Wiadomość od pani Grażyny: - W ostatnim czasie drogowcy wycinali na asfalcie dziury w dziurach. Potem zalewali je nowym asfaltem i robili łaty. Efekty najlepiej widać na ul. Kapucyńskiej i na placu pod sądem. Czy taka operacja będzie powtarzana z nadzieją, że łaty zleją się w nową nawierzchnię? Przecież te "plomby" wypadną po pierwszym mrozie. No i jeszcze ich wygląd! Zawsze fatalnie wyglądały, ale w tym roku dziury wycinał chyba ktoś z fantazją, kto potraktował ulicę jak wycinankę, której wzór trzeba chyba oglądać z lotu ptaka".
Rzeczywiście, ostatnio widok był to dość powszechny: najpierw maszyna wycinała w asfalcie otwór - dziurę o równych brzegach wokół dziury, która wypadła w drodze - następnie kilku ludzi wypełniało ten otwór czarną, gęstą i ziarenkowatą masą, uklepywało masę i wstępnie ją równało. Na końcu łatę ugniatał miniwalec.
Całość trwała kilka, najwyżej kilkanaście minut. Potem ekipa przemieszczała się do następnej dziury. Za sobą zostawiała dymiącą jak gorąca herbata na mrozie łatę. Najeżdżały na nią samochody, które czekały na ominięcie brygady drogowców. Gdyby świadek takiej sytuacji zapytał pana walcowego o to, czy można na taką dymiącą łatę najeżdżać, ten odpowiedziałby, że właściwie to nie, ale skoro ktoś już najechał, to co on mu może zrobić? Potem cofnąłby i ugniótł łatę jeszcze raz. Dałby sobie przy tym rękę uciąć, że "plomby" wytrzymają kilka sezonów.
Jak tłumaczy Miasto, ta coroczna praca drogowców, która fachowo nazywa się "cząstkowym remontem nawierzchni bitumicznej przy użyciu masy asfaltobetonowej", ma przynieść efekt w postaci "poprawy komfortu jazdy oraz zapobieżenia dalszej degradacji starych nawierzchni i powstawaniu uszkodzeń pojazdów samochodowych". Zakres prac ustalany jest z zarządcą drogi (Miastem).
Trzeba obiektywnie przyznać, że efekt, o którym mówią urzędnicy, jest w zasadzie osiągnięty. Jedyna dziura, jakiej w tym łataniu dziur można się doszukać, to rzeczywiście kwestia estetyki wspomniana przez naszą czytelniczkę: łaciatą ulicę do drogowych ideałów faktycznie trudno zaliczyć, zwłaszcza, że w oparciu o wygląd i strukturę łat na jednej tylko ul. Kapucyńskiej można spokojnie stworzyć całą ich typologię: prostokąty, kwadraty i romby; wielokąty, "elki" i takie w kształcie przecinka; ustawione równolegle i prostopadle do osi jezdni; łaty dziewicze (po raz pierwszy na jezdni) i łaty recydywistki (łaty łatające dziury w łatach).
Ale co tam estetyka! Najważniejsze, że nic nie tłucze! Przynajmniej przez chwilę, bo o tym, że o skuteczności cząstkowego remontu nawierzchni bitumicznej ciężko mówić świadczy spore zagęszczenie dziur recydywistek.
- Nie ma się co dziwić - tłumaczy mieszkaniec, który zaparkował przy Kapucyńskiej. - To prowizorka, taka na pięć minut. Gdy dowiaduje się, że wykonawca udzielił na tę prowizorkę 24-miesięcznej gwarancji, tylko się uśmiecha. - Część z nich do jesieni nie wytrzyma, a co dopiero dwa lata! Ale wypadnie, to znowu przyjadą i załatają. Tak było, jest i pewnie już zawsze będzie. Trzeba się cieszyć, że choć to zrobią.
Inna spotkana na Kapucyńskiej osoba przypuszcza, że łatając dziury Miasto tak naprawdę stara się załatać dziurę w budżecie. A i owszem, nowy dywanik by się przydał, ale skoro nie ma na niego pieniędzy, to trzeba się cieszyć, że choć prowizorycznie połatają.
- Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma - mówi pogodzona z widokiem łaciatej nawierzchni kolejna mieszkanka. - No niby prowizorka, ale trzeba się cieszyć, że przynajmniej ją mamy. Zawsze mogą nie łatać, prawda?
Zadowolenie całej trójki z drogowego półśrodka jest z jednej strony interesujące, z drugiej przerażające, tym bardziej, że chwilami ociera się ono o radość.
- Prowizorka i tymczasowość to po prostu element naszej kultury organizacyjnej i spuścizna wcześniejszych pokoleń - spieszy z wyjaśnieniem ich postawy socjolog Hubert Kotarski. - Od długiego czasu byliśmy do nich przyzwyczajani - zabory, Księstwo Warszawskie, II RP, okupacja, PRL. Cechą charakterystyczną tych okresów było przekonanie, że za chwilę pewnie wszystko się zmieni i nie ma sensu budować czegoś trwałego. Do dziś funkcjonuje powiedzenie, że prowizoryczne rozwiązania są najtrwalsze. Jeśli prowizorki się sprawdzają, to po co działać od podstaw i całościowo? Stąd ta specyficzna racjonalność działań.
I pewnie stąd ta specyficzna radość z prowizorek, wobec której nasza czytelniczka - pani Grażyna - najwyraźniej niesłusznie próbuje się buntować.
Zatem pani Grażyno, chyba musi pani spróbować polubić prowizorkę...