Food truck krośnianina rozpoczął kulinarną rewolucję w Krakowie

Cztery lata temu dwójka kelnerów otworzyła food trucka z frytkami belgijskimi, od którego zaczęła się moda na jedzenie uliczne w Krakowie. Jednym z nich był pochodzący z Krosna Łukasz Wilk. - Jedzenie na ulicy może być bardzo dobre jakościowo, bardzo smaczne i bardzo przyjemne - przekonuje krośnianin.
Łukasza Wilka i Mateusza Szpaka (drugi i trzeci od lewej) nie było stać na własną restaurację. Postanowili otworzyć "coś mniejszego". Dzisiaj mają sieć food trucków serwujących belgijski przysmak

Uściślijmy: - Frytki belgijskie to frytki dwukrotnie smażone. Najpierw w temperaturze nieco ponad 100 stopni, a następnie w ponad 170 stopniach. Podczas pierwszego smażenia ziemniak mięknie, a w czasie drugiego na wierzchu tworzy się chrupiąca skórka. Ta technika pozwala pokroić ziemniaka grubiej, na fryty – tłumaczy pochodzący z Krosna Łukasz Wilk, 33-letni współwłaściciel Frytek belgijskich w Krakowie.

Nieźle nie wystarczy

Spotykamy się w sercu krakowskiego Kazimierza, dzielnicy, która od kilku lat wraca do życia. Na niewielkim placyku przy ul. św. Wawrzyńca stacjonuje całorocznie kilka food trucków – ciężarówek serwujących jedzenie. Mimo że pada, miejsce tętni życiem – jedni wcinają soczyste burgery, inni oblizują usta po słodkich naleśnikach, kolejni wybrali hołdującą kulinarnej tradycji Krakowa maczankę, a jeszcze inni trzymają w dłoni rożek, z którego wysypują się grube fryty belgijskie. To od nich wszystko się tutaj zaczęło.

Dostępne w mapach Google zdjęcie ul. św. Wawrzyńca pochodzi z maja 2014 roku. W miejscu, nad którym unosi się dzisiaj zapach jedzenia, znajdował się wówczas parking. Przyczepa Frytek belgijskich w Krakowie od razu rzuca się w oczy, częściowo dzięki zwracającemu uwagę szyldowi, a częściowo z powodu tła, na którym stoi. Frytki przystawione są do ściany kamienicy, na której w 2013 roku wybitny street-artowy artysta Pil Peled wykonał imponujący mural - Dziecko Judah, symbolizujące waleczność narodu żydowskiego. Street food pasuje do street artu jak ulał.

Pierwszy food truck Frytek belgijskich w Krakowie został otwarty pod koniec 2013 roku, na Kazimierzu, na placyku przy ul. św. Wawrzyńca, który służył wówczas jako parking dla nauczycieli pobliskiego liceum. Obecnie przez cały rok stacjonuje tu kilka ciężarówek z jedzeniem. Codziennie posilają się z nich setki krakusów i turystów

- Ta miejscówka od razu mi się spodobała, miała potencjał – opowiada Mateusz Szpak, 29-letni biznesowy partner Łukasza. Właściciele Frytek belgijskich w Krakowie poznali się w 2010 roku, w krakowskiej restauracji serwującej kuchnię teksańsko-meksykańską. Pracowali tam jako kelnerzy. Szybko znaleźli wspólny język, bo obydwu fascynowała obsługa gości. Zastanawiali się, jak sprawić, żeby czuli się w lokalu jak najlepiej i jak najswobodniej.

Z czasem zaczęli myśleć o własnym gastro-biznesie. Zderzyli się jednak z brutalną finansową rzeczywistością. Lokal, wyposażenie kuchni i sali to koszt przynajmniej kilkuset tysięcy złotych. Jako kelnerzy zarabiali nieźle, ale z tego nieźle restauracji na pewno by nie otworzyli.

Frytkownica na balkonie

Zdecydowali więc, że zrobią coś mniejszego, ale na naprawdę wysokim poziomie. - Wybraliśmy food trucka z frytkami belgijskimi. W czasie naszych podróży widzieliśmy, jak działają belgijskie fritkoty – budki serwujące frytki. Spotykają się przy nich znajomi, jedzą je na stojąco, popijają napojem czy piwkiem, rozmawiają, śmieją się. Ten luz strasznie nam się spodobał – przyznaje Łukasz.

Przez pierwsze pół roku działalności Łukasz i Mateusz nie znali życia poza food truckiem

Przysmak z Beneluxu miał wyrobioną międzynarodową markę, ale w Polsce był praktycznie nieznany. To wielki atut. Było jednak i spore ryzyko. Zanim kelnerzy zdecydowali się na uruchomienie biznesu, pytali krakusów, co sądzą o ulicznym jedzeniu. - Byle jakie i niezdrowe, ciężko mu zaufać – odpowiadali mieszkańcy. Mieli więc przed sobą nie lada wyzwanie. Musieli przekonać ludzi, że jedzenie na ulicy może być naprawdę smaczne, dobre jakościowo, a przy tym bardzo przyjemne.

Jednak przede wszystkim musieli mieć coś, czym ich do tego przekonają. - Chyba przez rok spotykaliśmy się co weekend w mieszkaniu Łukasza, wyciągaliśmy na balkon frytkownicę i eksperymentowaliśmy ze smażeniem. Naprawdę sporo ziemniaków przerobiliśmy. Oczywiście przeczytaliśmy wszystko, co na temat frytek belgijskich można było przeczytać w internecie. Napisaliśmy też do kilku fritkotów w Belgii, prosząc o radę. Belgowie odpowiadali, że trzeba próbować, więc tak właśnie robiliśmy. Kręciliśmy też sosy. Podstawą był własny porządny majonez na wiejskich jajach. Ręce nam od tego kręcenia odpadały – uśmiechają się na myśl o tamtym czasie.

Całe życie w food trucku

Gdy dopracowali wreszcie procedurę smażenia frytek i kręcenia sosów, przyszedł czas na znalezienie funduszy, za które mogliby wystartować. Około 20 tys. zł otrzymali z miejskiej dotacji na rozwój biznesu, brakujące 40 tys. zł pochodziło z oszczędności i pożyczek od rodziny. Za 7,5 tys. zł kupili zdezelowaną przyczepę, którą własnymi siłami wyremontowali, a następnie wyposażyli w używany sprzęt, najwyższej jednak klasy. - Od początku stawialiśmy na jakość, to była podstawa. Wiedzieliśmy, że gdy przyjdą do nas klienci, to muszą zobaczyć, że warunki w food trucku są naprawdę pierwszorzędne – tłumaczą.

Frytki belgijskie są miękkie w środku i chrupiące na zewnątrz. Smaży się je dwustopniowo, według specjalnej receptury

Termin na otwarcie wybrali sobie raczej nieciekawy. W sobotę 7 grudnia 2013 roku po Krakowie szalał zdzierający berety z głów orkan. Mimo wróżącej klęskę pogody, w kolejce po frytki ustawiło się około 200 osób. W niedzielę było podobnie. Zapasy na cały tydzień rozeszły się w jeden weekend, więc w poniedziałek food truck miał przymusową stójkę.

Następne pół roku to nieustanna harówka. Łukasz i Mateusz robili wszystko sami. Przez siedem dni w tygodniu spędzali w przyczepie niemal cały dzień. Zaczynali o 7 rano, sprzedaż kończyli o północy, a potem przez 3 godziny sprzątali food trucka i przygotowywali się na kolejny dzień. W międzyczasie musieli znaleźć czas na biurokrację, i choćby spróbować wygospodarować wolną chwilę dla rodzin.

Zawstydzili obwarzanka

Przełom nastąpił w połowie 2014 roku, po zwycięstwie w konkursie kulinarnym "Zawstydź obwarzanka", w którym internauci wskazują ulubione gastronomiczne punkty na mapie Krakowa. Frytki belgijskie z ul. św. Wawrzyńca zdeklasowały konkurencję. Łukasz: - Zgarnęliśmy ponad 50 proc. głosów, choć nawet nie wiedzieliśmy, że bierzemy udział w konkursie. Po zwycięstwie zrobiło się o nas bardzo głośno, odwiedzały nas media i blogerzy. Kolejki były na kilkadziesiąt osób. Uznaliśmy, że najwyższy czas, aby przyjąć do pracy pierwszą osobę. Pomagała nam w kręceniu sosów.

W 2014 roku food truck Łukasza i Mateusza zdeklasował konkurencję w konkursie na najlepsze lokale gastronomiczne w Krakowie. Belgijskie fryty zawstydziły obwarzanka

Potem pojawiali się kolejni pracownicy. Obecnie jest ich w firmie około 20. Pracują w trzech punktach, bo frytki belgijskie można także kupić na Placu Nowym oraz przy krakowskich Błoniach. Sercem i frytkowego biznesu, i ulicznego jedzenia pozostaje jednak placyk na Kazimierzu, ten na którym 4 lata temu zaczęli kulinarną rewolucję. Gdy wystartowali w mieście były jeszcze dwa food trucki – słynne kiełbaski z niebieskiej nyski oraz punkt z burgerami. Po sukcesie Frytek belgijskich w Krakowie food trucki stały się bardzo modne i dzisiaj jest ich dobrze ponad 100. Ale to ul. św. Wawrzyńca pozostała mekką krakowskiego street foodu.

Frytki belgijskie w Brukseli?

Na tym nie koniec, zapowiadają chłopaki. Chcą otwierać kolejne food trucki, ale już nie własne. Wybrali franczyzę jako ścieżkę rozwoju sieci, bo zapoczątkowany w przyczepie biznes bez wątpienia już się w nią przekształcił. Od kwietnia w Krakowie, w Borku Fałęckim, działa już jeden franczyzowy food truck, a wkrótce otwarte zostaną dwa kolejne. Szykuje się także pierwszy poza Małopolską – w Łodzi.

- Myślimy o rozwoju sieci w całym kraju. W Łodzi będą to Frytki belgijskie w Łodzi, a w Warszawie Frytki belgijskie w Warszawie – snują plany, w których na razie pół żartem pół serio jest powrót frytek do korzeni – do Belgii. - Frytki belgijskie w Brukseli czy Antwerpii to by było coś! – uśmiechają się.

Inwestycja w emocje

Krakusy pokochali frytki od Łukasza i Mateusza. Chłopaki są pewni, że sukces w dużej mierze zawdzięczają atmosferze, którą udało im się stworzyć. Smażąc frytki rozmawiali z klientami, opowiadali o tym, co robią. Towarzyszył temu wszystkiemu luz, swoboda, żadnej pompatycznej atmosfery, znanej z restauracji.

- I o to właśnie chodzi w jedzeniu ulicznym – poleca ten rodzaj kuchni Łukasz. - Gdy pytamy naszych klientów, co o nas sądzą, często pada odpowiedź, że w sumie nie pamiętają, czy frytki im smakowały czy nie. Raczej tak, ale to, co najbardziej zapamiętali, to wspaniała atmosfera, o której musieli komuś opowiedzieć. Strasznie nas to cieszy. Okazało się, że naszą najlepszą inwestycją była inwestycja w emocje.

- Wielkim atutem jedzenia z food trucków jest atmosfera - luźna i radosna. Cieszę się, że krośnianie będą mogli ją sami poczuć - Łukasz zachęca do udziału w pierwszym w Krośnie festiwalu food trucków (26-27 sierpnia)

Spróbujcie sami!

Łukasz cieszy się, że emocje towarzyszące jedzeniu na ulicy staną się niedługo udziałem mieszkańców jego rodzinnego miasta. Choć Frytek belgijskich w Krakowie na pierwszym w Krośnie festiwalu food trucków nie będzie, z całych sił zachęca, aby w ostatni weekend wakacji (26-27 sierpnia) krośnianie przyszli pod halę MOSiR na ul. Bursaki i spróbowali dań serwowanych z aż 16 ciężarówek: - Food trucki to niezwykła, pozbawiona sztywności atmosfera, to sposób życia ich właścicieli, który można poznać i poczuć, a także szansa na spróbowanie przeróżnych, naprawdę smacznych dań.

Więcej informacji o pierwszym festiwalu food trucków w Krośnie można znaleźć na stronie wydarzenia na Facebooku.

KOMENTARZE
Brak wyróżnionych komentarzy.
WSZYSTKIE KOMENTARZE (0)