- To jest nasze święto, ale ono nie jest po to, żebyśmy się cieszyli ze swoich osiągnięć, ale po to, żeby się podzielić naszą wiedzą i doświadczeniami - mówił Andrzej Jurczak, dyrektor Samodzielnego Publicznego Pogotowia Ratunkowego w Krośnie podczas obchodów Dnia Ratownictwa Medycznego (16.10).
Dlatego uroczystości te wykorzystano do przybliżenia zasad działania systemu Państwowego Ratownictwa Medycznego w Polsce i w powiecie, ale przede wszystkim zasad udzielania pierwszej pomocy, podstawowych zabiegów reanimacyjnych, w tym praktycznego użycia automatycznego defibrylatora.
Samodzielne Publiczne Pogotowie Ratunkowe w Krośnie obsługuje mieszkańców Krosna i powiatu. Jego siedziba znajduje się przy ul. Grodzkiej, ale by skrócić czas od momentu zawiadomienia do przyjazdu karetki na miejsce zdarzenia, co jest podstawową ideą sprawnie funkcjonującego systemu ratowniczego, utworzono cztery podstacje: w Dukli, Rymanowie, Jedliczu i Korczynie.
W dyspozycji krośnieńskiego pogotowia jest siedem zespołów ratownictwa medycznego. Nie dzielą się już na karetki wypadkowe czy reanimacyjne, tzw. "R-ki", ale na zespoły specjalistyczne i podstawowe. Zespoły specjalistyczne to takie, w których co najmniej trzy osoby są uprawnione do wykonywania medycznych czynności ratunkowych (w tym lekarz), a zespoły podstawowe (dawne wypadkowe) składają się z co najmniej dwóch takich osób. Pogotowie w Krośnie dysponuje dwoma zespołami specjalistycznymi i pięcioma podstawowymi.
- Te siedem zespołów rzeczywiście codziennie ratuje ludzkie życie, nie ma dnia, kiedy ktoś nie zostałby uratowany, nie przeżyłby dlatego, że one skutecznie wykonywały swoją pracę - podkreślał Marcin Steliga, lekarz systemu. - Słysząc na mieście jadącą na sygnale karetkę, zwróćcie na to uwagę - zwracał się do obecnych w obchodach Dnia Ratownictwa Medycznego.
W 2011 roku załogi pogotowia w Krośnie wyjeżdżały ponad 17 tys. razy. W tym roku odnotowano już 13 tysięcy takich wyjazdów, średnio 45 dziennie. - Statystycznie około 40 procent tych wyjazdów, to są wyjazdy do nagłego pogorszenia stanu zdrowia, urazów zagrażających życiu. Wtedy jedziemy na sygnałach, aby jak najszybciej dotrzeć do poszkodowanych - mówił Marcin Steliga. - Około 30 procent to wyjazdy do nagłego pogorszenia zdrowia, gdzie nasza pomoc w mniejszym lub większym stopniu jest uzasadniona, ale kolejnych nie mniej niż 30 procent to są zachorowania, do których tak naprawdę nie powinniśmy wyjeżdżać - zdradza.
Tłumaczy, że niektórzy zgłaszający nie zdają sobie sprawy z idei działania pogotowia ratunkowego, nie widzą różnicy pomiędzy podstawową opieką zdrowotną, instytucją lekarza rodzinnego, a zespołami ratownictwa medycznego. To dlatego nie brakuje wezwań choćby po to, by ratownicy wypisali receptę.
Te najbardziej nieuzasadnione zgłoszenia "odsiewane" są przez dyspozytora. To on szczegółowo wypytuje o powód wizyty zespołu medycznego. Czasem jednak nie udaje się przekonać zgłaszającego, karetka i tak wyjeżdża. - Staramy się podchodzić do tego ze zrozumieniem i spokojem, bo to się zdarza bardzo często. Jesteśmy przyzwyczajeni, że jedziemy do zachorowań, w których kwestia czasu nie ma żadnego znaczenia, bo nie ma zagrożenia życia, a jest np. przewlekła choroba. Staramy się tłumaczyć, że pogotowie to nie taksówka, ani ambulatorium podstawowej opieki zdrowotnej.
Średni koszt karetki, czyli wyposażenia zespołu ratownictwa medycznego razem z samochodem, to około pół miliona złotych. Dziennie koszty funkcjonowania takiego zespołu szacuje się na 3-4 tys. zł. - To są olbrzymie pieniądze, ale one są sensownie wydawane wtedy, gdy ten zespół wykonuje to, do czego został przygotowany, czyli ratowania życia, a nie do udzielania porad, wypisywania recept czy zbijania gorączki, jak to często bywa - podkreślają ratownicy.
Przy okazji Dnia Ratownictwa Medycznego przekonywali jak ważne jest udzielenie pierwszej pomocy jeszcze zanim dojedzie karetka. Piotr Szurek, ratownik medyczny pouczał co należy w takiej sytuacji zrobić: - Sprawdźmy przytomność poszkodowanego, zadajmy pytanie "Czy mnie słyszysz, co ci się stało". Jeśli nie reaguje, to znaczy, że jest nieprzytomny. Należy udrożnić drogi oddechowe, sprawdzić oddech. Jeśli oddycha, to wiemy, że mamy do czynienia z nieprzytomnym oddychającym i wzywamy służby ratunkowe. Jeśli nie oddycha, również wzywamy służby, ale po telefonie przystępujemy do uciśnięć klatki piersiowej i sztucznej wentylacji.
- Nie wolno się bać, są to rzeczy bardzo proste, na pewno nikomu nie zaszkodzimy, a możemy pomóc. Najgorszy błąd jest wtedy, gdy nie obchodzi nas los poszkodowanego - dodał Piotr Szurek.
- Widać jednak wzrost świadomości u ludzi w zakresie udzielania pierwszej pomocy - cieszą się ratownicy. Podkreślają, że na przestrzeni 10 lat stan wiedzy znacznie się zmienił. - Dotyczy to szczególnie młodych ludzi. Często potrafią udzielać pierwszej pomocy, wiedzą jak się zachować w sytuacji utraty przytomności, zatrzymania krążenia. A to, co się zrobi zanim my przyjedziemy, jest najbardziej istotne dla tego, czy pacjent będzie żył, czy nie, czy będzie mógł funkcjonować, czy jego mózg po zatrzymaniu krążenia wróci do sprawności - twierdzi Marcin Steliga. - 10 lat temu sytuacje, kiedy prowadzono resuscytacje przed przyjazdem zespołu ratownictwa medycznego zdarzały się niezmiernie rzadko, a w tym momencie zdarzają się bardzo często, w 50 procentach przypadków zatrzymania krążenia. To przekłada się na to, że coraz więcej tych resuscytacji przedszpitalnych kończy się powodzeniem.
W krośnieńskim pogotowiu pracuje ponad 100 osób: lekarzy systemu, pielęgniarek i pielęgniarzy, ratowników medycznych, dyspozytorów i personelu ambulatoriów.