Dziękujemy Ci, strażniku nr 001

Marek Toropolski, komendant Straży Miejskiej, odszedł ze stanowiska. Szefował straży przez 15 lat, czyli od początku jej istnienia. Publikujemy rozmowę z byłym komendantem.
Marek Toropolski nosił odznakę Straży Miejskiej nr 001

Jak wyglądały początki pana pracy w Straży Miejskiej?
- Do straży przyszedłem z Wojewódzkiego Inspektoratu Obrony Cywilnej. Tam pracowałem 7 lat. W 1991 roku, w październiku przeszedłem do Urzędu Miasta na stanowisko inspektora do spraw Obrony Cywilnej. W 1992 roku, kiedy zaczęto tworzyć straże miejskie, ówczesny Prezydent Krosna - Roman Buchta zaproponował, a raczej powiedział: "Będziesz pracował w Straży Miejskiej". Potem był konkurs i z dniem 1 kwietnia 1992 rozpoczęliśmy swoją działalność. To wcale nie był Prima Aprilis. Przez całe Święta Wielkanocne zastanawiałem się czy będę umiał pełnić tę funkcję, czy się zdecydować, czy nie. W najśmielszych snach nie myślałem, że będzie to 15 lat.

Czy przez ten okres słyszał pan jakieś anegdoty, czy dowcipy o Straży Miejskiej?
- Przypomina mi się anegdota związana właśnie z początkami Straży Miejskiej. Idzie patrol, podchodzi do kierowcy, który popełnił wykroczenie: - Dzień dobry, Straż Miejska. Pan odpowiada: - Aaa... straż? To tu do góry i tam na Lwowskiej oni są.

To były trudne początki?
- Początki były nie tyle trudne, co ciekawe. W ustawie o policji był jeden, jedyny zapis, który mówił: prezydenci, burmistrzowie, wójtowie mogą tworzyć umundurowane straże miejskie. Straż Miejska powołana jest do wykonywania czynności administracyjno-porządkowych. I tyle. Teraz ustawa o Straży Miejskiej ma kilkanaście stron. Do tego dochodzą wszelkiego rodzaju rozporządzenia. Jest nam już o wiele łatwiej wykonywać swoją pracę. To uregulowało i ukierunkowało naszą działalność, wskazało co możemy, co nie możemy, jakie mamy prawa, jakie obowiązki itp.

Jak zwykle wyglądał dzień komendanta Straży Miejskiej?
- W pracy byłem zwykle już od wpół do ósmej. Dzień zaczynałem od kawy, ale czasem nie było na nią czasu. Bywało tak, że od razu jest interwencja i trzeba gdzieś jechać. Dzień rozpoczynał się odprawą służbową - pracownicy otrzymywali zadania do wykonania w poszczególnych rejonach, a ja zajmowałem się komputerem, papierami, dokumentacją, korespondencją.

Wielu mieszkańców dziękuje Straży Miejskiej za pomoc w rozwiązaniu codziennych problemów

Często mieszkańcy zarzucają strażnikom, że się tylko "wożą", a powinni poruszać się pieszo, żeby znać wszystkie zakątki miasta.
- Straż Miejska m. in. jeździ samochodami po mieście, mamy ich dwa. Czytam często opinie, że wożą dziewczyny, panie. To są często sprawy związane z konwojami pieniężnymi, które wykonujemy dla potrzeb gminy, a u nas w większości pracują właśnie dziewczyny. Do tego dochodzą częste wyjazdy z MOPS-em. Poza tym ja sobie nie wyobrażam, żeby ze Śródmieścia do Turaszówki iść w patrolu pieszym. Wszyscy strażnicy łącznie ze mną bardzo dobrze znają miasto. Nie ma miejsca w mieście, gdzie nie byłbym osobiście. Życzę każdemu, żeby tu przyszedł i zobaczył jak to rzeczywiście jest. Są dni spokojniejsze, lecz są też takie, że nie ma kiedy zjeść śniadania.

Dużo mieliście w sumie interwencji?
- W ubiegłym roku mieliśmy około 10 tys. interwencji. Można się zastanawiać, czy to dużo, czy to mało. Przypominam, że razem z komendantem i zastępcą jest nas tylko trzynastu.

Kolejna opinia: Straż Miejska tylko wypisuje mandaty za parkowanie w mieście.
- Z tym to się już zupełnie nie zgadzam. My między innymi jesteśmy po to, żeby przypilnować porządku jeśli chodzi o parkowanie samochodów w mieście. Przechodzi strażnik, jest popełnione wykroczenie w postaci niewłaściwego zaparkowania. I co? Strażnik ma nie reagować na to? To wtedy powiedzą: po co oni właściwie są? Zawsze to powtarzałem, powtarzam i powtarzać będę: naszym zadaniem jest pomagać i służyć ludziom, ale też zostaliśmy wyposażeni w taki środek represji jakimi są mandaty.

Co by pan zmienił w funkcjonowaniu straży?
- Na pewno jest nas za mało, dotyczy to szczególnie patroli nocnych. Z roku na na rok zagrożenie bezpieczeństwa publicznego nasila się i trzeba być niemalże wszędzie. Mimo, że przepisów jest bardzo dużo, są za mało spójne. To mi najbardziej utrudniało prace. Byłem zawsze przeciwny rozszerzaniu uprawnień i obowiązków Straży Miejskiej. Uważam, że uprawnień i obowiązków, które mamy jest bardzo dużo, tylko żeby one były bardziej życiowe, dostosowane do codziennej rzeczywistości.

Co pan najdłużej zapamięta ze swojej 15-letniej pracy w Straży Miejskiej?
- Na pewno zapamiętam zabezpieczenia wszelkiego rodzaju imprez, tych o charakterze lokalnym i międzynarodowym. Ciarki mi po plecach przechodzą, jak sobie pomyślę o jednej z imprez, którą zabezpieczaliśmy kilka lat temu. Wtedy jeszcze nie było takiego nacisku właśnie na sprawy zabezpieczenia, nie było jeszcze firm ochroniarskich. Impreza odbywała się na stadionie. Zabezpieczaliśmy ją w ośmiu, a było tam około 10-12 tys. osób. Na szczęście nic się nie stało.

Czasem były też sytuacje mrożące krew w żyłach. Była taka potrzeba, że trzeba było oddać strzał w górę, rozpędzić bijących się na placu targowym. Teraz nie mamy broni, tylko paralizatory.

Największym wydarzeniem, które zostanie mi w pamięci już do końca życia jest wizyta Ojca Świętego. Przez dwa tygodnie nie widziałem swoich dzieci. Spędziłem na lotnisku dwa tygodnie, dzień i noc. Wcześniej trzeba też było pilnować ołtarz, w czasie budowy i po jej ukończeniu. To było dla mnie wydarzenia niesamowite i zostanie w mojej pamięci do końca życia.

- Ta cukierniczka "chodziła za mną". Używałem jej na Franciszkańskiej 13 (była tam pierwsza siedziba Straży Miejskiej) i na ul. Staszica. Może 15 lat nie ma, ale 12 - na pewno

Czego panu będzie najbardziej brakowało po zakończeniu pracy w Straży Miejskiej?
- Najbardziej będzie mi brakowało bezpośredniego kontaktu z ludźmi. Bardzo to lubię i nie miałem z tym nigdy problemu. Bardzo lubiłem być z ludźmi zwłaszcza podczas powodzi, kiedy trzeba im nieść pomoc, rozwozić wodę, żywność, ostrzegać i koordynować zadania związane z układaniem worków z piaskiem. Będzie mi tego brakowało, ale po 15 latach czuję, że mój organizm jest zmęczony.

Myślę, że brakowało by Straży Miejskiej w mieście. Poczytuję sobie za sukces, że tych kilkunastu ludzie zostało zauważonych w 50-tysięcznym mieście. Czasami słyszeliśmy: panowie jak wy nam nie pomożecie, to już nikt nam nie pomoże.

My jesteśmy od tej czarnej roboty: a to śmieci, a to pies, a to kot, a to gołąb, a to szambo. Takie przyziemne, ale trudne sprawy. Trzeba je zawsze po ludzku załatwiać. Inną drogą jest zawsze trudniej.

Zawsze starałem się stworzyć atmosferę jedności "jeden za wszystkich - wszyscy za jednego". Nie zawsze się to udaje, bo to jest 12 chłopów i każdy ma inny charakter. Wśród nich jest ośmiu, którzy pracowali ze mną od 1992 roku. Jesteśmy z sobą zżyci. Ale są przyjścia i odejścia.

Marek Toropolski odchodzi ze stanowiska komendanta na własną prośbę. Będzie nadal pracował w Urzędzie Miasta - przechodzi do Wydziału Spraw Obywatelskich. Pełniącym obowiązki komendanta Straży Miejskiej, do czasu rozstrzygnięcia konkursu na to stanowisko, jest Tomasz Wajdowicz.

KOMENTARZE
Brak wyróżnionych komentarzy.
WSZYSTKIE KOMENTARZE (0)