W Polance nie chcą zbierania odpadów

Dwie sprawy są pewne: pierwsza - w Polance, na terenie byłej huty Makora, od jakiegoś czasu rzeszowska firma Carpatia 1 zbiera odpady; druga - mieszkańcy Polanki tych odpadów w swojej dzielnicy nie chcą. Reszta to festiwal strachu, niewiedzy, chaosu, podszeptów wyobraźni, podejrzeń, informacji, których nie można udzielić i mętnej przeszłości.
Od kilku tygodni w Polance wrze. Chodzi o odpady zbierane na terenie byłej huty

Zaczęło się kilka tygodni temu, od tirów. Ich obcojęzyczni kierowcy (mówiono, że Ukraińcy lub Słowacy) gubili w Polance drogę i pytali okolicznych, gdzie mają dostarczyć ładunek. Tak dowiedzieli się mieszkańcy.

Strach

Pod koniec marca zadzwoniło do nas kilka osób, a kolejnych kilka napisało. Listy i telefony były niemal identyczne: "Na terenie po hucie Makora ktoś składuje niebezpieczne odpady. Są źle przechowywane i zagrażają środowisku. Nie wiadomo, co to za odpady i skąd przyjechały (podobno z zagranicy), a przyjechały nocą, wjechały przez boczną bramę".

Skontaktował się z nami także Sławomir Bęben, przewodniczący Rady Dzielnicy Polanka. Zaprosił na nadzwyczajne spotkanie, które zwołał w związku z pytaniami mieszkańców przestraszonych działalnością, którą w pohutniczym kompleksie prowadzi rzeszowska firma Carpatia 1. Dodał, że firma zamierza z odpadów odzyskiwać różne pierwiastki, a oprócz tego produkować suplementy diety i nawozy ekologiczne.

Niewiedza, chaos, podszepty wyobraźni

Piątek, 27 marca, Dom Ludowy w Polance.

Na pół godziny przed rozpoczęciem spotkania na sali siedzi kilka osób. Żywo i głośno dyskutują o truciu: o tirach z jakimś syfem przyjeżdżających pod osłoną nocy, o zatruwaniu mieszkańców tym syfem, o zgodzie, której na to zatruwanie wydało Miasto i o rzekomych zapewnieniach urzędu, że o żadnym syfie i zatruwaniu nie ma mowy.

Skoro bezpieczne, to dlaczego nocą?
Skoro nic do ukrycia, to dlaczego boczną bramą?
Skoro nocą i boczną bramą, to na pewno niebezpieczne!

Spotkanie w Domu Ludowym w Polance

O 18.00 na sali jest ponad 70 osób.

Wśród uczestników spotkania są przedstawiciele Carpatii 1. Z informacji zawartych w Krajowym Rejestrze Sądowym wynika, że firma jest spółką z ograniczoną odpowiedzialnością, zarejestrowaną w 2011 roku. Kieruje nią prezes Joanna Drążek, a większość udziałów ma w niej Antoni Markusiewicz (oboje byli obecni na spotkaniu; oprócz nich firmę reprezentowali Marek Luba i Andrzej Serwański - osoby odpowiedzialne za kwestie technologiczne). Dominująca działalność - badania i analizy techniczne. Pozostała działalność - m.in. zbieranie odpadów niebezpiecznych i innych niż niebezpieczne, odzysk surowców oraz produkcja i sprzedaż metali.

Do mieszkańców Polanki jako pierwszy przemawia Serwański: - Na terenie dawnej huty planujemy uruchomienie zakładu odzysku metali. Sprowadzamy żużle z pieców po obróbce ogniowej. Żużel jest wypalony i nie posiada w swym składzie żadnych pierwiastków oprócz takich jak żelazo, cynk i ołów.

- Ołów?! - huczy sala.
- Rozumiem, że jak ołów, to od razu jest...
- To jest źle! - kończy za Serwańskiego ktoś z sali.
- Ja wiem, że "ołów" i "odpad" kojarzą się źle, działają na wyobraźnię. Ale jeśli ołów jest przechowywany w odpowiednich warunkach, to nie ma żadnego zagrożenia.

Andrzej Serwański, technolog w spółce Carpatia 1

Pomruk niedowierzania.

- Ile tych odpadów jest? - pada pytanie.
- Kilkadziesiąt palet - odpowiada Serwański.
- Mówi pan, że kilkadziesiąt palet, a jest przecież więcej! Widzieliśmy! Są na zewnątrz i w magazynie, co pan kłamiesz?! - denerwują się mieszkańcy.
- No to może kilkaset - przyznaje technolog.

Brawa i wzburzenie.

Ostatecznie ustalono, że odpadów jest około tysiąc ton.

- W każdym razie, jest to zabezpieczone - próbuje łagodzić napięcie przedstawiciel Carpatii.

Bezskutecznie. Jeden z mieszkańców wstaje, podchodzi do Serwańskiego, wyciąga aparat i pokazuje film nagrany przez niego zza płotu, na którym wiatr targa niebieską plandeką przykrywającą palety. Sala bije brawo.

Przez następnych 1,5 godziny, już do końca, spotkanie wyglądać będzie mniej więcej tak: mieszkańcy próbują zadać swoje pytania (bardziej lub mniej merytoryczne), wchodzą sobie w słowo lub rozmawiają z przedstawicielami spółki w mniejszych grupach, reszta tego nie słyszy, dlatego niektóre kwestie trzeba poruszać kilka razy. Nie ma mowy o rzeczowej dyskusji.

Chwilowy spokój pojawia się jedynie podczas omawiania sprawy zezwolenia, które na działalność Carpatii wydało Miasto. W jego imieniu w Polance pojawiła się Iwona Walaszczyk z Wydziału Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska.

- Na chwilę obecną zezwolenie dotyczy zbierania, a nie przerabiania odpadów (decyzja została wydana 15 stycznia 2015 roku - przyp. red.). Procedura związana z udzieleniem takiego zezwolenia nie wymaga przeprowadzenia oceny oddziaływania na środowisko. Jeśli firma złoży wniosek o pozwolenie na przerabianie, to ocena będzie musiała zostać przeprowadzona - mówi urzędniczka.

Iwona Walaszczyk opowiada także o kontroli, którą Miasto przeprowadziło w firmie kilka dni przed spotkaniem i która nie wykazała żadnych nieścisłości.

- Ciężko to wszystko wyjaśnić - kończy spotkanie przewodniczący Bęben. - Ja sam mam dużo wątpliwości, które po dzisiejszym spotkaniu nie zostały rozwiane.

Prawie 2-godzinne spotkanie nie rozwiało wątpliwości i obaw mieszkańców. Nie mogło, na sali za dużo było emocji i chaosu

Podejrzenia

K. mieszkają sto metrów od terenu byłej huty (z okna w salonie widać jedną z hal). Na spotkaniu byli we dwóch - ojciec i syn.

Ojciec: - Kiedyś truła nas Makora. Pozbyliśmy się jednego truciciela, to teraz mamy drugiego.
Syn: - Te odpady to już od kwietnia czy maja tamtego roku są składowane. Decyzji jeszcze nie mieli.
Ojciec: - Mówią, że to nieszkodliwe jest, że nie ma zagrożenia. To po co ściągają płyty z placu i kładą folię? Przecież to jasne, że boją się, że coś się do ziemi przedostanie!
Syn: - My, tak na chłopski rozum, podejrzewamy, że oni wzięli pieniądze za te odpady, a za jakiś czas się ulotnią i zostawią je Miastu. I będziemy mieli problem.
Ojciec: - Bo tak już w Polsce było.
Syn: - Jak wychodziłem ze spotkania, to jeden z panów zaproponował mi pracę. Mówił, że będą zatrudniać kilkadziesiąt ludzi. Chcą kupić ciszę ofertą pracy.
Ojciec: - O co się boimy? O własne zdrowie i życie.
Syn: - Pal licho z nami, my już trochę lat mamy, ale tutaj mieszkają małe dzieci, w następnym domu jest ich czworo, a w tamtych blokach - pokazuje na dwa bloki socjalne nieopodal - same dzieciaki.

Teren byłej huty Makora. Spółka Carpatia 1 zakupiła go od syndyka

Informacje, których udzielić nie można

Właściciele Carpatii oprowadzają po terenie byłej huty: budynki z zewnątrz nie wyglądają okazale, ale w środku widać sporo wysiłku, który włożono w remont. - Elewację i teren dookoła także uporządkujemy, ale wszystko stopniowo - słyszymy zapewnienie.

Odpady znajdują się w wielkich worach. Wory zmagazynowane są na placu między halami i w jednej z hal. Te na zewnątrz przykryte są plandekami przyciśniętymi przez palety. Fakt, przy silnym wietrze, który akurat wieje, któraś z nich unosi się i faluje w powietrzu. - Folia jest dodatkowo, wcale nie musieliśmy jej dawać, bo big-bagi są zabezpieczone same w sobie - wyprzedza pytanie Antoni Markusiewicz.

To te odpady oraz sposób ich przechowywania wzbudziły podejrzenia mieszkańców

Wraz z osobami, które były na spotkaniu w Polance, odnosi się także do innych kontrowersyjnych kwestii.

Przede wszystkim do różnicy między zbieraniem a składowaniem oraz do tego, co ze zbieranymi odpadami spółka zamierza robić: - Te pojęcia są często mylone. Składowanie jest metodą utylizacji, a zbieranie to proces czasowego magazynowania. Zamierzamy tu prowadzić działalność związaną z odzyskiem, stąd uzyskaliśmy zgodę na zbieranie. Odpady, które zbieramy to nie odpady szkodliwe, zanieczyszczone czy komunalne. Są to koncentraty i żużle pochodzące z hutnictwa ołowiu i miedzi. Obecnie mamy ich około 1500 ton, a sprowadziliśmy je ze Słowacji. Docelowo będziemy je odbierać głównie z Dolnego Śląska. Dla nas te odpady stanowią surowiec. Będziemy z nich odzyskiwać metale, które następnie sprzedamy. Nikt nam za te odpady nie płacił, przeciwnie - to my za nie zapłaciliśmy. Oprócz tego zainwestowaliśmy sporo pieniędzy w teren i remont, więc po co mielibyśmy uciekać. Gdzie tu logika?

Metoda ma być bezinwazyjna, to znaczy nie powodująca zanieczyszczeń środowiska. Z odzyskiem chcą ruszyć za kilka miesięcy. Właściciele Carpatii nie zdradzają jednak szczegółów. Tłumaczą, że technologia jest ich pomysłem i nie mogą o niej opowiadać, dopóki nie zostanie ona opatentowana.

Odpady, które firma zbiera, to odpady sklasyfikowane jako: odpady z hutnictwa żelaza i stali, odpady z hutnictwa ołowiu, odpady z hutnictwa miedzi oraz odpady i szlamy z hydrometalurgii metali nieżelaznych

Wyjaśniają również, skąd łączenie na terenie zakładu różnych form działalności: - Nieruchomość ma dużą powierzchnię, której nie wykorzystalibyśmy w całości na potrzeby odzysku metali. Powstał więc pomysł, aby pozostałą część wykorzystać w ramach innych niezależnych od siebie działalności - do produkcji kosmetyków, suplementów diety i nawozów dla gospodarstw ekologicznych.

Kosmetyki mają powstawać zgodnie z recepturą opracowaną w Szwajcarii, a suplementy będą występować pod postacią tabletek i kapsułek. Ze względu na tajemnicę handlową, to wszystko, co firma może o nich dzisiaj powiedzieć.

A co przyjeżdżało na teren Carpatii, zanim spółka otrzymała pozwolenie na składowanie? - To nie były odpady, tylko surowce do produkcji nawozów - odpowiadają krótko właściciele.

Potwierdzają, że będą zatrudniać ludzi. Około osiemdziesięciu, może nawet stu.

Mętna przeszłość

Za Markiem Lubą - osobą, która odpowiedzialna będzie za produkcję kosmetyków i suplementów diety - podąża przeszłość. Dobra i zła. Dobra buduje jego wiarygodność, a zła tę wiarygodność depcze. Dobrą miał przywieźć ze Szwajcarii, gdzie przez długie lata zdobywał doświadczenie pracując dla firm farmaceutycznych i kosmetycznych. Zła przyczepiła się do niego po powrocie do Polski.

Jako pierwsza ma zostać uruchomiona produkcja kosmetyków i suplementów diety. Pomieszczenia są już niemal gotowe

Po raz pierwszy u schyłku lat 90. Jako dyrektor hurtowni farmaceutycznej w Krakowie podejrzany był o nielegalną produkcję tabletek pemoliny - substancji o działaniu odurzającym. Otrzymał wyrok w zawieszeniu, choć - jak twierdzi - to nie on produkował tabletki, a jedynie produkcję nadzorował. Co więcej - dodaje - towar zamówił kontrahent z Francji, w której pemolina nie znajdowała się na liście substancji zakazanych, a cała sprawa miała się wziąć z konfliktu, jaki miał z właścicielką hurtowni.

W latach 2010-2011, jako prezes spółki spod Strzyżowa, zaliczył natomiast wpadkę z suplementami diety. Jego firma wprowadzała do obrotu kapsułki wspomagające erekcję. Główny Inspektor Farmaceutyczny znalazł w kapsułkach substancje, których być w nich nie powinno i wycofał je z rynku. Marek Luba tłumaczy, że zajmował się wyłącznie ich dystrybucją, kapsułki pochodziły ze Słowacji, tam powstawały i były pakowane, a on nie miał możliwości sprawdzić, czy zawierają substancje niedozwolone. Przyznał się, aby nie przeciągać sprawy. Wyrok w tej sprawie jeszcze nie zapadł. Proces toczy się przed rzeszowskim sądem.

Marek Luba nie ukrywa swojej przeszłości. Szefowie Carpatii o niej wiedzą. Ręczą za niego.

Nieufność

Jest jeszcze nieufność - gruby mur, który rósł przez ostatnich kilka tygodni, a może nawet miesięcy. Raczej nieprędko uda się go zburzyć.

- Co musiałoby się stać, żeby pan uwierzył, że działalność firmy wam nie zagraża? Chciałby pan zobaczyć jakieś badania? Opinie? A może samemu chciałby pan zobaczyć zakład? - pytam syna K.
- Za dużo tego wszystkiego. Ja nikomu już nie wierzę.

KOMENTARZE
Brak wyróżnionych komentarzy.
WSZYSTKIE KOMENTARZE (0)