Jej resztki stoją na szczycie jednego ze wzgórz na Zawodziu.
Wieża ma kilka metrów wysokości i wykonana została z rur. Części z nich brakuje (rozszabrowano te, których można było dosięgnąć z ziemi), pozostałe trawi rdza.
Ktoś zwędził też metalowe schody, które prowadziły na pierwszy poziom wieży (je również można było obciąć bez większych problemów) i deski z wykonanego z szyn rozbiegu. Między szynami rosną drzewa i drapiące krzaki. Ten zagajnik zasłania widok na urywające się tuż za progiem rozbiegu zbocze.
Czasami ktoś przyjdzie tu na spacer, zainteresuje się dziwaczną konstrukcją i zapyta o nią mieszkającego obok pana Ryszarda. Ten odpowiada: - Kiedyś była tu skocznia narciarska.
I wspomina, że dawniej przychodził tu kto tylko chciał i skakał jak tylko umiał, że skocznia była oświetlona, że stała na terenie kopalnictwa naftowego i że to pracownik kopalni włączał i wyłączał światło.
Ale od kiedy ta skocznia tu stoi - nie wie.
Od drugiej klasy podstawówki (1993 rok), obok skoczni mieszka Łukasz. Gdy przeprowadził się na ul. Zagórze, nikt już z niej nie korzystał.
Łukasz: - Ona po prostu tam stała. Mniej chaszczy było dookoła, wydaje mi się, że były pierwsze schody, ale nie pamiętam, czy miała jeszcze deski czy nie. Ale na pewno była już wtedy w opłakanym stanie.
- "Skocznią" nazywaliśmy cały teren wokół tej konstrukcji. To było takie miejsce integracyjne dla Zawodzia. Była grupa ludzi, która praktycznie weekend w weekend się tam spotykała: paliliśmy ogniska, wychodziliśmy na szczyt wzgórza i turlaliśmy się w dół. Zimą jeździliśmy na nartach, usypywaliśmy hopki ze śniegu i na nich skakaliśmy.
O samej skoczni nikt ze starszych nie opowiadał, więc i Łukasz nic o jej powstaniu powiedzieć nie może.
- Ta skocznia to już chyba od dawna jest ruiną, prawda? - szuka potwierdzenia Edward, który swój pierwszy skok oddał na niej w 1965 roku.
Miał 10 lat: przyszedł na skocznię ze swoimi drewnianymi "metrówkami", starsi koledzy podpuszczali (co, boisz się skoczyć?), wyszedł na wieżę, zjechał, wyleciał z progu. Mimo że nie wiedział jak wylądować, skakanie bardzo mu się spodobało. Jako zawodnik iwonickiego "Górnika" w okręgowych zawodach rzadko schodził z podium, a na skoczni w uzdrowisku latał po 70, 80 metrów.
Edward: - Nie było belki, z której się startowało, tak jak dzisiaj. Wjeżdżałeś na rozbieg prosto z jednej z dwóch platform. Na zjeździe uzyskać można było prędkość około 70 km/h. Skoki miały długość mniej więcej 20 metrów. Żeby osiągnąć większe odległości, na próg nadkładaliśmy 60-70 cm śniegu i polewaliśmy go wodą, żeby zamarzł. Rozbieg też polewaliśmy, bo lód zwiększał prędkość zjazdu.
- W okolicy nie było ani jednego domu, żadnych drzew. Wyobraź sobie, że wygalasz teraz wszystko do zera. Tak to wtedy wyglądało.
Na pytanie o datę powstania skoczni, Edward rozkłada bezradnie ręce.
Kazimierz wyciąga czarno-białe zdjęcia. Na pierwszym widać część wieży, na drugim próg krośnieńskiej skoczni. Poza nimi łysy stok przykryty śniegiem.
Na dwóch kolejnych jest on sam, wówczas maturzysta. Leci: narta bliziutko narty, golf z włóczki, flanelowa koszula, spodnie dresowe. I sylwetka, która wywołuje mimowolny uśmiech, bo ciało skoczka złamało się w pasie, a jego ręce wyciągnięte są do przodu tak, jakby chciał nimi rozpruć niebo. Tak się skakało w marcu 1958 roku.
- A kto miał nam pokazać, jak się skacze? - pyta. - Kupowaliśmy "Sportowca" i ze zdjęć w gazecie uczyliśmy się techniki.
- Mówiliśmy, że idziemy na "skoka". Na "skoka", bo zaraz pod skocznią, trochę na lewo, był dom pana Skoka. No i skakać szliśmy, więc dobrze pasowało.
- Ona mogła powstać rok, może dwa lata przed zrobieniem zdjęć. Zaprojektował ją chyba niejaki inżynier Grajewski, a powstała systemem gospodarczym przy pomocy kopalnictwa, z jakichś rurek i desek. Taka trochę dla zabawy ta skocznia była, ale jak pierwszy raz wyszedłem na górę, stanąłem na rozbiegu i spojrzałem w dół, to poczułem ciarki, a pot oblał mi plecy.
Pod koniec lat 90. Józef Kusiba - słynny zawodnik, trener i sędzia narciarski - napisał: "W 1956 roku na terenach byłej kopalni nafty powstał nowoczesny obiekt zgodny z wymogami skoczni średnich, o konstrukcji metalowej ze sztucznym rozbiegiem. Niestety, pomimo usiłowań instytucji i działaczy obiekt z powodu małego zainteresowania uległ dewastacji i tylko resztki konstrukcji przypominają o jej dawnym przeznaczeniu".
- Pamięta pan skocznię na Zawodziu? - pytam 90-letniego Władysława Jagiełłę, honorowego członka Polskiego Związku Narciarskiego, autora książki o historii narciarstwa w Krośnie.
- Pamiętam. Za okupacji skoczyłem na niej 25 metrów - odpowiada.
- Za okupacji?
- Tak, za okupacji hitlerowskiej - potwierdza.
Możliwości są dwie: albo Władysław Jagiełło pomylił reżimy, albo mówi o innej skoczni.
Reżimów nie pomylił.
Na wzgórzu, na którym zbudowano pierwszą skocznię, jest teraz las. Przed II wojną rosło tam ze dwadzieścia drzew, a pomiędzy nimi stał niewielki budynek. Dzisiaj po budynku nie ma już śladów, a jeśli nawet są, to trzeba by archeologa, żeby je odkopał.
Śladów po skoczni zostało niewiele: kilka wspomnień w sędziwych głowach i kilka zdań zapisanych przez ludzi, których w większości już nie ma.
Wspomnienia z sędziwej głowy Wojciecha Zajdla (ur. 1922 r.): - Skocznia była na górce po drugiej stronie pałacyku Dunikowskiego (dzisiejszy Urząd Stanu Cywilnego - przyp. red.). Tam był lasek, a w nim murowany budynek starej prochowni, chyba jeszcze z I wojny. W środku nie było nic, sama ziemia. Od południa, od strony miasta, był otwór po drzwiach, a od strony kościółka św. Wojciecha otwór po oknie. Budynek miał dach czterospadowy, a na tym dachu zrobili platformę, na którą wychodziło się schodami. Tam skoczkowie zapinali narty i zjeżdżali w tę stronę, gdzie dziś stoją szkoła i nowy kościół.
O ślady na papierze zadbali: Janusz Michalak, Bronisław Vopalka, Józef Kusiba i Stanisława Zaniewiczowa.
Pierwszy (autor kilku publikacji o historii narciarstwa w regionie) napisał, że budowę przedwojennej skoczni Krosno zawdzięcza iwonickim narciarzom - braciom Trzynom.
Od drugiego (nauczyciela w krośnieńskiej Szkole Realnej, dzisiejszym I LO im. Kopernika) dowiadujemy się, że braciom pomagała zapalona młodzież szkolna oraz jej jeszcze bardziej zapalony nauczyciel matematyki i geometrii prof. Włodzimierz Kowalski.
Trzeci pisał: "Za zgodą władz Krosna skocznia powstała na wzgórzu >Prochownia<, w lasku, gdzie od wielu lat był budynek o wymiarze 6x6 metrów, wysoki na 8 metrów, kryty blachą miedzianą. Zbudowano nad nim silną konstrukcję z drzewa dostarczonego przez gen. Szeptyckiego. Platforma startu, rozbieg i próg z solidnych bali, poręcze i schody z desek. Konstrukcja dominowała nad Zawodziem, podobnie jak stojące opodal szyby naftowe. Skocznia pozwalała na wykonywanie skoków o długości 20-25 metrów. Została rozebrana w celu przebudowy, a okres okupacji dokonał reszty".
Rok pierwszych zawodów na skoczni zanotowała czwarta (jej brat Józef, uczeń siódmej klasy gimnazjum, wygrał te zawody): "Jest 1930. W Krośnie wybudowano skocznię narciarską. Na tamte czasy była to poważna inwestycja, skoro na otwarcie przyjechał sam wojewoda, a pod skocznią to chyba połowa krośnian tupiąc nogami czekała."
Z Ilustrowanego Kuryera Codziennego:
"Staraniem Krośnieńskiego Towarzystwa Narciarzy, w dniu 16 lutego odbyły się zawody narciarskie w Krośnie, obejmujące skoki, bieg juniorów, seniorów i pań.
Zawodom przyglądały się kilkutysięczne tłumy publiczności. Podnieść należy, że powyższa impreza wywołała zainteresowanie wśród tutejszego społeczeństwa dla sportu narciarskiego".
Za pomoc w odkrywaniu historii krośnieńskich skoczni dziękuję również: Andrzejowi Kośkowi, Joannie Łach, Ewie Mańkowskiej, Stanisławowi Konderze, Bronisławowi Baranowi, Robertowi Kubitowi, Marianowi Rygielowi, Markowi Gancarzowi i Krzysztofowi Wilkowi.