Jaka Wigilia, taki cały rok. O dawnych zwyczajach świątecznych

Kim są pierszoki? Dlaczego panny cieszyły się, kiedy w święta odwiedzali je śmieciarze? I co choinka ma wspólnego z podłaźniczką? O tych i innych tradycjach bożonarodzeniowych opowiadają regionalista Bartosz Gałązka i Iwona Ćwiąkała z Muzeum Rzemiosła w Krośnie.
Rodzina Mięsowiczów wraz ze słynnym zegarmistrzem Michałem Mięsowiczem (pierwszy z lewej siedzący przy stole) w 1935 r. w okresie “bożonarodzeniowym”. W tle widoczna jest choinka
archiwum Muzeum Rzemiosła w Krośnie

Dawniej większość zwyczajów świątecznych kultywowali mieszkańcy wsi. Występowały one w niektórych dzielnicach Krosna, które wcześniej były wioskami. Bartoszowi Gałązce udało się zapisać te tradycje świąteczne, które pamiętali jego rozmówcy, czyli najstarsi mieszkańcy Suchodołu, Białobrzegów, Krościenka Niżnego i Zawodzia (o panu Bartoszu i jego pracy pisaliśmy tutaj). O zwyczajach bożonarodzeniowych opowiedziała nam również Iwona Ćwiąkała z Muzeum Rzemiosła w Krośnie. 

Przygotowania na ostatnią chwilę

W Wigilię gospodyni wstawała bardzo wcześnie rano. – Trzeba było się ze wszystkim uwinąć, bo „jaka Wigilia, taki cały przyszły rok”. Wierzono, że od zachowania domowników w ten jeden dzień, zależy to, jak będzie wyglądał cały przyszły rok – mówi Iwona Ćwiąkała.

Kobiety przygotowywały potrawy, zaś mężczyźni zajmowali się ubieraniem choinki, obejściem i odśnieżaniem ścieżek, bo zimy dawniej były srogie. Trzeba było ze wszystkim zdążyć, żeby w Boże Narodzenie już nic nie robić, bowiem pierwszy dzień świąt był jedynym dniem w roku, kiedy gospodynie odpoczywały.

Tak zwane "pająki" były jednymi z dekoracji świątecznych. Wykonywano je m.in. z bibuły
"Zwyczaje, obrzędy i wierzenia okresu adwentu i bożego narodzenia w regionie krośnieńskim"

Podłaźniczka

Zwyczaj ubierania choinki do Polski przywędrował w XIX wieku. – Na początku nie były to takie drzewka jak te, które teraz stawiamy w swoich domach – mówi pani Iwona. – To były gałązki jodłowe lub świerkowe wieszane pod sufitem, które nazywano podłaźniczkami. Na tych gałązkach wieszano takie dekoracje jak światy z opłatków, pająki z bibuły, jabłuszka, pierniki, czy śnieg z waty. Podłaźniczkę ubierano w Wigilię.

Pierszoki i szczodroki

Wcześnie rano w Wigilię w Krośnie i okolicy domy sąsiadów odwiedzali pierszoki, zwani też połaźnikami. – Pierszok to chłopiec pomiędzy dziesiątym a czternastym rokiem życia, który przychodził do domów sąsiadów i składał życzenia: na szczęście, na zdrowie, na tę świętą Wigilię, żeby wam się darzyło, mnożyło – mówi pani Iwona.

Za swoje życzenia pierszok otrzymywał piernik lub jakiś grosik. – Chodziło o to, żeby sąsiadom zrobić przyjemność, a nie jak teraz często bywa, żeby zbierać pieniądze.

Ci sami chłopcy w Nowy Rok też odwiedzali sąsiadów jako szczodrocy i składali życzenia: "na szczęście, na zdrowie, na ten Nowy Roczek, żeby się wam darzyło, mnożyło kapusta i groszek, w każdym kątku po dzieciątku, a na piecu czworo".

Wigilia

Na początku XX wieku do okresu międzywojennego wigilię spożywano na stołach bez obrusu. Stół przykrywano dopiero po wieczerzy. Z czasem się to zmieniło.

Pośrodku stołu kładziono garść owsa i siano oraz kolorowy opłatek, który był przeznaczony dla zwierząt. Przynajmniej w jednym kącie izby umieszczano wiązkę słomy, co razem z siankiem symbolizowało Chrystusa narodzonego w stajence. Zdarzało się też, że nogi stołu obwiązywano powrósłem, czyli wiązką skręconych źdźbeł zboża, służącą do związania snopów. Miało to sprawić, że w nadchodzącym roku krowy nie rozłaziły się z pastwiska podczas wypasania.

Pierogi nadal są jedną z potraw wigilijnych
FACEBOOK  ETNOCENTRUM

Wieczerzę rozpoczynano, gdy na niebie pojawiła się pierwsza gwiazdka, od łamania się opłatkiem. - Na wigilijnym stole było 12 potraw, jak miesięcy w roku i apostołów, które przyniesiono z pola, ogrodu, lasu i wody. Były to potrawy jarskie, bo mięsa nie jedzono w tym dniu. A więc na przykład barszcz z uszkami, kapusta z grochem, pierogi ze śliwkami suszonymi czy kasza na słodko – mówi pani Iwona. – Jedzenie mogła donosić tylko gospodyni. Na początku XX wieku w niektórych domach wieczerzę spożywano na stojąco, aby kręgosłup nie bolał podczas żniw. Jedzono z jednej miski, a łyżkę trzymano w dłoniach do zakończenia wigilii. 

Przy stole było też jedno miejsce dla wędrowca albo, jak twierdzą niektórzy, dla dusz zmarłych z rodziny.

W wiejskich domach dawniej nie było jeszcze elektryczności, więc izbę rozświetlały świece. – Bacznie obserwowano, kto jaki cień z wieczerników daje. Jeśli cień był wyraźny, to znaczyło, że ta osoba doczeka przyszłej Wigilii, a jeżeli nie, to obawiano się o jej zdrowie - mówi pani Iwona. 

Kolorowym opłatkiem i resztkami z wigilijnego stołu dzielono się ze zwierzętami.

Zwyczaj ubierania choinki do Polski przywędrował w XIX wieku
DAMIAN KRZANOWSKI

Paląca się świeca

- W domu jednej z pań mieszkającej na Zawodziu istniał zwyczaj palenia dwóch świec na stole wigilijnym po skończonej wieczerzy – opowiada Bartosz Gałązka. – Jak sama tłumaczyła, chodziło o to, żeby Jezus mógł się narodzić w blasku światła, a Święta Rodzina nie zgubiła się na drodze do stajenki. Tak mówiła moja rozmówczyni, ale wydaje mi się, że ów zwyczaj można też interpretować w związku z kultem zmarłych. Chodzi o symbolikę światła.

Kolędowanie

Po wigilii siadano do wspólnej modlitwy i kolędowania. - Był taki zwyczaj, że na słomie, która stała w kącie izby siadała gospodyni ze swoimi dziećmi po to, żeby kwoka miała dużo kurcząt – mówi pani Iwona.

- Warto wspomnieć o ogromnym lokalnym zasobie śpiewów kolędowych i widowisk kolędniczych składających się na barwną tradycję bożonarodzeniową i noworoczną. W ostatnich dziesięcioleciach został on mocno zredukowany i ograniczony do kilku najpopularniejszych tekstów, melodii i form - mimo powszechnego przekonania o tym, że o tradycje bożonarodzeniowe dbamy – mówi Bartosz Gałązka.

Później domownicy szli na północkową, czyli mszę o północy, pasterkę. Po drodze panny na wydaniu liczyły kołki w płocie. Jeżeli ich liczba była parzysta, to znaczyło, że dana panna wyjdzie za mąż w przyszłym roku, jeśli nie, musiała jeszcze poczekać.

Po powrocie można było się w końcu wyspać.

W Suchodole i Turaszówce jeszcze po wojnie kolędnicy chodzili z turem-turoniem, czyli maszkarą przedstawiającą włochate zwierzę
FACEBOOK  ETNOCENTRUM

Kolędnicy

Kolędnicy odwiedzali domy od św. Szczepana do Trzech Króli. – Grupy kolędnicze przygotowywały się do tego przez cały grudzień – mówi Iwona Ćwiąkała. – W polu pracy nie było, szybciej robiła się szarówka, ludzie nie mieli komputerów i telewizorów, więc wieczorami siadali do robienia ozdób świątecznych, czy tworzenia i naprawy strojów dla kolędników.

Przygotowywano też odpowiednie inscenizacje przedstawiające Boże Narodzenie albo przybycie Trzech Króli. – Jedne grupy były małe, inne rozbudowane, ale ich nieodłącznymi elementami byli św. Józef, Maryja z Dzieciątkiem, Trzej Królowie, diabeł i anioł – mówi pani Iwona. – Domownicy chętnie przyjmowali kolędników bez względu na to, czy nabroją.

Od drobnych żartów był diabełek. To on widłami zaczepiał gospodynie i panny albo coś strącał. – Nikt się nie denerwował z tego powodu – dodaje pani Iwona. – Wszyscy byli szczęśliwi, że przyszli kolędnicy, bo to była taka rozrywka dla domowników. Dawniej liczyło się, żeby ludziom sprawić przyjemność.

W Suchodole i Turaszówce jeszcze po wojnie kolędnicy chodzili z turem-turoniem. – Kolędowanie z maszkarami, czyli maskami zwierzęcymi należy do najbardziej archaicznych form kultury tradycyjnej – tłumaczy Bartosz Gałązka. – Przybycie turonia wiązało się z magicznym sprowadzeniem w progi domostwa dostatku i powodzenia. "Gdzie turoń chodzi, tam się wszystko rodzi" - skandowali kolędnicy. Początkowo chodziło o urodzaj w polu, ale później, jak mówiła moja rozmówczyni z Suchodołu, ludzie odczytywali te życzenia jako zapowiedź awansu w pracy, a nawet wygranej na loterii.

Jedną z postaci należących do grupy kolędniczej jest diabeł. Dawniej sprawiał on domownikom niemało psikusów
FACEBOOK  ETNOCENTRUM

Dlatego mieszkańcy Krosna i okolic dbali o to, żeby grupy kolędnicze nie odchodziły z niczym. Częstowano ich piernikami, niekoniecznie dawano pieniądze. – Słowo „kolęda” oznaczało nie tylko życzenie, ale również dar ofiarowany w zamian – dodaje pan Bartosz. – Musiał on satysfakcjonować kolędników, w przeciwnym razie odchodzili złorzecząc, np. "Kąkol! Stokłosa! Urwij babie pół nosa, a dziadowi pół d**y, niech ucieka z chałupy!".

Jak zaznacza pan Bartosz, wiara w magiczną moc słowa powodowała, że gospodarze brali sobie te złorzeczenia do serca i przez cały kolejny rok obawiali się nieurodzaju i innych klęsk. – A podczas następnych świąt przyjmowali kolędników już chętnie i obdarzali hojnie.

Śmieciarze

Śmieciarze, zwani też zamiataczami, to kawalerowie, którzy przychodzili do domu upatrzonej wcześniej dziewczyny wcześnie rano, a nawet po północy z 25 na 26 grudnia. – Jeśli zastali dom nieposprzątany, sami zabierali się za „zamiatanie”, figlując przy tym i śmiecąc po całym domostwie, a także flirtując z pannami – mówi Bartosz Gałązka. – Ich wizyta mogła mieć charakter zalotów, a nawet oświadczyn. W późniejszym jednak czasie wiązała się przede wszystkim z zabawą. Z jednej strony była to okazja do wyróżnienia dziewczyny szczególnie lubianej, z drugiej - do poniżenia panny postrzeganej jako dumna i niedostępna lub po prostu nielubianej.

Iwona Ćwiąkała zaznacza, że gospodarz zazwyczaj cieszył się z wizyty śmieciarzy. – Znaczyło to, że jego córki podobają się i są brane pod uwagę jako przyszłe żony - mówi. - Śmieciarze wchodzili do domu, zaglądali pod łóżka, stół, czy szafę, sprawdzali czy jest posprzątane, a w międzyczasie wyciągali z kieszeni słomę i rzucali na izbę. Nikt z domowników się tym nie denerwował, gospodyni była zadowolona, a gospodarz nawet trunek stawiał na stole kawalerom za to, że przyszli „na śmieci”.

KOMENTARZE
KOMENTARZE WYRÓŻNIONE
foks9
27.12.2020 09:49

pamiętam wiele z tych obyczajów i tradycji. Żal mi obecnego pokolenia komputerów, smartfonów i tabletów. Uciekło i coś wielkiego, bliskośc z drugim człowiekiem.

foks9
na forum od listopada 2017
WSZYSTKIE KOMENTARZE (3)