesowych.
Za sterami maszyny siedzi Grzegorz Bielowicki - pochodzący z Krosna założyciel i wspólnik funduszu inwestycyjnego Tar Heel Capital, specjalizującego się w wyszukiwaniu średniej wielkości polskich firm potrzebujących kapitału. Przez kilkanaście lat istnienia Tar Heel Capital zainwestował w rozwój 19 działających w różnych branżach przedsiębiorstw ponad 200 mln zł, tyle samo, ile planuje zainwestować w ciągu najbliższych trzech lat w kolejne firmy.
W którąś z Krosna? - Inwestujemy w firmy o rocznych przychodach co najmniej 20 mln zł. Na Podkarpaciu jest wiele takich firm. Są oczywiście firmy jak krośnieński Nowy Styl czy Cellfast, które odniosły wielki sukces i nie potrzebują naszego kapitału. Ale jest tu także wiele dobrych a mniejszych firm potrzebujących pieniędzy na rozwój, które powinny powtórzyć sukces Nowego Stylu czy Cellfastu - odpowiada dyplomatycznie Grzegorz Bielowicki.
- Bardzo się cieszę, że budujecie w Krośnie utwardzony pas startowy - dorzuca od siebie.
W rozmowie z nami Grzegorz Bielowicki rozwija tę uwagę.
Ile trwał pański lot do Krosna?
- Lot Pilatusem z Warszawy trwa 40-50 minut.
Maszyna lądowała na trawie...
- Pilatus PC-12 to wyjątkowo uniwersalna maszyna, pozwalająca na operowanie z krótkich utwardzonych pasów oraz z pasów trawiastych. Oczywiście, pas trawiasty nie daje komfortu pasa utwardzonego, na którym można lądować w trudniejszych warunkach atmosferycznych. Po deszczu pas betonowy przecież nie rozmięknie, łatwiej go odśnieżyć, skraca drogę startu i kołowania.
Co według pana, oprócz poprawy komfortu, może zyskać Krosno na rozbudowie lotniska?
- Z mojej perspektywy lotnisko w Krośnie nie jest niezbędne, ale jest bardzo pomocne. Lokalne lotnisko byłoby natomiast wielką korzyścią dla miejscowych przedsiębiorców, a także ludzi sportu, kultury czy administracji. Dla nich wyjazd do Warszawy, czy odwrotnie - przyjazd do Krosna, mógłby się zamknąć w jednym dniu, a nie trwać 2-3 dni.
W Polsce dużym błędem ostatnich lat było wydawanie setek milionów złotych na niepotrzebne wielkie lotniska: Radom, Olsztyn czy Lublin. Zamiast tego lepiej było pójść drogą Krosna i wybudować w wielu średnich miastach utwardzone pasy dla mniejszych samolotów komunikacyjnych i prywatnych, dowożące stąd pasażerów do większych portów.
Sądzę, że dalszą drogą dla Krosna powinno być uruchomienie podejścia instrumentalnego, które umożliwia starty i lądowania w trudnych warunkach atmosferycznych. Wystarczy podejście na bazie GPS, co już umożliwi funkcjonowanie lotniska niezależnie od pogody. A dalej może nawet stworzenie małego lokalnego terminala. W Skandynawii są dziesiątki lokalnych lotnisk tego typu, z terminalami o powierzchni 100-200 mkw., obsługiwanymi przez 1-2 osoby, często pracowników aeroklubów. Dziennie lata stamtąd jeden samolot rejsowy do stolicy i 1-2 do innych większych miast.
Oprócz Krosna jest sporo peryferyjnie położonych miast, które mogłyby wiele zyskać na takim rozwiązaniu, na przykład Suwałki, Legnica, Jelenia Góra czy Koszalin. Dzięki temu, za kwotę 20-30 mln zł potrzebnych na rozbudowę lokalnych lotnisk, takie ośrodki znalazłyby się bliżej stolicy i innych centrów biznesowo-administracyjnych.