Na "Prządkach" cuda zdarzają się codziennie

W piątek (1.05) na "Prządkach" starszy turysta poślizgnął się na ścieżce i uszkodził kolano. Dwa dni później kilkuletnie dziecko spadło z 10-metrowej skały. Ktoś powie: prawo serii. Jeśli jednak spojrzymy na to, jak działa rezerwat, szybko okazuje się, że zamiast o prawie serii, należy raczej mówić o serii cudów.
W rezerwacie przyrody "Prządki" od kilku lat nie dzieje się najlepiej

Po wypadku, którego był świadkiem, pan Jarosław wie już, że do rezerwatu "Prządki" nigdy nie wróci. Wie również, że spadające z wysokości kilku metrów i uderzające o podłoże ludzkie ciało wydaje dźwięk głośny i głuchy.

Cud geologiczny

Ze strony poświęconej turystyce w Bieszczadach: "Rezerwat powstał w 1957 roku. Jego teren w całości leży w gminie Korczyna, na pograniczu wsi Czarnorzeki i Korczyna, tuż przy trasie Krosno-Rzeszów. Rezerwat jest położony w obrębie Czarnorzecko-Strzyżowskiego Parku Krajobrazowego i jest jego największą atrakcją turystyczną".

Z oficjalnej strony Miasta Krosna: "Rezerwat przyrody >Prządki< obejmuje formy skalne o fantastycznych kształtach, zbudowane z piaskowca ciężkowickiego o wysokości do 25 m. Swym kształtem przypominają olbrzymie postacie kobiet. Legenda głosi, iż są to panny dworskie zaklęte w głazy, które w ten sposób zostały ukarane za pracę w dzień świąteczny".

Te formy skalne o fantastycznych kształtach, ten geologiczny cud, każdego roku przyjeżdżają zobaczyć tysiące turystów.

Cud medyczny

Jest niedziela, 3 maja, po 15.00. Pan Jarosław z Rzeszowa podjeżdża pod teren rezerwatu przyrody "Prządki". Niewielki parking zapchany jest autami. Samochody stoją też wzdłuż drogi. Tak zwykle bywa tu w ciepłe, słoneczne weekendy.

W majowy weekend na terenie rezerwatu doszło do dwóch wypadków

Auto parkuje około 100 metrów od wejścia do rezerwatu. Wysiada i wraz z 6-letnim synem, skrajem lasu, udają się w stronę skał. Wokół głazów jest gwarno i żywo.

Na wysokości tej skały, która znajduje się najbliżej szosy, pan Jarosław kątem oka widzi, jak z jej szczytu ześlizguje się kilkuletni chłopiec. Najpierw trze o grzbiet wielkiego głazu, potem rozpędzony przelatuje przez jego krawędź i spada w dół, z wysokości około 10 metrów.

- To trwało ułamki sekund. Usłyszałem grzmotnięcie trochę takie, jakby spadł duży, płaski kamień. Choć nie, dźwięku upadku człowieka nie da się do niczego porównać - na próżno stara się znaleźć odpowiednik odgłosu kończącego scenę, na myśl o której wciąż przeszywają go dreszcze.

To z tej skały spadł kilkuletni chłopiec

Potem kilka, może kilkanaście sekund kompletnej ciszy. Gwar zamarł, świat się zatrzymał. - Chyba nikt nie mógł uwierzyć w to, co się stało, w to, co zobaczył. Nagle usłyszałem przeraźliwe wycie tego chłopca, naprawdę przeraźliwe. Zrobił się ruch. Podbiegła do niego jakaś kobieta, chyba matka, i mała dziewczynka, która wydaje mi się, że też głośno płakała. Ktoś zadzwonił po karetkę. Chciałem też tam podbiec, ale nie mogłem zostawić syna. On też wszystko słyszał i zapytał mnie: "Tato, co się stało?" - opisuje.

Karetka przyjeżdża po około 20 minutach. Po około godzinie pan Jarosław widzi na niebie śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Leci z Krosna w kierunku Rzeszowa. - Pewnie przewozi tego chłopaka - myśli. - Musiało mu się stać coś bardzo poważnego. Upadł przecież z dużej wysokości na ścieżkę, z której wystają korzenie drzew i kamienie.

W Szpitalu Wojewódzkim nr 2 w Rzeszowie potwierdzono, że trafił tam chłopiec, który spadł ze skały. Miał ogromne szczęście, bo oprócz potłuczeń i nieoperacyjnego złamania, nie doznał poważniejszych urazów.

To, że jego upadek tak się zakończył, pan Jarosław uznaje za cud. A do rezerwatu już nie wróci. - Miałbym ten wypadek cały czas przed oczami - mówi.

Cud wiary

- A co to dziecko na tej skale robiło? - tak na pytanie o bezpieczeństwo turystów w rezerwacie odpowiada Magdalena Grabowska, rzecznik Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Rzeszowie (RDOŚ), instytucji, która sprawuje nadzór nad "Prządkami".

Jej reakcji trudno się dziwić, bo dziecka na szczycie skały absolutnie być nie powinno. To właśnie "Prządki" są skarbem rezerwatu, to dla ich ochrony ten rezerwat ponad 50 lat temu utworzono, dlatego obowiązuje tam kategoryczny zakaz wspinaczki.

Pytanie: w jaki sposób turyści widoczni na zdjęciu łamią prawo?

Gdy jednak dowiaduje się o tym, że dwa dni wcześniej (piątek, 1.05), inny turysta poślizgnął się na ścieżce i uszkodził kolano, i o tym, że turyści oraz mieszkańcy uznają stan przygotowania ścieżek w rezerwacie za, delikatnie mówiąc, fatalny, odpowiada, że na inwestycje brakuje pieniędzy: - Trudno mi jest przewidzieć czy będziemy podejmować jakieś działania. To, co możemy naszym niewielkim budżetem zrobić, staramy się robić.

Po chwili dzwoni. Chce dodać jeszcze jedną, fundamentalną jej zdaniem rzecz: - Doprecyzowałam jak to z tym rezerwatem jest i trzeba zacząć od tego, że tam nie ma wyznaczonej żadnej ścieżki turystycznej. Zgodnie więc z przepisami, obowiązuje zakaz wstępu do rezerwatu.

Zgodnie z rzeczywistością - i tego pani rzecznik oczywiście ma świadomość - "Prządki" odwiedzane są przez masę turystów, a okoliczne gminy promują je jako sztandarową atrakcję.

Przy wejściu do tej atrakcji nie ma natomiast żadnego znaku, który informowałby o zakazie wstępu. Jest za to niewielka drewniana, zadaszona konstrukcja z krótkim opisem rezerwatu oraz listą sześciu czynności, których na jego terenie robić nie wolno. Wśród nich nie ma zakazu wstępu.

Tuż obok, tablicę ze swoimi czternastoma zakazami postawiły Lasy Państwowe. O zakazie wstępu ani słowa.

Są jeszcze tabliczki postawione przez PTTK Krosno zapraszające do wędrówki czarnym szlakiem turystycznym, który formalnie, na mapach, biegnie na granicy rezerwatu. W praktyce zaś granica ta się rozmywa. Nie istnieje.

Przy wejściu do rezerwatu znajdują się tablice z wieloma zakazami. Okazuje się, że nie ma wśród nich tego najważniejszego - zakazu wstępu

Pani rzecznik tłumaczy, że RDOŚ nie ma obowiązku postawienia znaku zakazu wstępu, bo zakaz wynika z przepisów ustawy o ochronie przyrody.

Jej wiarę w to, że każdy turysta przyswoił sobie zapisy tejże ustawy, chyba również traktować należy w kategoriach cudu.

Cud polski

Witold Grodzki, przewodnik beskidzki, wie, że rezerwat od kilku lat choruje. Mówi, że źle się w nim dzieje. Stawia diagnozę, można powiedzieć, dość typową dla naszego kraju: - Rezerwat ma gospodarza, ale tylko formalnie. Kilka lat temu nadzór nad nim przejęła RDOŚ w Rzeszowie, która nie zrobiła w nim inwentaryzacji. Nie wiedzą, co się w nim dzieje, jak wygląda i jak funkcjonuje. Dopiero ostatnio zaczęło się tam coś dziać - wycięto część drzew.

Postawę rzeszowskiej instytucji Witold Grodzki nazywa więc "zaniechaniem". Najgorsze według niego jest jednak to, że choć rezerwat leży na terenie Nadleśnictwa Kołaczyce i choć z tej strony byłaby wola działania, bez zgody RDOŚ nadleśniczy nie może nawet kiwnąć palcem.

Rezerwat jakoś więc działa. "Jakoś" - taki nasz, polski cud.

Cud powszechny

W poniedziałek (4.05), dzień po upadku chłopca ze skały, na parking pod rezerwatem zajeżdża jasny sedan. Wysiadają z niego cztery osoby - mężczyzna (około 45-50 lat) oraz trójka młodych ludzi - dwie dziewczyny i chłopak - którzy wyglądają na licealistów.

Przechodzą obok tabliczek wskazujących kierunek szlaku turystycznego, na chwilę zatrzymują się przed drewnianą tablicą, potem od razu wybierają wydeptaną ścieżkę odchodzącą w prawo od szlaku, łamiąc tym samym wynikający z ustawy zakaz, bo właśnie wkroczyli na teren rezerwatu.

Uwaga, filmuję waszą wspinaczkę...

Obchodzą skały dookoła. Gdy znajdują się po drugiej stronie, starszy mężczyzna wdrapuje się na jeden z niższych głazów. Staje na jego szczycie, na wysokości około 4-5 metrów, i wyciąga smartfona. Będzie filmował wspinaczkę dzieciaków.

Ci przyklejają się do ściany głazu i pokracznie prą do góry.

Na szczycie prostują się, wyciągają swoje smartfony, podchodzą do krawędzi, zbijają się w kupę i każdy kolejno robi sobie słit focię.

Jako pierwszy schodzi mężczyzna. - Jestem jak pająk - oznajmia z dumną w połowie drogi. - Bądźcie jak ja - zachęca pozostałych.

Uśmiech!

Na dole budzi się w nim odpowiedzialność. Krzyczy więc do reszty: "Tylko ostrożnie!". Reszta niemal siada na głazie i próbuje ześlizgnąć się ze skały.

Jakimś cudem schodzą. Cudem, który wśród tych skał wydarza się codziennie wiele razy.

Dziewczyna, która jako ostatnia stawia stopy na ziemi, czuje ulgę. - Uff - wzdycha. - Ostro było.

Bądźcie jak pająk!

Cud największy

Patrząc nie tylko na to, co wydarzyło się w rezerwacie w ostatnich dniach, ale na to w jaki sposób od wielu lat działają "Prządki" - na fantazję i nieodpowiedzialność turystów, na wieloletnie zaniedbania w utrzymaniu rezerwatu, na brak podstawowych informacji i oznaczeń, na promocję tego miejsca jako atrakcji turystycznej, podczas gdy obowiązuje tu zakaz wstępu, wreszcie na nasz narodowy, biurokratyczny burdel - tak więc patrząc na to wszystko, do głowy przyjść może tylko jedyna refleksja: to cud, że nie doszło tu jeszcze do naprawdę wielkiej tragedii.

ZOBACZ TEŻ W ARCHIWUM PORTALU
KOMENTARZE
Brak wyróżnionych komentarzy.
WSZYSTKIE KOMENTARZE (0)