Krosno z czerwca 1915: krew, ogień, płacz

Przejmujący opis Krosna z I wojny światowej w książce "Galicja 1914-1915 zapiski korespondenta wojennego" autorstwa węgierskiego pisarza Ferenca Molnára. Wydana w 1916 roku na Węgrzech publikacja doczekała się tłumaczenia na język polski.
Węgierska jazda zdobywa Krosno, czerwiec 1915 rok. Widok najprawdopodobniej odtworzony z pamięci (własność: Jakub Materniak)

Ferenc Molnár (1878 - 1952) - pisarz, dramaturg. W Polsce znany głównie jako autor książki dla dzieci "Chłopcy z Placu Broni" w przekładzie m.in. bywającego w Krośnie Tadeusza Olszańskiego - honorowego członka Stowarzyszenia Portius w Krośnie.

Molnár był też dziennikarzem, korespondentem wojennym. Jako wysłannik budapeszteńskiej bulwarówki "Est" znalazł się na linii frontu I wojny światowej, w Galicji, gdzie austro-węgierska armia broniła się przed ofensywą Rosjan. Opisy dramatycznych wojennych scen, jakie miały miejsce na ziemiach polskich zawarł w książce "Galicja 1914-1915. Zapiski korespondenta wojennego". Przekładu na język polski dokonał Ákos Engelmayer, historyk i dziennikarz, były ambasador Węgier w Polsce. Książkę wydano pod honorowym patronatem prezydenta Polski oraz Węgier, a także marszałków województw: małopolskiego i podkarpackiego.

W styczniu (19.01) w ambasadzie Węgier w Warszawie odbyła się uroczysta promocja książki. Zaproszenie na nią otrzymali przedstawiciele krośnieńskiego Stowarzyszenia Portius: Andrzej Kołder i Zbigniew Ungeheuer.

Zbigniew Ungeheuer - prezes Stowarzyszenia Portius

- Pierwsza wojna światowa została stłumiona przez ogrom zbrodni i tragedii II wojny światowej, ale nie możemy o niej zapomnieć, bo przecież ona dała Polsce niepodległość - mówi Zbigniew Ungeheuer, prezes Stowarzyszenia Portius. - Na naszych terenach na przełomie 1914-1915 roku przetaczał się teatr ogromnych działań wojennych. Olbrzymi front o długości blisko 2 tys. km zatrzymał się na Karpatach, gdzie wojska węgierskie, austriackie i polskie, broniły dostępu do Niziny Węgierskiej.

- Wraz z oficerami 36-letni Ferenc Molnár automobilem przesuwał się za linią frontu i opisywał w sobie tylko znany, piękny sposób te tragedie - dodaje Zbigniew Ungeheuer. - Jechał przez Biecz, w czerwcu dojechał do Krosna. Znalazł się tu w momencie, kiedy Krosno zostało wyzwolone przez jazdę węgierską.

Krosno, czerwiec 1915
  • "W Krośnie zatrzymaliśmy się w południe na chwilę, ale tej chwili nie sposób zapomnieć. Miasto zbudowane jest na wzgórzu; w miejscu gdzie stoję, kilka domów po lewej zostało zburzonych i dzięki temu roztacza się przede mną widok ku dolinie, na niekończące się pola. Na owych polach je obiad trzy tysiące jeńców rosyjskich. Wiem, że trzy tysiące, bo mi to powiedziano. Stojąc w upale w południe, widzę tylko bezkres pokryty tysiącami dużych, ciemnobrunatnych gąsienic. Kolor rosyjskiego munduru zlewa się z barwą zdeptanego pola tak, że nie dostrzegam ani kawałka wolnej ziemi - całe pole roi się od siedzących, kucających, leżących i klęczących ludzi; robią wrażenie grudek będących w nieustannym ruchu. Widok ten jest wspaniały, a jednocześnie odrażający. Zdaje się, jakby dolina usiana była nieprzeliczonym mrowiem robaków wielkości człowieka, które bez ustanku pełzają obok siebie, po sobie, miejscami zbijając się w ruchliwe kłębowisko. Z tych kłębowisk unosi się dym, tam gotuje się dla nich obiad.

    Gdy tak stoję spoglądając w dół, za moimi plecami wznosi się ku niebu potężny chór kobiecych i dziecięcych głosów. Towarzyszy mu niemilknące ani na chwilę niezłomne i ostre bicie dzwonów. Całe miasto, powietrze i niebo wypełnia się lamentem chóru, któremu wtórują dźwięki organów. Brama kościoła jest otwarta, to właśnie z jego wnętrza płynie śpiew. Nad tym dzwony - dźwięczą cienko, rytmicznie, szybko i nagląco, jakby na trwogę. W chórze, co pewien czas słychać piskliwe głosy dzieci. Południowe słońce praży niemiłosiernie. Wydaje się, że od tego można dostać gorączki.

    Wszystkie domy wokół mnie pozbawione są dachów i okien. Sterczą, wydzielając smród spalenizny - dziwny, ciepły, cuchnący oddech przypalonego drewna, skóry, tkaniny - trudno to wytrzymać. Chór i dzwony usiłują się wzajemnie przekrzyczeć, jak gdyby chciały być usłyszane przez Boga, jakby lamentowały oddzielnie nad każdym spalonym domem, nad każdym zabitym człowiekiem.

    Przy dźwiękach dzwonów i falującego śpiewu idą rosyjscy jeńcy. Skręcają obok mnie w kierunku pola, do tamtych. Jednocześnie pojawia się długa kolumna małych rosyjskich karabinów maszynowych na kółkach. Te obrzydliwe, zwyrodniałe działa wyglądają jak małe, złośliwe pieski.

    Nie możemy jechać dalej, bo w kierunku frontu po tej samej drodze, która idą Rosjanie, pędzone są konie. Teraz wszystko ginie w kurzu: idąca pod bagnetami masa jeńców, rozciągnięte tabuny koni, a między nimi grzechocząca kolumna karabinów maszynowych - i przez gorący obłok kurzu, jak przez zasłonę widzę trzytysięczny tłum w dolinie, który nagle powstaje, ta masa ludzi, ta mrowiąca się zdobycz wojenna porusza się w tej chwili za wypalonymi domami, a obrazu dopełnia piskliwe i nieprzerwane współzawodnictwo błagalnego chóru i przerażonych dzwonów. Przy tamtych domach stoją ranni z obandażowanymi rękami, głowami, przez jedną z chustek przesącza się świeża krew. Czuję, że stoję w środku krwawego serca wojny, między dymiącymi domami, w kurzu wzbijanym przez spłoszone konie, z lamentliwym śpiewem podeptanego narodu i biciem dzwonów w moich uszach i mózgu. Obok tysiące maszerujących do niewoli wrogów, przede mną nasi zakrwawieni żołnierze - i to wszystko na wyszczerbionej przez zburzone domy ulicy, w mieszaninie hałasu, kurzu, upału, smrodu spalenizny, krzyku jeźdźców i szumu tysięcy jeńców przygotowujących się do wymarszu. Nad tym wszystkim góruje nieustanny i płaczliwy chór dzieci oraz nieprzerwane bicie dzwonów. Jakby tych rzeczy nie można było rozdzielić, jakby różnorodne głosy, postacie, zapachy, ruch, upał nie były niczym innym, jak samą burzą wojny, która przelewała się tu za wrogimi armiami, w tym samym kurzu, który wzbijali atakujący. W tym momencie na małej wypalonej uliczce obecne jest wszystko: krew, kurz, ogień, konie, niewola, bagnety, płacz do Boga i wrzask pędzonych do niewoli wrogów, bicie dzwonów, dymiące ruiny, śpiew dzieci, stające dęba konie, przekleństwa jeźdźców - już nie potrafię określić, czy trwało to pół godziny, czy może trzy minuty, bo teraz, gdy ustało, wydaje się, jakby była to jedna chwila. Nie można jej zapomnieć. Chwila, podczas której zobaczyłem jeńców rosyjskich spożywających obiad w Krośnie."

Wykorzystano fragmenty "Galicja 1914-1915 zapiski korespondenta wojennego".

KOMENTARZE
Brak wyróżnionych komentarzy.
WSZYSTKIE KOMENTARZE (0)