Posłuchaj audycji na ten temat:
W Krośnie zakończenie II wojny światowej świętowano 9 maja 1945 roku. Od rana wiwatowano na ulicach miasta, śpiewano zakazane piosenki, odwołano szkolne zajęcia, a na rynku zorganizowano pokojową manifestację. Wzięła w niej udział młodzież gimnazjalna, a jednym z uczniów był pochodzący z Korczyny Jan Zych. Poeta miał wtedy 14 lat i był uczniem pierwszej klasy gimnazjum.
Urodził się 27 grudnia 1931 roku w Korczynie. Był synem Anieli i Józefa Zychów, którzy mieszkali w korczyńskim przysiółku Łazy. Miał siedmioro rodzeństwa.
Swoją edukację rozpoczął w 1938 roku w Szkole Powszechnej oddalonej o 5 km od domu rodzinnego. W 1944 roku Jan został przyjęty do męskiej klasy I C Państwowego Gimnazjum w Krośnie. Po liceum rozpoczął studia z filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Dodatkowo na kilku lektoratach uczył się języków obcych.
W 1965 roku jako pierwszy Polak zdobył stypendium polskiego Ministerstwa Kultury i Sztuki oraz stypendium naukowe uczelni meksykańskiej. Wyjechał do stolicy Meksyku na studia iberystyczne na Narodowym Autonomicznym Uniwersytecie miasta Meksyk. Po raz drugi na meksykańskie stypendium wyjechał w 1975 roku. Zdobył wtedy doktorat z iberystyki.
Swoje wiersze zaczął tworzyć w wieku 16-17 lat. Był autorem pięciu tomików poezji: "Zielone skrzypce" (1955), "Wędrująca granica" (1961), "Układ serdeczny" (1965), "Pochwała kolibra" (1972), "Blizny po świetle" (1978). W swojej twórczości nawiązywał do lat dzieciństwa. Pisał o rodzinie, przyrodzie, podróżach. W poezji Zycha pojawiały się też refleksje o śmierci i poczucie samotności oraz bezdomności. Często odwoływał się do pamięci i wspomnień. Obecnie jego zbiory poetyckie są unikalne.
Pasją poety były książki, potrafił na nie wydawać wszystkie swoje pieniądze. Miał talent do języków obcych. Przekładał poezję i prozę z języków: rosyjskiego, francuskiego, angielskiego, serbsko-chorwackiego, czeskiego, macedońskiego, bułgarskiego, hiszpańskiego. Na język hiszpański przetłumaczył poezję Czesława Miłosza, Wisławy Szymborskiej czy Zbigniewa Herberta, natomiast z hiszpańskiego twórczość wielu poetów i pisarzy iberyjskich.
Swoją przyszłą żonę Celię Hernandez Estevez poznał w Meksyku. Mieli dwie córki: Joannę i Paulinę. Ślub wzięli w Krakowie. W 1978 roku zdecydowali się wyjechać do Meksyku na stałe.
Za granicą Zych próbował zbudować na nowo swoją pozycję poety i tłumacza. Pracował na uczelni, uczył w szkole przy Ambasadzie Polskiej w Meksyku, tłumaczył i publikował swoje utwory w literackich czasopismach meksykańskich. Nawiązał liczne kontakty z południowo-amerykańskimi pisarzami i poetami.
Chorował na nowotwór. Zmarł 21 sierpnia w 1995 roku. Jego prochy rozsypano pod drzewem w Tlayacapan, półtorej godziny drogi na południe od Mexico City, gdzie mieszkał.
W Krośnie Jana Zycha upamiętnia skwer jego imienia przy zbiegu ulic Wojska Polskiego i Powstańców Warszawskich (szczegóły tutaj), tablica, która się na nim znajduje (pisaliśmy o niej tutaj) oraz pomnik przedstawiający popiersie poety z brązu na cokole z szarego piaskowca projektu rzeźbiarza Andrzeja Samborowskiego-Zajdla (więcej tutaj).
Rynek zapełnił się mieszkańcami, młodzieżą i wojskowymi, głównie żołnierzami Kościuszkowcami, których wyróżniały na czapkach żółte otoki. Trybuna honorowa z przedstawicielami władzy była umiejscowiona na balkonie narożnej kamienicy Rynek 28.
Uczniowie szli w kierunku starówki czwórkami. Stanęli w dwuszeregu we wschodniej części rynku, niedaleko studni, wzdłuż dzisiejszego rektoratu Państwowej Akademii Nauk Stosowanych (kamienica "Pod Zegarem").
Na krótko przed tragedią Jan zamienił się miejscem ze swoim klasowym kolegą Stanisławem Kustroniem. Powód nie jest znany nawet samemu poecie.
W pewnym momencie chłopiec osunął się, pochwycili go koledzy. Stasia próbowano ocucić wodą, ale nadaremno. Bladego gimnazjalistę wyprowadzono z szeregu. Po rozpięciu koszuli okazało się, że został postrzelony. Na ramieniu, koło obojczyka, nad sercem widniała czerwona plama. Był to ślad po kuli, którą ktoś wystrzelił z radości.
Franciszek Mojak z Jedlicza, dawny partyzant, wtedy uczeń II klasy gimnazjum, późniejszy nauczyciel licealny w trakcie manifestacji opiekował się grupą gimnazjalną. W swojej relacji z tego wydarzenia wspomina, że każdy strzelał z radości, kto tylko miał karabin. Twierdzi, że Stasia trafił pocisk z przypadkowego wystrzału, poruszający się po torze poziomym. Według niego ktoś w euforii nieostrożnie przeładowywał broń i wypalił, zanim skierował lufę w górę.
Postrzał gimnazjalisty nie zakłócił manifestacji. Rannego Kustronia ułożono pod drzewem, a następnie zaprowadzono do gabinetu doktora Włodzimierza Hoduńki przy ul. Sienkiewicza 4. Po zaopatrzeniu rannego gimnazjalistę przewieziono do szpitala miejskiego przy dzisiejszej ul. Grodzkiej (dawniej ul. Bronisława Pierackiego, a następnie Wielkiego Proletariatu), gdzie operował go dr Zygmunt Lewicki, dyrektor placówki. Podobno z rany wyjęto mocno zardzewiałą kulę. Niestety wdało się zakażenie, a penicyliny nie zdobyto na czas. Stanisław zmarł po 12 dniach od postrzału – 21 maja 1945 roku.
Dzień później chłopca pochowano na krośnieńskim cmentarzu komunalnym. Na miejsce spoczynku białą trumnę z mnóstwem białych kwiatów odwiózł konny zaprzęg. Grób Stanisława znajduje się w sektorze B1, rząd nr 11, grób nr 46.
Manifestacja złączyła dwóch chłopców na zawsze. Do wydarzeń z krośnieńskiego rynku Jan Zych kilka razy powracał w swojej twórczości. Opis zdarzeń i pogrzebu znajdziemy m.in. w jego poetyckiej prozie zatytułowanej "Pokój" (tomik "Wędrująca granica"). Napisał też o tym wiersz "9 maja 1945".
Trudno było mu zaakceptować tę sytuację, bo tak naprawdę była to zamiana życia za śmierć. Zych szukał usprawiedliwienia dla śmierci kolegi, a dla siebie aprobaty, że dalej żyje. Ks. Stanisław Kowalski, szkolny kolega Zycha wspomina: - Nie mógł zrozumieć, dlaczego tak się stało, że ten pocisk był przeznaczony dla niego, że żyje ciągle ze świadomością śmierci swojego kolegi. Każdego dnia o tym nam opowiadał i często musieliśmy go przekonywać, że to przecież nie jego wina, ale przypadek.
Jan Zych odwiedził rodziców Stanisława Kustronia przynajmniej raz. Na pewno spotkał się z nimi 12 października 1963 roku. Dowodem na to są dedykacje autorskie w dwóch pierwszych tomikach poety. Raz również przypadkowo spotkał mamę tragicznie zmarłego kolegi na krośnieńskim rynku.
Z prozy poetyckiej „Pokój” z tomiku „Wędrująca granica”:
Życie i śmierć, dzień i noc, nie ma innego podziału. Mieliśmy po czternaście lat, oprócz tych, którzy przyszli z lasu. Uczniowie gimnazjalni w małym miasteczku. Ci, co się wtedy w maju urodzili, teraz kończą czternasty. Szkoła szła czwórkami na rynek. Zamieniliśmy miejsca w szeregu. Pamiętam niebieskie, aż białe oczy i jasne włosy. Wyższy ode mnie. Ja jeden tylko wiem, jak bliscy jesteśmy. On nie wie. Nikt nie wie. Nas obydwu można by porównać do lasu. Las tak samo jest podwójny: widoczny i ten drugi, który milczy. Stanęliśmy w dwuszeregu. Kocie łby. Stare podcienia. Przemówienia, okrzyki, hymny. Pierwszy dzień pokoju. Krótki świst i zgrzytnięcie, jakby kto nożem przebijał pudełko z dykty. Kiedy bladego i mdlejącego wyprowadzili z szeregu, nikt jeszcze nie wiedział. Garnuszek zimnej wody nie pomógł. Trzeba było rozpiąć szeroko całą koszulę, żeby na prawym ramieniu koło obojczyka zobaczyć mały czerwony punkcik. Za kilka dni się dowiedziałem. Zamieniliśmy życie i śmierć. To była niepotrzebna już kula, wystrzelona z radości. W słoneczne przedpołudnie cała klasa szła z sosnowymi wieńcami za miasto. Dom kryty był słomą. W słońcu pod oknem siedział kot, na płocie wisiały dwa gliniane garnki. Nie widziałem nigdy i nigdy już nie chcę widzieć tak straszliwie jaskrawych kwiatów, jak w tym ogródku nad Wisłokiem w maju. Do domu nie wszedłem. Dziś nie pamiętam, dlaczego. Może dlatego, że dom bardzo był podobny do mojego domu rodzinnego i wyglądało, jakbym przyszedł na swój własny pogrzeb? Może się obawiałem, że on mógłby się rozmyślić? Zamieniliśmy przecież miejsca w szeregu. Przed ten dom nad Wisłokiem nigdy chyba nie wrócę. Gdybym tam wrócił – nie wiedziałbym, czemu się dziwić.
Wiersz "9 maja 1945" (z 1965 roku), opublikowany w zbiorze "Pochwała kolibra" 1972 roku, gdy był na stypendium naukowym w Meksyku.
"9 maja 1945"
pamięci Stanisława Kustronia
Przychodzi czasem do matki.
Wiem. Widziałem go rok temu
w dwu łzach zbiegających z kącików jej oczu.
I do mnie tu przyszedł, bezdomny, przez wysokie morze.
Przyszedł moją pamięć jak ranę otworzyć.
Jak gdyby wiedział, że jestem sam,
że mam sporo czasu.
Powołuje się na stare rozmowy
między żywymi i umarłymi.
Ma prawo: zamieniliśmy miejsca w szeregu.
Zazdrości mi mojego głosu
jego głos milczący już dwadzieścia lat.
Chce, żebym wszystko przemyślał
jeszcze raz,
aż po ostatnią grudkę jego ziemi,
żebym się z moich żywych lat rozliczył,
żebym się z nim podzielił
sprawiedliwie,
po połowie,
albo oddał mu przynajmniej odrobinkę życia,
a on mi odda trochę swojej śmierci.
Opowiadam mu, że czytam wiersze Fernando Pessoa,
że do wieży Babel, która razem ze mną zgaśnie,
dobudowuję jak koronę śpiewny język Kastylii,
mówię o Piątym Słońcu, o Tenochtitlanie.
Cierpliwie tłumaczę wiele słów; dla niego obcych.
Wiem, że nie widział nigdy bananów ani palmy.
Smak pomarańczy jakże mu opowiem
albo sól bezsennej nocy?
Patrzy na mnie oczami, które co roku
stają się coraz dalsze, coraz bardziej błękitne.
Nie rozumie nic. Nie przeszedł do drugiej klasy.
Został, na zawsze już czternastoletni,
w pierwszy dzień po wojnie.
On jest moim milczeniem, ja jestem jego głosem.