- W mediach mówi się o Śląsku, ale problem nie dotyczy wyłącznie Śląska. Od początku wakacji mamy do czynienia z jakimś szaleństwem! Codziennie po kilka razy wyjeżdżamy do zatruć dopalaczami - mówi lek. Marcin Steliga, koordynator Pogotowia Ratunkowego w Krośnie.
Z danych krośnieńskiego sanepidu wynika, że tylko w pierwszy weekend lipca doszło do dwunastu przypadków zatruć tzw. dopalaczami - środkami odurzającymi, które reklamowane są jako bezpieczna alternatywa dla narkotyków, a tak naprawdę właśnie nimi są.
To wyłącznie przypadki potwierdzone. - Tylko w części przypadków wywiad zebrany od osób, które się zatruły lub od ich rodziny czy znajomych potwierdza, że mamy do czynienia z dopalaczami. Zazwyczaj jest tak, że jesteśmy wzywani do nagłej utraty przytomności, ale osoby nie przyznają się, że wzięły dopalacze, choć objawy ewidentnie na to wskazują - przyznaje Marcin Steliga.
Jednym z najczęstszych objawów zatrucia dopalaczami jest utrata przytomności, często z drgawkami, podobna do napadu padaczkowego, trwająca nawet do kilku godzin. - Bardzo często występują też zaburzenia zachowania: albo stany euforii i halucynacje, w czasie których osoba krzyczy, że jest nieśmiertelna, że jest bogiem, że może wszystko, a nawet próbuje wyskakiwać przez okno z dużej wysokości, bo wydaje jej się, że potrafi latać, albo napady agresji, podczas których może być niebezpieczna dla siebie samej, otoczenia, a także dla nas - ratowników - opisuje lekarz.
To objawy doraźne. Skutki długofalowe nie są jeszcze znane. Lekarze ostrzegają jednak przed trwałymi uszkodzeniami narządów wewnętrznych, przede wszystkim nerek i wątroby, oraz uszkodzeniami układu nerwowego.
Na szczyt tej listy dopisać trzeba wcale nierzadkie przypadki zgonów.
Od 1 lipca br. walka z dopalaczami miała być łatwiejsza. Obowiązywać bowiem zaczęła znowelizowana ustawa o przeciwdziałaniu narkomanii: do katalogu środków odurzających dopisano ponad sto substancji, dopalaczy, handel nimi uznano za przestępstwo, a służbom, przede wszystkim sanepidowi, ułatwiono możliwość przeprowadzania kontroli w punktach je sprzedających.
Dyrektor krośnieńskiego sanepidu Ewa Szybieniecka informuje, że na początku wakacji doszło do kontroli w takim właśnie punkcie: - To była ogólnopolska akcja. Pracownicy sanepidu wraz z policjantami skontrolowali sklepy w całym kraju, ale w wielu z nich dopalaczy już nie było. Sklep w Krośnie także był "wysprzątany".
W ciągu dwóch tygodni od wejścia w życie nowych przepisów na rynek trafiły nowe, w żaden sposób nieprzebadane środki, m.in. "Mocarz", po zażyciu którego na samym Śląsku, w ciągu zaledwie czterech dni do szpitali trafiło ponad 150 osób. Jedna z nich jest w stanie krytycznym, dwie kolejne - w ciężkim. Zdaniem Ewy Szybienieckiej objawy zaobserwowane u osób, które zatruły się w Krośnie na razie nie wskazują na to, aby "Mocarz" dotarł także tu.
Nie zmienia to faktu, że problem w ostatnim czasie bardzo się nasilił (w szpitalu nazywają go wręcz "plagą"). Marcin Steliga widzi kilka tego przyczyn: zaczęły się wakacje, dzieci i młodzież mają więcej czasu, mniej kontroli a głowę pełną nie zawsze mądrych pomysłów, dopalacze są łatwo dostępne (można pójść do sklepu i kupić je jak colę czy batona), a ich ceny nie są wygórowane. Jest jeszcze "miejska legenda", która głosi, że są nieszkodliwe.
- Niestety, czasem nie pomaga nawet przekonanie się na własnej skórze, że owa legenda jest bzdurą - ubolewa Marcin Steliga: - W zeszłym piątek, po zażyciu dopalacza do szpitala trafił chłopak. Był nieprzytomny. Po kilku godzinach odzyskał świadomość i wieczorem wrócił do domu. Następnego dnia znowu wieźliśmy go do szpitala, znowu nieprzytomnego i znowu po zażyciu dopalacza.