Dyktando odbyło się już po raz szósty. Organizowany przez Krośnieńską Bibliotekę Publiczną konkurs ma formę zabawy z ortografią, promującej zasady poprawnej polszczyzny. Jego tekst tradycyjnie przygotowuje Jan Tulik, krośnieński poeta i prozaik, który wplata do niego wątki związane z historią i atrakcjami miasta.
W tym roku do walki o tytuł "Krośnieńskiego Mistrza Ortografii" przystąpiło blisko 130 osób w czterech kategoriach wiekowych – od uczniów szkół podstawowych po seniorów. Zastawione przez autora dyktanda ortograficzne pułapki miały różny charakter. Jak co roku sporo problemów sprawiła uczestnikom pisownia łączna i rozdzielna oraz użycie małych i dużych liter. Najtrudniejszymi słowami okazały się natomiast: wirydarz, kahał i cheder.
Tytuł "Krośnieńskiego Mistrza Ortografii 2017" zdobyli:
• Julianna Klocek z SP nr 6 (V-VI klasy szkół podstawowych);
• Aleksandra Korus z Katolickiego Gimnazjum (uczniowie gimnazjów);
• Julia Dereniowska z II LO (uczniowie szkół ponadgimnazjalnych, studenci i osoby dorosłe do 25 roku życia);
• Maciej Penar (osoby powyżej 25 roku życia).
Oprócz tytułów mistrza biblioteka przyznała także po dwa wyróżnienia (odpowiednik 2. i 3. miejsca). Wśród osób dorosłych jedno z nich zdobył nasz redakcyjny kolega Dawid Iwaniec, który od trzech lat bierze udział w dyktandzie.
- Do tej pory nie widziałem na nim znanych lub pełniących w Krośnie funkcje publiczne osób. Szkoda, bo uczestnictwo prezydenta miasta, pochodzących z Krosna posłów, radnych, artystów, sportowców czy dyrektorów placówek publicznych z pewnością zachęciłoby mieszkańców do liczniejszego uczestnictwa w dyktandzie – uważa.
- Nie wspominając o rzecznikach prasowych czy dziennikarzach, czyli osobach, dla których język polski jest narzędziem codziennej pracy. Powinno im zależeć, aby sprawdzić swoją wiedzę w atmosferze dobrej zabawy – rzuca im wyzwanie na przyszły rok.
Pełna treść dyktanda dla dorosłych uczestników konkursu:
Krosno to olbrzymia historia. Patrz spod podcieni na południową pierzeję, kieruj wzrok ku północy na Blich. Uliczka ta ongiś schodziła do Wisłoka. Skręcając w Słowackiego, poczujesz oddech judaików. Do wojny były tam kahał, mykwa, cheder. Wróćmy pod farną wieżę. Otóż wewnątrz fary podziwiać można stalle radzieckie, tabernakulum, kaplicę Matki Boskiej Szkaplerznej, obraz „Memento mori”.
Trzeba zadzierzgnąć więzy z Pałacem Biskupim. To skarbnica zatrzaśnięta w idealnie boskich kształtach jak pszczeli ul. Powierzchnie przebrzmiałych przedmiotów zdają się czyhać na wrażliwe spojrzenia. Fortepian Pleyela błyszczy, jakby czekał na twórcę ód. Nawet przaśny psotnik ma oskomę na zharmonizowane dźwięki.
Suńmy dalej. Koło franciszkanów zza muru, chyba z wirydarza, docierają odgłosy niczym wrzawa. Czyż to na grządkach z bukszpanem kształtne pszczoły baraszkują i któraś użądliła mnicha w kark nad habitem?
Podejdźmy na Rynek 5. Naprzeciw u franciszkanów przykuwa uwagę godna zadumy Święta Anna Samotrzeć, zaś w prezbiterium króluje Matka Boża Murkowa. Po lewej od drzwi wejściowych przywołuje podróżnych kaplica Oświęcimów. U józefitek za cenną uważa się apsydę kaplicy. Obok przycupnęli na krawężniku przyjezdni. Ględzą przez komórki, któryś czyta książkę w siermiężnych okładkach, inny „Croscenę”, ktoś „Głos Mrzeżyna”. Pewnie ściągnęli tu aż znad Bałtyku.
Pod kapucynami przewodniczka peroruje o twórcach naszego grodu. O wynalazczym geniuszu Szczepanika, o rdzawozielonych barwach na płótnach Bergmana i Bieszczada. Wszak to mistrzowie pędzla i szpachli. I jeszcze o Piku-Mirandoli, poecie i tłumaczu niezmiernie ważnym, nigdy nieuhonorowanym spiżową hermą.
Turyści zamierzają zwiedzić okolicę. Przechwalają się, że od tej chwili niejasne stało się oczywistym i że sztuka wcale nie jest bezużyteczna. Niejeden jeszcze zjadłby coś, ale w tej chwili to byłoby niestosowne, choć mają dyspensę.
Teren tu górzysty, trafia się dziewiętnastowieczna chata. W Miejscu Piastowym koło gabinetu rehabilitacji kusi przepiękny starodrzew przy dworze Trzecieskich. Niejeden na niego czyhał, zjawiali się dzierżawcy. Na szczęście dziś w podwojach budynku ulokowano szkołę. Ale to już inne wiraże historii.